Nie powiem, aby debata o ustroju po-PiS-owskiej Polski spełniała moje oczekiwania. Za dużo w niej okrzyków radości, że nareszcie kraj uwolnił się od przemocy PiS, a za mało myślenia nad trudnym problemem: co robić, żeby coś podobnego nie wróciło? Podam dwa przykłady zjawisk niepokojących: jeden przykład dotyczy pomysłów, które moim zdaniem zagwarantują odchodzącej władzy szybki powrót; drugi wskazuje na niebezpieczne lekceważenie rozwiązań i instytucji, które istotnie mogą wpłynąć na nasze myślenie o świecie i tym samym utrudnić powrót polityki polegającej na bezwstydnym tumanieniu narodu.
Mam na myśli debatę nad przyszłym kształtem telewizji publicznej. Koncentruje się ta debata na zmianach personalnych, a nie na tym, jakie zadania ma wykonywać publiczny nadawca i jak zapewnić jego polityczną niezależność.
Zacznę od punktu pierwszego. Oto Eliza Michalik, osoba bystra i popularna, zaproponowała, abyśmy zrezygnowali ze święta narodowego 11 listopada i w to miejsce, ale pod inną datą, obchodzili rocznicę wyborów 15 października. Pomysł Elizy Michalik wydaje mi się wyjątkowo niefortunny. W święto narodowe potrzebujemy przypomnienia tego, co nas łączy, a nie dzieli. Wypada przypomnieć, że podobnie było w 1918 roku. W Piłsudskim jedni widzieli zbawcę, a inni niemieckiego agenta.
Podobnie wybory 15 października dla jednych Polaków były dniem triumfu, a dla innych katastrofą. Tych pierwszych, czyli uszczęśliwionych, było więcej. Chyba widać, że sam do nich należę, ale jeśli jesteśmy prawdziwymi demokratami, to musimy liczyć się z tym, że następnym razem będzie odwrotnie. Dodam jeszcze argument z zakresu taktyki: otóż zaczynanie budowy nowego kształtu życia publicznego od likwidacji święta, które już kiedyś było zlikwidowane przez władzę zapisaną niechlubnie w społecznej pamięci, wydaje mi się politycznie samobójcze.
Wracam jednak do zasad. Moim zdaniem demokracja parlamentarna nie na tym polega, że jak ktoś zdobywa władzę, to trwa przy niej aż do śmierci. Taki człowiek sądzi, że tylko on wie i tylko on potrafi zrobić z posiadanej władzy należny użytek. Przypomnę, co Eliza Michalik napisała: "Na początek zniosłabym Święto Niepodległości, (...) bo kojarzy się wyłącznie faszystowsko-przemocowo i z płonącą Warszawą. A ten 15 października, te wybory, które po niemal dziesięciu latach (...) przywróciły nas wolności, (...) to byłoby świetne Święto Niepodległości".
A mnie 11 listopada kojarzy się zupełnie inaczej, też przemocowo, ale kojarzę ją z inną przemocą. Tą mianowicie, która nakazywała obowiązkowo radować się 22 lipca, a w moim domu rodzinnym, to był zwykły dzień, bo wedle moich rodziców niepodległość po zaborach odzyskaliśmy naprawdę 11 listopada 1918 roku. Poglądy Elizy Michalik i moje pokazują, że wspólna niechęć do PiS nie likwiduje różnic pokoleniowych. Mamy prawo różne daty, a nawet różne problemy, uważać za najważniejsze.
Przechodzę teraz do przykładu nr 2, czyli nowego kształtu telewizji publicznej. Na pierwszej stronie "Gazety Wyborczej" z 24 listopada rzuca się w oczy wielki tytuł: "Tak się zmieni TVP", a nad nim na czerwono nadtytuł "Koalicja ma plan, jak się pozbyć Holeckiej". Zgoda, Holecka i kilka innych postaci to symbole służalstwa i propagandowych kłamstw, które płynęły przez osiem lat z telewizorów. Ale przecież nie w tym rzecz, by zastąpić Holecką.
Rzecz w tym, aby z telewizora można było dowiedzieć się czegoś naprawdę wartościowego, nie zaś słuchać w kółko relacji z wypadków samochodowych na autostradzie A4. Bo jeśli nie towarzyszy temu informacja na temat działań albo zaniechań władzy, żeby ograniczyć liczbę wypadków, to jest to przede wszystkim zaspokajanie naturalnej ludzkiej ciekawości cudzym nieszczęściem.
Z ustawy sprzed lat ponad trzydziestu, podpisanej przez ówczesnego prezydenta Lecha Wałęsę, która ma wprawdzie liczne wady, dowiadujemy się jednak, jakie są najważniejsze zadania publicznego nadawcy. Zadanie nr 1 to informacja. Tymczasem skutkiem rozmaitych przemian – politycznych, społecznych i technologicznych – media dostarczają ludziom rozrywki, a nie informacji. To prawda, taka jest, niestety, tendencja światowa stanowiąca pożywkę dla populizmów.
Jeśli wszelako traktujemy serio opowieść o tym, że w naszym kraju zdarzyło się znowu coś na miarę rewolucji solidarnościowej, to nie możemy zadowolić się zamianą Kaczyńskiego na Tuska. To bardzo dużo, ale trzeba iść dalej.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24