Agencja Mienia Wojskowego nigdy nie powinna była sprzedawać na wolnym rynku 153 zestawów ręcznie odpalanych rakiet przeciwlotniczych Strzała. To wniosek z kontroli MON, wszczętej po ujawnieniu transakcji przez portal tvn24.pl. - Już zmieniliśmy procedury tak, by wykluczyć powtórzenie się sytuacji - mówi nam wicepremier i szef MON Tomasz Siemoniak.
Fakt, że Agencja Mienia Wojskowego sprzedała w otwartym przetargu 153 rakiety służące do strącania samolotów, ujawniliśmy we wrześniu. W materiale "Rakiety przeciwlotnicze sprzedane" opisaliśmy, że kupiła je niewielka polska firma, która następnie chciała je wyeksportować do Czech. Nie wiadomo, dokąd stamtąd mogłyby polskie Strzały trafić - wiadomo jednak, że podobnej broni używają separatyści na wschodniej Ukrainie do strącania samolotów i helikopterów.
Prawo zostało złamane
Jak mówili nam eksperci, zgodnie z prawem międzynarodowym handel ręcznymi wyrzutniami przeciwlotniczymi może się odbywać wyłącznie pomiędzy rządami, a AMW złamała prawo wypuszczając niebezpieczną broń na wolny rynek. Początkowo jednak MON bagatelizowało nasz artykuł dowodząc że transakcja nie naruszała międzynarodowych porozumień ratyfikowanych przez Polskę, same Strzały nazywając przy tym "nie nadającym się do użycia złomem".
- Opinia wojska jest jednoznaczna: żaden element tego systemu (wyrzutnia, rakieta, mechanizm startowy, czyli Strzała - red.) do niczego się nie nadaje - mówił 24 września przed kamerami telewizji TVN24 Tomasz Siemoniak. Na Twitterze zaś napisał, że broń jest w takim stanie, że nie dałoby się z niej "zestrzelić wróbelka".
To się więcej nie powtórzy
Teraz jednak, po lekturze akt kontroli, minister obrony przyznaje, że Strzały mogły stanowić zagrożenie. - W ręku ludzi, którzy mieliby dostęp do technologii, innych części, byłoby możliwe ich wykorzystanie w złych celach - potwierdza nam wicepremier Siemoniak.
Nie chce jednak rozmawiać o wyciąganiu konsekwencji wobec konkretnych ludzi: - Niech pracuje prokuratura, która prowadzi śledztwo w tej sprawie. Dla nas ten przypadek stał się bodźcem do uszczelnienia procedur w wojsku i Agencji Mienia Wojskowego.
Odtąd każda sztuka broni, która z magazynów armii będzie trafiała do Agencji Mienia Wojskowego, będzie musiała być opisana, np. "wyłącznie do utylizacji". Ostatecznie listę do sprzedaży będzie parafował wiceminister obrony narodowej, odpowiedzialny za infrastrukturę. Takie sito ma uniemożliwić powtórzenie się sytuacji, gdy poszukiwana przez terrorystów na całym świecie broń trafia na wolny rynek.
MON odkupi rakiety
Dzień po publikacji naszego materiału śledztwo wszczęła prokuratura okręgowa w Warszawie, do której zawiadomienie złożyła Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Jak się okazało, już wcześniej ABW starała się zainteresować sprawą wojskową prokuraturę. Ale ta stwierdziła, że w AMW pracują cywile, a jej śledczy mają prawo badać wyłącznie przestępstwa popełniane przez żołnierzy. Cywilni prokuratorzy wszczęli jednak śledztwo i już kilkanaście godzin po pojawieniu się naszego tekstu na portalu tvn24.pl zdecydowali o wizycie w magazynach firmy, która dysponowała Strzałami.
- Prokuratorzy przyszli ze specami od broni przeciwlotniczej z armii. Każdą Strzałę z najwyższą ostrożnością spakowali i wywieźli - mówił nam właściciel firmy.
On sam przez wiele miesięcy próbował się porozumieć z Agencją Mienia Wojskowego, aby odkupiła od niego z powrotem rakiety, których nie może sprzedać w Polsce ani wyeksportować za granicę. Za taką samą kwotę, jaką on sam zapłacił w przetargu. Zarówno AMW, jak i MON odmówiły twierdząc, że transakcja nie łamała prawa, tak więc "rakiety to jego problem".
Minister obrony narodowej zadeklarował w piątek podczas rozmowy z naszym reporterem, że sytuacja zostanie rozwiązana. - W momencie, gdy prokuratura odblokuje (Strzały - red.) będziemy chcieli naprawić sytuację. Zestawy odkupimy przez firmę Mesko lub Agencję Mienia Wojskowego - zapowiedział wicepremier.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl)/pw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: army.cz, USAF