Ale ze mnie dziad. Normalnie emeryt. Ta smutna prawda dotarła do mnie, gdy przygotowywałem dzisiejszy materiał o skaterach ratujących katowicki Pomnik Trudu Górniczego - ich ulubioną miejscówkę do ćwiczenia olli, slajdów na rejlach i hardflipów.
A wydawało mi się, że tak młodo wyglądam. Że jak im powiem, że w 1986 roku na plastikowej desce zakupionej w Rzemieślniczym Domu Towarowym próbowałem zostać królem chodnika koło szkoły, to powiedzą: spoko, ziom, szacuneczek. A oni: Proszę Pana... Ale co się dziwić? W 1986 to władza ludowa Pomnik Trudu dopiero stawiała - trud stawiania się opłacił, bo kto by pomyślał, że dwadzieścia lat później to nie weterani ruchu robotniczego, ale młodzi skaterzy będą bronili pomnika? Na marginesie tej historii zastanawiam się, jaki jest sens walki z deskorolkowcami okupującymi granitowe trotuary wokół pomników? Rozumiem - pomnik Bohaterów Getta, pomnik Armii Krajowej. Tam skakać na deskach po prostu nie wypada - i nikt zresztą nie skacze. Ale pomnik Trudu Górniczego, albo Wincentego Witosa? Wincenty był przecież prawdziwym ludowym przywódcą - idę o zakład, że gdyby mógł przemówić z cokołu, zdecydowanie wolałby oglądać wokół swojego pomnika normalne miejskie życie zamiast słuchać lodowatego wiatru szalejącego po kamiennym wygonie. Ale urzędnicy wiedzą swoje, stawiają zakazy i tylko przysparzają kłopotów policji. Ta bowiem albo co kwadrans musi interweniować, albo udaje, że nic nie widzi. Może władze miejskie myślą o wystawieniu Pomnika Trudu Urzędniczego? Tylko co będzie, jeśli jego cokół też opanują deskorolkowcy? No nic. W 1986 roku takich problemów nie było. Ja i moi koledzy na plastikowych deskach z RDT mogliśmy co najwyżej próbować podbić dziurawy chodnik wokół szkoły. Ale ze mnie dziad. Czas na emeryturę albo przynajmniej kilka dni wolnego. Co niniejszym biorę sobie do serca i do poniedziałku znikam z anteny - odbieram zasłużone pracą w Wielkanoc wolne dni. Skoro dziś, w środę, mam więc piątek - to pozwolę sobie życzyć wszystkim miłego weekendu!