Zakrada się wieczorem, skrywając dowcipnisia, który do rana zamienia kolory. Ma słabość do czerwieni, zachęca do gry. W nowym teatrze zmiennych pór.
I szukam nowych miejsc dla tej jesieni, bardziej dla siebie. Znalazłem pola, na których brak dróg. Zostawiam więc trop. Nie są to jednak pierwsze ślady, bo spotykam człowieka. Zapytany o drogę na Żelazną Górę, zaczyna uciekać. Nie ogląda się. Do granicy z Rosją może trzy kilometry, zatrzyma się, opamięta? Każda ucieczka pozbawia sił. Zbyt długa, skazuje na upadek. Odnalazłem miejsce, w którym już czekały na mnie moje myśli. Przecież chciałem tu być, dogoniłem je tylko. Pobyt w tej okolicy wydawał się zabłądzeniem, a ja nie chciałem już błądzić. Tu kończyły się drogi, a horyzont dotykał stóp, zalewając wąską plażę. Tolkmicko już zasypiało, jeszcze przed nocą. Północ tu mogła się wydawać tylko workiem, który pochłonie wszystko i utopi w zalewie. Igraszki Natury. Intensywne barwy, nie oglądana nigdzie eksplozja kolorów. Mieszał, łączył to wiatr, jedyny aktor pustej okolicy. A nuż, ktoś to zobaczy…