Pamiętajmy, że teraz jest odłożone 50 procent dawek szczepionki, a być może wystarczyłoby odłożenie rezerwy na 1-2 dni i to stanowiłoby istotne zwiększenie potencjału i ilości dostępnych szczepionek - powiedział w TVN24 Marcin Jędrychowski, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie. Mówił o tym, jak można byłoby usprawnić tempo szczepień.
W Polsce akcja szczepień rozpoczęła się 27 grudnia ubiegłego roku. W grupie zero w tak zwanych szpitalach węzłowych, których jest 509, szczepieni powinni być między innymi pracownicy sektora ochrony zdrowia (lekarze, pielęgniarki i farmaceuci). Szef kancelarii premiera przekazał, że do środy do godziny 15 zaszczepiono prawie 338 tysięcy Polaków. Do punktów szczepień dostarczono ponad 483 tysiące dawek, z których 818 zostało zutylizowanych.
"Ja bym takie ryzyko podjął"
Marcin Jędrychowski, dyrektor Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie przyznał w TVN24, że należałoby zmodyfikować strategię rządową, a druga dawka szczepionki czeka w magazynach Agencji Rezerw Materiałowych. - Jest to pewnego rodzaju ryzyko, bo my nie jesteśmy w stanie przewidzieć sytuacji, w której nawet najlepszy dostawca ma pewnego rodzaju czasowe problemy z dostarczeniem szczepionek. Może to być kwestia logistyki, samego transportu, mogą to być jakieś zaburzenia, jeśli chodzi o produkcję szczepionki - dodał.
Przypomniał, że charakterystyka produktu, czyli bazowy dokument, który informuje, kiedy szczepionka jest skuteczna, mówi o drugiej dawce i konieczności podania jej w odpowiednim czasie. - Mogę sobie wyobrazić sytuację, że są przejściowe problemy z dostępnością szczepionek i wtedy nagle zaczyna się problem dla tych osób, których termin szczepienia wypada akurat w tym momencie. Oczywiście jest pewnego rodzaju okienko czasowe dotyczące możliwości zaszczepienia się i sam producent mówi, że to ma być nie mniej niż trzy tygodnie, ale jest to posunięcie, które optymalizuje na chwilę obecną ilość zaszczepionych osób, ale trzeba założyć pewnego rodzaju ryzyko - powiedział.
Ocenił, że może rozsądnym rozwiązaniem byłoby nie utrzymywanie całej rezerwy dla tych szczepień, tylko utrzymywanie 1-2-dniowej. - Pamiętajmy, że teraz jest odłożone 50 procent dawek szczepionki, a być może wystarczyłoby odłożenie rezerwy na 1-2 dni i to stanowiłoby istotne zwiększenie potencjału i ilości dostępnych szczepionek - wyjaśnił.
- Ja bym takie ryzyko podjął przy jednoczesnej zmianie sposobu i założeń dotyczących liczby punktów szczepiennych. Jeżeli my faktycznie rozłożymy dostępne szczepionki na wszystkie możliwe punkty i do każdego z tych punktów wyślemy 30 szczepień, to koszt organizacji całego programu szczepień będzie w ogóle znacząco przewyższał korzyści wynikające z faktu zaszczepienia - mówił Jędrychowski. - Zostawiłbym rezerwę na 1-2 dni, nie więcej - dodał i ocenił, że taki okres daje "pole do pewnego rodzaju manewrów".
Powiedział, że zastanowiłby się również nad możliwościami mechanizmów zabezpieczających. - Może istnieje możliwość podpisania jakichś porozumień z innymi krajami, które na wypadek jakichś przejściowych problemów z dostępnością szczepień, dałyby szansę zabezpieczenia tej rezerwy - zaproponował Jędrychowski.
"To nie jest tak, że punkty szczepień nie chciały szczepić w weekendy"
Dodał, że liczy na to, że pojawienie się kolejnych szczepionek od firm Moderna i AstraZeneca, spowoduje, że dostępność szczepionek w Polsce będzie większa.
Wyjaśnił również, dlaczego w weekendy wykonywano mniej szczepień. Jak mówił, była to sytuacja "trochę wymuszona". - To nie jest tak, że punkty szczepień nie chciały szczepić w weekendy. Niska ilość szczepień w weekendy wynikała z tego, że w pierwszych dwóch tygodniach programu szczepień otrzymywaliśmy szczepionki, które były szczepionkami rozmrożonymi - mówił Jędrychowski.
- Były to szczepionki, które musieliśmy wykorzystać w czasie 120 godzin od momentu ich rozmrożenia. W związku z tym naturalnym było, że nie mogło dochodzić do szczepień w weekendy, ponieważ byłyby to szczepienia, które byłyby wykonywane poza okresem ważności szczepionki. Dopiero w tym tygodniu, to jest pierwszy tydzień, kiedy na przykład szpital uniwersytecki dostał zupełnie inną dostawę, czyli dostaliśmy 300 dawek szczepionki rozmrożonej po to, żeby w poniedziałek móc zaszczepić pierwszą grupę osób, które do szpitala przyszły. Natomiast pozostałe ponad dwa tysiące dawek to były szczepionki, które były zamrożone - dodał. Zapewnił, że szpital był do tego przygotowany, a sam proces rozmrażania jest prostym procesem, który trwa około pół godziny.
Źródło: TVN24