O polskich żołnierzach mówią niechętnie. Kiedy jednak przełamią już milczenie, ich słowa przesycają gorycz i chęć wymierzenia winnym sprawiedliwości... Mieszkańcy ostrzelanej przez Polaków afgańskiej wioski Nanghar Khal czują żal po stracie bliskich i żądają bezwzględnej kary dla żołnierzy.
- Nie mam syna, nie mam nic. Zabraliście mi moje życie - mówił reporterom "Superwizjera" zrozpaczony ojciec jednej z ofiar. Afgańczycy z ostrzelanej wioski Nanghar Khal porównują swój stan do pobitych zwierząt, które ktoś silniejszy postanowił niesprawiedliwie ukarać. Nikt nie mówi o odszkodowaniach - wszyscy chcą kary dla tych, którzy potraktowali ich jak pół-ludzi, odbierając poczucie bezpieczeństwa, a zostawiając strach i żal po utracie najbliższych.
Kilka tysięcy kilometrów dalej - w Polsce - też nikt nie chce uwierzyć, że to co stało się w Nanghar Khal zdarzyło się naprawdę. Rodziny aresztowanych żołnierzy mówią o pomyłce i nieporozumieniu. Nie wierzą w winę swoich najbliższych.
Wszystko zaczęło się 16 sierpnia, kiedy żołnierze polskiego kontyngentu ostrzelali wioskę z moździerza. Miała to być akcja przeciwko talibom, okazało się jednak, że terrorystów nie było. Zginęło sześciu cywilów, wśród których było dwoje dzieci. Ci, którzy przeżyli pamiętają wszystkie detale sierpniowej tragedii.
Przerwane przygotowania do wesela Polacy jechali w stronę północy - wspominają początek dramatu. Wszystko zaczęło się trzy kilometry od wioski. - Mina wybucha na zachód od nas. To było około godziny 10-11. Z moździerzy zaczęli strzelać około godziny 14 - opowiadają. Według mieszkańców wioski większość pocisków eksplodowała poza jej zabudowaniami. Jeden z granatów spadł jednak na dom. To właśnie wtedy zginęli cywile.
Następnego dnia w wiosce miało być wesele. - Były kobiety i dzieci, bo przygotowywali uroczystość. Byłem tam - opowiada jeden z Afgańczyków. - Nie było żadnych przeciwników. Żadnych talibów. Ja nie wiem czy była to pomyłka, nie wiem czy mieli rozkaz strzelać do nas - dodaje.
"Chcę tylko przestrzegania praw człowieka" Żołnierze pomagali opatrzyć rannych. - Ciężarówka przyjechała po rannych. I udzielano pomocy tym, którzy przeżyli, ale byli ranni - wspomina jeden z ocalałych mężczyzn. - Miał być samolot z pomocą, ale się spóźniał. Jeździliśmy tam i z powrotem dookoła wioski - opowiada. Wśród rannych była kobieta, którą leczono potem w Polsce.
Afgańczycy mają jednak pretensje o to, jak ich potraktowano po tragedii. - Dostaliśmy ciała zabitych. Rannych leczono, ale nie wiem dlaczego przesłuchiwano nasze kobiety skoro zabrania tego nasze prawo? - mówi jeden z mężczyzn. - Wojsko niech robi swoje. Ja tylko chcę przestrzegania praw człowieka - zaznacza stanowczo.
Rozkaz był ustny? Prokuratura wojskowa aresztowała siedmiu polskich żołnierzy, którzy ostrzelali afgańską wioskę. Według niej wojskowi wiedzieli, że strzelają do cywilów. To dlatego postawiono im zarzut zabójstwa ludności cywilnej. Grożą im kary więzienia od 12 lat do dożywocia.
Nie przedstawiono jednak do tej pory publicznie jednoznacznych dowodów na ich winę. Według informatora "Superwizjera", który służył na misji w Afganistanie, rozkaz wydano ustnie i nie wiadomo jaka była jego dokładna treść - czy był to rozkaz demonstracji siły czy ostrzelania wzgórz lub wioski.
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn