W poniedziałek ruszył proces europosłanki Magdaleny Adamowicz, której prokuratura zarzuca nieprawidłowości w zeznaniach podatkowych. Oskarżona składała wyjaśnienia w gdańskim sądzie, nie przyznała się do winy. W opublikowanym w sieci oświadczeniu oceniła, że jedynym celem prokuratury jest "wzbudzenie podejrzenia, że trwająca latami nagonka na Pawła Adamowicza była choćby częściowo uzasadniona".
Prokuratura zarzuciła Magdalenie Adamowicz błędne rozliczanie podatku za najem mieszkań oraz ukrywanie dochodów, czego - zdaniem śledczych - miała się dopuścić wraz z mężem Pawłem Adamowiczem, zamordowanym w styczniu 2019 roku prezydentem Gdańska. Adamowicz w zeznaniach podatkowych za lata 2011-2012 miała też zataić odpowiednio prawie 300 tysięcy złotych i 100 tysięcy złotych dochodów. Prokuratura zarzuca jej również nierozliczenie dochodów z wynajmu mieszkań, jako prowadzonego w warunkach pozarolniczej działalności gospodarczej. Według śledczych, uszczuplenie podatku wyniosło prawie 120 tysięcy złotych.
Czytaj więcej: "Prawdziwy festiwal owoców wyobraźni prokuratora". Adamowicz o stawianych jej zarzutach
Adamowicz: absurdalny zarzut
Podczas rozpoczętego w poniedziałek procesu Adamowicz nie przyznała się do winy.
- Absurdalny jest zarzut, że prowadziłam rzekomo działalność gospodarczą. 700 tysięcy Polaków rozlicza się z wynajmu mieszkań ryczałtem. Tak też było i w naszym przypadku, płaciłam 8,5 procent ryczałtu od przychodu. Wybierając ryczałt, tak naprawdę zapłaciłam ponad 2,5 tysiąca złotych więcej, niż gdybym miała prowadzić insynuowaną mi działalność gospodarczą, bo nie odliczałam - jak przedsiębiorcy - żadnych kosztów – tłumaczyła.
Podkreśliła, że wszystkie uzyskane przychody z wynajmu mieszkań były zawsze rzetelnie rozliczane z organami skarbowymi.
- Prokurator insynuuje, że w latach 2011-12 wynajmowałam 11 nieruchomości. To nieprawda. Nigdy nie posiadałam i nie posiadam tylu mieszkań. W tym okresie wynajmowaliśmy z mężem pięć mieszkań – dodała Adamowicz.
Adamowicz: dziadkowie mogli zaoszczędzić nawet trzy miliony złotych
Europosłanka tłumaczyła, że jej córki otrzymały pomoc finansową w kwocie 300 tysięcy złotych na edukację od swoich pradziadków Stefanii i Edwarda Wajszczaków (rodzice matki Magdaleny Adamowicz). Prokuratura - jak mówiła Adamowicz - "w akcie oskarżenia twierdzi, że moi dziadkowie nie byli zdolni do przekazania swoim prawnuczkom darowizn".
Oskarżona przekonywała, że było inaczej i że jej dziadkowie od końca lat 60. do 2012 roku mogli zaoszczędzić od 1,5 do 3 milionów złotych, a inwestowali głównie w złoto, biżuterię i walutę. Wyjaśniała, że oboje poza swoimi etatami pracowali też po godzinach – dziadek, stolarz, dodatkowo zajmował się renowacją mebli, a babcia, krawcowa, szyła stroje dla "eleganckich pań".
Adamowicz dodała, że jej dziadkowie prowadzili latem punkt gastronomiczny w Ustce, co "było wówczas tak dochodowe, że po jednym takim sezonie można było kupić dom jednorodzinny". - Z czasem zaczęli też prowadzić punkty gastronomiczne całoroczne, również w Słupsku, a nawet mieli sklep mięsny. Posiadali też małe ogrodnictwo, babcia sprzedawała z niego warzywa i kwiaty na straganie. Otrzymali też odszkodowania za prześladowanie podczas wojny (Stefania Wajszczak była w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau, a jej mąż na przymusowych robotach w III Rzeszy – red.). Dostawali też stałe świadczenia kombatanckie. Korzystali również z wielu ulg, mieli darmowe leki, przejazdy, zwolnienia z opłat telefonicznych, abonamentu RTV – wyliczała.
Prokurator Robert Kaczor powiedział dziennikarzom, że cieszy się, iż oskarżona złożyła wyjaśnienia. - Wyrażam entuzjazm z tego powodu, ponieważ w śledztwie odmówiła złożenia wyjaśnień. I jej wersja znana była tylko w oparciu o materiały pochodzące z urzędu podatkowego i skarbowego – dodał.
Adamowicz będzie kontynuować wyjaśnienia na rozprawie 19 marca.
Adamowicz: ten proces może osuszyć bagno oszczerstw wylewane na moją rodzinę w telewizji rządowej
W oświadczeniu, które opublikowała w czwartek w mediach społecznościowych, Adamowicz napisała, że proces jest przez nią wyczekiwany. "Wyczekiwany, bo tylko on może osuszyć bagno oszczerstw wylewanych na moją rodzinę od lat. Oszczerstw wylewanych w rządowych mediach na podstawie fałszywych przecieków z rządowej prokuratury" – wyjaśniła.
Oceniła, że "prokuraturze chodzi o jedno: w opinii publicznej wzbudzić podejrzenie, że trwająca latami nagonka na Pawła Adamowicza była choćby częściowo uzasadniona".
Gdy w poniedziałek europosłanka zaczęła składać wyjaśnienia o podobnej treści, sędzia Julia Kuciel przerwała jej, stwierdzając, że "sąd to nie jest miejsce, gdzie uprawia się politykę". Ostrzegła, że za każdym razem za takie wypowiedzi będzie jej odbierać głos.
Źródło: PAP, tvn24.pl