Historia, wydawałoby się, nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa. Pani Alina w trakcie II wojny światowej przeszła przez osławioną bramę z napisem "Arbeit Macht Frei". Chciała wybłagać o wypuszczenie aresztowanego przez gestapo ojca. Miała dużo szczęścia. Niemcy darowali jej życie i wyrzucili za bramę. - Strasznie płakałam - wspomina po latach.
Jej ojciec był zawodowym wojskowym. Został aresztowany i wywieziony do Aushwitz. Córka pojechała jego śladem.
Do hitlerowskiego obozu pojechała, gdy miała 13 lat. W tajemnicy przed matką. Wszystko po to, aby uratować ojca. Pani Alina nie wiedziała jeszcze wtedy, jak strasznym miejscem był Auschwitz.
Na gapę
Dziewczynka z Radomia wyruszyła pociągiem w kierunku Częstochowy. W Poraju przekroczyła granicę celną, w Sosnowcu policyjną. Znalazła się w Trzeciej Rzeszy. Z Sosnowca tramwajem pojechała do Katowic. Stamtąd przez Bytom i Trzebinię dotarła do Oświęcimia. Bez pieniędzy i biletów. Pomagali jej głównie kolejarze. W ten sposób doszła do strefy bezpieczeństwa wokół obozu.
- Mówiłam, że jestem z Radomia. Ślązacy szukali gdzie jest ten Radom. W ten sposób przekroczyłam bramę "Arbeit Macht Frei" - wspomina po latach pani Alina. I dodaje: - Szukałam biura, żeby kogoś o pomoc poprosić.
Mama nie nie krzyczała
Niemcy darowali jej życie i wyrzucili z obozu. Mała Alina wróciła na dworzec kolejowy w Oświęcimiu. Dziecko przez Koziegłowy, gdzie miało rodzinę, i Częstochowę wróciło koleją do Radomia. Pani Alina zapewnia, że po powrocie matka nawet na nią nie krzyczała.
Kilka miesięcy później, w sierpniu 1941 roku jej ojciec Władysław Fert został w obozie rozstrzelany.
Źródło: TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN