- Dziwię się, że żołnierz, pułkownik, prokurator wojskowy nie potrafi tak strzelić, żeby zrobić to skutecznie - stwierdził w "Kropce nad i" Janusz Palikot. Dodał, że "gdyby okazało się, że pułkownik Przybył zwariował, to pół biedy", ale jeśli zrobił to "jako człowiek kontrolujący swoją psychikę" to sprawa próby samobójczej prokuratora wygląda zupełnie inaczej.
Zdaniem szefa Ruchu Palikota targnięcie się na własne życie przez płk. Mikołaja Przybyła to "krzyk rozpaczy prokuratora". - Prokuratura wojskowa i cywilna walczą ze sobą o to, czy prokuratura cywilna wchłonie wojskową, czy nie. A na to wszystko są nałożone różnego rodzaju kwestie. Takie jak te przecieki z podsłuchów dziennikarzy, jak sprawy dotyczące przetargów w wojsku - tłumaczył Palikot.
Potrzebna komisja
Jego zdaniem samobójcza próba Przybyła świadczy o tym, że "w tle tego wszystkiego nie są tylko ambicjonalne przetargi". Dlatego, według Palikota, poniedziałkowe wydarzenia są jednym z niewielu przypadków, kiedy warto powołać sejmową komisję śledczą ds. nieprawidłowości w MON i polskiej armii.
Polityk przyznał, że być może sejmowe komisje nie są najlepszym sposobem wyjaśniania spraw, ale w tym przypadku chodzi o nieprawidłowości właśnie w działaniu służb odpowiedzialnych za prowadzenie śledztw. - Wierzy pani w to, że teraz wyjaśnianiem tej historii mógłby się zająć kontrwywiad? - pytał retorycznie Monikę Olejnik Palikot.
"Żeby nie wylać dziecka z kąpielą"
Jego zdaniem przebieg poniedziałkowej konferencji, w trakcie której płk Mikołaj Przybył próbował popełnić samobójstwo świadczy o tym, że "teraz nie możemy mieć pewności, że wszystko funkcjonuje". - Prezydent, premier i minister sprawiedliwości muszą to wszystko przywrócić do porządku - stwierdził Palikot.
Pytany przez Olejnik, co Ruch Palikota sądzi o likwidacji prokuratury wojskowej stwierdził, że jest za, pod warunkiem, że nie będzie to "wylaniem dziecka z kąpielą". Zdaniem Palikota w zreformowanej prokuraturze cywilnej, po wchłonięciu przez nią prokuratury wojskowej, powinny być wyznaczone osoby do zajmowania się kwestiami wojskowymi.
Prezydent, premier i minister sprawiedliwości muszą to wszystko przywrócić do porządku, bo teraz nie możemy mieć pewności, że wszystko funkcjonuje Janusz Palikot
Prokurator wojskowy - płk Mikołaj Przybył - postrzelił się w policzek z legalnie posiadanej broni prywatnej w przerwie swej konferencji prasowej w Poznaniu. W emocjonalny sposób odnosił się na niej do medialnych zarzutów o złamanie prawa w nadzorowanym przez siebie postępowaniu o przecieki ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Życiu prokuratora nie zagraża niebezpieczeństwo. Tragedia wywołała dyskusję o prokuraturze wojskowej. W jej tle jest też spór co do zakresu sięgania przez śledczych po billingi i smsy, m.in. dziennikarzy.
WPO odpiera zarzuty mediów i Prokuratury Generalnej
Po umorzeniu przez warszawską Prokuraturę Okręgową śledztwa ws. "przecieku" ze śledztwa smoleńskiego, media ujawniły, że prowadząca początkowo to postępowanie prokuratura wojskowa w Poznaniu zbierała m.in. billingi dziennikarzy. Okazało się, że oskarżyciele wystąpili do operatorów także z żądaniem ujawnienia treści sms-ów z kilkunastu numerów telefonów. Po tych informacjach głos w sprawie zabrała Prokuratura Generalna, której Rzecznik prok. Mateusz Martyniuk stwierdził, że takie „żądanie bez zgody sądu jest prawnie niedopuszczalne”. Z opinią tą zgodziło się wielu ekspertów. Byli wśród nich między innymi prok. Jacek Skała ze Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP oraz prok. Małgorzata Bednarek, szefowa prokuratorskiego stowarzyszenia „Ad Vocem”.
Na poniedziałkowej konferencji prasowej płk Mikołaj Przybył skrytykował za te oceny wszystkie wymienione osoby. Wcześniej w rozmowie z tvn24.pl zaznaczał, że prokuratorzy działali zgodnie z prawem i w sprawie sms-ów nie musieli pytać o zgodę sądu. Podkreślił też, że ostatecznie żadne treści wiadomości tekstowych nie zostały im ujawnione. To samo pisał w publikowanych na stronach Naczelnej Prokuratury Wojskowej oświadczeniach. Płk Przybył konsekwentnie powtarzał, że w chwili zwracania się o billingi prokurator nie wiedział, do kogo należy dany numer telefonu.
Z akt śledztwa wynikało jednak co innego. W materiałach śledztwa załączone były bowiem e-maile redaktora Macieja Dudy z tvn24.pl, w których podaje swój numer, a także notatka jednego z prokuratorów Naczelnej Prokuratury Wojskowej, po rozmowie z dziennikarzem „Rzeczpospolitej” Cezarym Gmyzem. Prokurator opisał w niej, że 11 listopada zadzwonił do niego red. Gmyz i zostawił wiadomość: "Dzień dobry, Cezary Gmyz, redakcja „Rzeczpospolitej”, uprzejmie proszę o kontakt pod numerem stacjonarnym 22 629…. lub komórkowym 607……, dziękuję bardzo."
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24