- Nie wierzę w żadną teorię zamachu, dopóki nie zostaną mi czarno na białym przedstawione dowody - stwierdził w "Tak jest" w TVN24 Jan Bokszczanin, producent spektrometrów. Opinię tę podzielił płk Leszek Artemiuk ze Stowarzyszenia Polskich Specjalistów Bombowych, który podkreślił, że nawet gdyby wykryto trotyl na tupolewie, to i tak byłoby "zbyt mało, żeby mówić o zamachu" w sprawie smoleńskiej.
Artemiuk powiedział, że nawet gdyby rzeczywiście wykryto trotyl na pokładzie Tu-154M, to nie można by traktowac tego jako dowodu eksplozji. - Czujnik ciśnienia w kabinie czy pomiar zniszczeń strukturalnych samolotu dowiodą w 100 proc. czy był wybuch, czy też go nie było - stwierdził.
Także właściciel firmy produkującej spektrometry, czyli urządzenia służące do wykrywania materiałów wybuchowych, wskazał na brak dowodów eksplozji prezydenckiego samolotu. - Niezłapany za rękę osobnik albo instytucja są dla mnie niewinne - dodał.
"Sugestie prokuratorów słuszne"
Jednak według Bokszczanina fakt, iż podczas badań próbek z Tu-154M kilka urządzeń wskazało obecność trotylu, świadczy o jego obecności.
Natomiast płk. Artemiuk zdecydowanie zaprzeczył, by wyniki badań za pomocą spektrometru były "ostateczną wyrocznią". - Te urządzenia służą do detekcji materiałów wybuchowych, natomiast ich wyniki nie służą jako dowód w sprawie - powiedział.
- Stąd też te sugestie, które zawiera prokuratura na swoich kolejnych konferencjach prasowych, są jak najbardziej słuszne - zaznaczył, odnosząc się do wypowiedzi prokuratorów wojskowych, którzy podczas środowego posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości powiedzieli, że wyświetlenie się na detektorach napisu TNT (trotyl) nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu.
- Wskazanie, że jest trotyl, nie oznacza tak naprawdę w 100 proc., że jest to trotyl - podkreślił. - Gdyby tak było, nie potrzeba by żadnych innych badań. Mielibyśmy wydruk z urządzenia i dowód w sądzie, a tak być nie może - dodał.
Przypomniał też, że śledztwo toczy się według określonych procedur - "zastosowanie tego typu urządzeń do szukania śladów może być zasadne, dlatego że nie mamy dostępu do wraku". - Gdyby był wrak w takim stanie, jak on został zniszczony w czasie wypadku, wówczas moglibyśmy na podstawie zniszczeń szukać metodycznie śladów materiału wybuchowego - tłumaczył ekspert. Dodał też, że polskie służby nie mają najlepszego sprzętu, gdyż "o zakupie w 100 proc. decyduje cena".
Ile trotylu w kiełbasie?
W programie przeprowadzono też doświadczenie - w nawiązaniu do wyjaśnień prokuratorów, którzy podczas środowego posiedzenia komisji sprawiedliwości wyjaśniali, że wskazanie TNT na detektorze nie musi oznaczać obecności trotylu. - Te same urządzenia (...) po skalibrowaniu i zbliżeniu do opakowania pasty do butów zareagowały pokazując TNT, co może wskazywać na zbliżony skład chemiczny - mówił naczelny prokurator wojskowy płk Jerzy Artymiak. Wspominano też opodobnych składnikach m.in. perfum i kiełbasy.
W doświadczeniu, które przygotowali autorzy "Tak jest" za pomocą spektrometru zbadano zawartość materiałów wybuchowych w trotylu, prochu, kiełbasie, paście do butów i dezodorancie. Urządzenie pozytywnie zareagowało jedynie na trotyl, w przypadku dezodorantu zaczęło "wariować", czyli wyświetlać mylne wskazania. Nie zareagowało natomiast na proch i pozostałe produkty. Jak wyjasnił jednak właściciel tego sprzętu, Jan Bokszczanin - jeszcze przed programem wyłączono w nim funkcję wykrywania azotanu amonu, który jest składnikiem wielu produktów, co mogłoby powodować "zbyt dużo fałszywych alarmów". Właściciel sprzętu tłumaczył, iż nie miał świadomości, w jakim celu to urzadzenie będzie użyte w programie.
Jak mówił, spektrometr to reaguje pozytywnie, gdy wykryje substancje takie, jak trotyl, pentryd, heksogen czy inny materiał wybuchowy organiczny. - Ten sprzęt nie wykrywa materiałów nieorganicznych, np. azotanu potasu - dodał.
Autor: MON/tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24