- Praprzyczyną zajść pod Sejmem było to, że marszałek Ewa Kopacz nie zgodziła się na obecność kierownictwa "Solidarności" na sejmowej galerii - uważa szef SLD Leszek Miller, komentując piątkowe zamieszanie przed Sejmem, gdy związkowcy zablokowali drogi wyjazdu z Sejmu. - Sądzę, że to nie jest koniec - ocenił Miller w "Faktach po Faktach" w TVN24.
Jego zdaniem taka decyzja Ewy Kopacz "jest zdumiewająca". - Bo dyrektor Rydzyk przychodzi do Sejmu kiedy chce, a szefowie "Solidarności" nie mogą przyjść wtedy, gdy przyjmuje się ustawę która przesądza o losie milionów Polaków - powiedział były premier.
Akcja - reakcja
Pytany, co sądzi o blokadzie Sejmu przez "Solidarność" Miller stwierdził: - Nie uważam tego za rzecz godną pochwały, ale - jak rozumiem - była to reakcja na wydarzenia wcześniejsze. Zresztą jak popatrzymy na cały proces legislacyjny w Sejmie, to takiego pośpiechu, żeby ustawę przyjąć na chybcika dawno nie było. Ostatni raz ten pośpiech towarzyszył ustawie hazardowej - powiedział szef SLD.
Leszek Miller zapewnił też, że jeśli SLD wróci do władzy zapisy ustawy zostaną zmienione. - Wróciłbym do 65. roku życia i wprowadziłbym rozwiązanie o którym mówię, w którym decydującym czynnikiem byłby staż pracy. To jest element znacznie ważniejszy niż ustawowy wiek emerytalny - ocenił były premier.
Awantura i blokada
W piątek posłowie debatowali nad reformą emerytalną, którą ostatecznie przegłosowali. W tym czasie przed Sejmem odbywała się demonstracja związkowców z "Solidarności". Działacze blokowali przez kilka godzin wejścia na teren Sejmu, uniemożliwiając posłom jego opuszczenie. Do związkowców wyszedł m.in. Leszek Miller, aby porozmawiać z mini na temat reformy emerytalnej.
W tym czasie w Sejmie trwała awantura pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim i Januszem Palikotem. Zaczęło się od słów Donalda Tuska, który przywołał w swoim wystąpieniu słowa ś.p. Lecha Kaczyńskiego. W odpowiedzi prezes PiS zarzucił premierowi, że jego zasługą jest "poziom nieprawdopodobnego grubiaństwa i chamstwa" w polskim życiu publicznym.
Odniósł się w ten sposób do okrzyku, który jeden z posłów rzucił podczas jego przemówienia. Poseł siedzący po lewej stronie sali miał krzyknąć do prezesa PiS by zadzwonił do brata. Urażony poczuł się Janusz Palikot, który z mównicy zarzucił prezesowi PiS, że to on "wysłał na śmierć swojego brata".
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24