Długo nie pisałem, ale tak to jest – za dużo psiego szczęścia i zwykłych ludzkich kłopotów. O kłopotach pisać nie będę, ale o psim szczęściu, które też bywa trochę kłopotliwe, dlaczego nie? - zwłaszcza, że część z Państwa pyta, co nowego u Soni.
Rośnie jak na drożdżach, ma coraz dłuższe nogi i wąską talię, jak nastolatka, która przesadnie dba o linię. Bardzo dużo biega i mało je, co nieustannie martwi moją żonę.
Dotąd w domu prawie nie gotowaliśmy - teraz codziennie Soni trzeba coś upichcić, bo na razie nie chcemy jej dawać suchej psiej karmy (czy to na pewno zdrowe?). Nieustannie gotujemy i sprzątamy, bo Sonia jest „fleja” i rozrzuca jedzenie na prawo i lewo.
Dywan w salonie najpierw zwinęliśmy, żeby go nie zjadła. Potem rozwinęliśmy z powrotem, bo uznaliśmy, że już można, mleczne zęby już chyba wypadły. Błąd! Róg dywanu został zjedzony… No cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - teraz spełni się marzenie mojej żony, by zmienić ten jeszcze kawalerski dywan na inny...
Na wielkich kremowych fotelach położyliśmy koce, bo Sonia fotele uwielbia, ale chyba bez wzajemności - szybko zaczęły zmieniać barwę, choć po każdym spacerze wycieramy ją ręcznikiem, albo nawet myjemy w wannie, gdy rozbrykana wytarza się w czym nie trzeba…
Co weekend żona zabiera Sonię do „psiego przedszkola” i rzeczywiście z każdym dniem mała okazuje coraz więcej kindersztuby. Na spacerach za bardzo się nie oddala i niemal zawsze wraca na wezwanie (Feluś i pies z mojego dzieciństwa, Budrys, biegali gdzie oczy poniosą, ale może dziewczyny są grzeczniejsze?). Napisałem „niemal”, bo sytuacja się pogarsza, gdy Sonia znajduje psich przyjaciół, ale w sumie trudno jej się dziwić.
Tyle o psim szczęściu. A szczęście właścicieli? Hm, Sonia to straszny pieszczoch…