Mężowie zaufania alarmowali swoje partie o nieprawidłowościach w pracach komisji wyborczych, ale nie o fałszerstwach - wynika z informacji zebranych przez portal tvn24.pl. Partyjni pełnomocnicy koordynujący m.in. aktywność mężów zaufania nie są nawet zgodni czy skala błędów mogła istotnie wpłynąć na wyniki wyborów.
Zgodnie z prawem wyborczym partie i komitety wyborcze mają prawo umieszczać swoich mężów zaufania w komisjach wyborczych. Osoby te dysponują szerokimi uprawnieniami, które gwarantują im udział w pracach komisji, przy samych głosowaniach i późniejszym liczeniu. Mogą również zamieszczać swoje protesty, które muszą zostać odnotowane w protokołach z prac komisji.
Po wyborach 16 listopada najgłośniej o wypaczonym wyniku mówili liderzy PiS i SLD. Co wynika z informacji napływających od mężów zaufania tych partii?
Błędy nie fałszerstwa
- Staraliśmy się mieć wszędzie bądź członków komisji bądź mężów zaufania. Samych komisji jest około 30 tysięcy i chyba nikomu nie udało się pokryć wszystkich obwodów - mówi portalowi Katarzyna Olszewska, która w SLD zajmuje się koordynacją aktywności mężów zaufania i członków komisji już w kolejnych wyborach.
Sama mówi o 60 konkretnych sygnałach, które do niej dotarły. Wkrótce powstanie z nich szczegółowy raport, z którego będzie można np. wywnioskować, w których regionach było najwięcej nieprawidłowości.
- Unikam pojęcia fałszerstwa. Takich sygnałów nie mamy i trudno byłoby udowodnić tak poważny zarzut. Duża część alarmów, które do nas docierają, dotyczą niezliczenia głosów na konkretnych kandydatów - w uproszczeniu, że głos oddany był na konkretnego kandydata, na przykład przez członków rodziny, a nie zostało to odzwierciedlone w protokole. Myślę, że mogło to mieć znaczenie i wpłynąć na wynik poszczególnych kandydatów - mówi Olszewska, dodając, że mogło to zafałszować wynik poszczególnych kandydatów.
Masa sygnałów w PiS
Pełnomocnik w Prawie i Sprawiedliwości Anna Sikora mówi o “masie sygnałów, które zresztą nadal do niej napływają".
- Wraz z zespołem jesteśmy w trakcie ich analizy. To pisma, maile, nawet filmiki dokumentujące nieprawidłowości. Wyłania się z nich niepokojący obraz wyborów, podczas których panował chaos. Myślę, że w poszczególnych historiach kandydatów można mówić o zafałszowaniu wyniku wyborczego - komentuje Anna Sikora.
Ale również w PiS nie mówią o sfałszowaniu wyborów. Raczej o błędach i nieprawidłowościach.
"Błędy mogą się jednak zdarzyć"
Ale nawet sugestia o zafałszowaniu wyborów denerwuje Andrzeja Rozenka, który swojego startu w wyborach prezydenckich w Warszawie nie może nazwać sukcesem (2,28 proc., 7. miejsce).
- Dziwię się słuchając polityków sugerujących, że doszło do sfałszowania wyborów. To najpoważniejsze oskarżenie formułowane bez żadnych przesłanek - mówi portalowi tvn24.pl.
Jego komitet również wysłał mężów zaufania do komisji wyborczych. - Na bieżąco otrzymywałem sygnały o drobnych nieprawidłowościach, że np. komuś nie wydano karty. Te błędy mogą się jednak zdarzyć, było ich niewiele - uważa Rozenek.
Podobnie ocenia przebieg wyborów Piotr Guział, któremu nie udało się wejść do drugiej tury wyborów w Warszawie (8,54 proc., 3. miejsce).
- Miałem sygnały o nieprawidłowościach w liczeniu głosów poszczególnych radnych. To wystawia złe świadectwo organizacji ale trudno mówić o fałszerstwach - dodaje.
Autor: Robert Zieliński (r.zielinski@tvn.pl) / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24