- To trwało dosłownie chwilę. Starałem się, by statek wyprowadzić tak, by złamane maszty wpadły do wody i nie zrobiły krzywdy nikomu na pokładzie - relacjonował w "Faktach po Faktach" Ziemowit Barański, kapitan uszkodzonego żaglowca "Fryderyk Chopin". Żeglarz powiedział, że przy optymistycznej wersji dalszych zdarzeń istnieje szansa, by za około miesiąc wrócić na szlak. W pesymistycznej wersji - Szkoła pod Żaglami może zostać rozwiązana.
Kapitan Ziemowit Barański powiedział, że na statku był już przedstawiciel stoczni. - Rzucił okiem. Teraz pewnie trwają rozmowy o zakresie robót i o kosztorysie. Będzie to jeszcze wymagało konsultacji z Polskim Rejestrem Statków, który nadzoruje jednostkę. Wtedy zapadnie decyzja o remoncie - mówił żeglarz.
Barański dodał, że w związku z tym istnieją dwa możliwe scenariusze wydarzeń. - Jeżeli stocznia miałaby dużą moc przerobową i sprawy finansowe zostaną dograne, to wtedy naprawa może potrwać około miesiąca i będzie można kontynuować Szkołę pod Żaglami. Jeśli nie, to szkołę trzeba będzie czasowo rozwiązać i naprawa pewnie potrwa trochę dłużej - mówił kapitan.
Trzeba nam życzyć, by...
Ziemowit Barański tłumaczył, że żeglowali prawidłowo, ostrożnie. - Mieliśmy sztormowy komplet żagli, gdy maszty się złamały - uzasadniał kapitan.
Mówił, że to, czego trzeba im teraz życzyć to "by stocznia miała dobrą moc przerobową i żeby cena była niewygórowana". Na pytanie, czy szkoła będzie kontynuowała swoją działalność kapitan zapewnił, że ten wypadek "nie przekreśla sensu jej istnienia".
- Idea na pewno będzie kontynuowana - oświadczył Ziemowit Barański, który jednocześnie przyznał, że to wydarzenie jest chyba najtrudniejszym momentem w jego 61-letniej karierze.
Na sprzątanie trzeba poczekać
Barański powiedział także, że teraz statek jest postawiony na boi i tam zostanie wyciągnięty uszkodzony bukszpryt i jedna z rei.
- Jutro podejdziemy do nadbrzeża i zaczniemy demontować te elementy masztów, które zostały złamane - powiedział kapitan. Zaznaczył, że ostateczne porządki będzie można przeprowadzić dopiero po interwencji dźwigu.
Koszt holowania? Jeszcze nieznany
Koszt naprawy statku to nie jedyny, jaki trzeba będzie ponieść. Trwają negocjacje co do wysokości kosztu holowania.
- Jeśli akcja polega na ratowaniu życia, to wtedy jest ona bezpłatna. My byliśmy holowani, bo bałem się, że pod statkiem są liny, które mogą go uszkodzić jeszcze bardziej - mówił Barański. Zaznaczył, że w zależności od powodu holowania wycena jest różna. Znaczenie ma to, czy holowanie jest jedyną szansą na ocalenie statku, czy jest to po prostu rodzaj transportu. W pierwszym przypadku koszt może sięgnąć dużej części wartości statku, w drugim to kwestia zużytego paliwa, przebytej drogi.
Chłopcy nawet nie zdążyli się przestraszyć
Gościem "Faktów po Faktach" był też Tomasz Jeleński, ojciec jednego z młodych żeglarzy - Kuby Jeleńskiego: - Kuba miał w tamtym momencie wachtę na mostku. Jego kolega był gdzieś na śródokręciu. To trwało bardzo szybko, chłopcy nawet nie zdążyli się przestraszyć - opowiadał ojciec.
Mężczyzna powiedział, że nikogo wśród rodzin "nie trzeba było pocieszać". - Zorganizowaliśmy się na forum internetowym i wymienialiśmy się informacjami - mówił Jeleński. Ojciec chłopca, który żegluje od dwóch lat powiedział, że dziecko jest smutne, że to wydarzenie może oznaczać koniec przygody. - Tato - powiedział, - ja chcę iść do szkoły, ale do Szkoły pod Żaglami - cytował syna Jeleński.
Problemy "Fryderyka Chopina" zaczęły się w piątek, kiedy w odległości ok. 160 km na południowy zachód od wysp Scilly, przy sztormowej pogodzie, stracił oba maszty. Od tej pory statek wymagał holowania. Na pokładzie żaglowca było 47 osób, w tym 36 nastolatków, uczniów "Szkoły pod Żaglami", którzy w czteromiesięczny rejs na Karaiby ruszyli 1 października.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/ Fot. uczestnika rejsu Iwo Wojcieszaka