Śledczy z apelacji: Kaczmarek nie musiał być źródłem przecieku w tzw. aferze gruntowej. Należy sprawdzić inne wersje - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Zdaniem dziennika, to może być zwrot w tzw. aferze przeciekowej. "Rz", wspólnie z Radiem Zet, dotarła do informacji, które w nowym świetle stawiają śledztwo wyjaśniające, kto spalił akcję CBA w resorcie rolnictwa.
Prokuratura Apelacyjna w Warszawie 10 stycznia skierowała do stołecznej Prokuratury Okręgowej pismo, w którym wytyka jej kardynalne błędy w prowadzonym śledztwie. W piśmie pojawia się zarzut, że postępowanie w sprawie przecieku "od momentu wszczęcia było ukierunkowane na sprawdzenie tylko jednej wersji śledczej".
Chodzi o wersję wydarzeń, którą na słynnej konferencji przedstawił były zastępca prokuratora generalnego Jerzy Engelking. Prezentowała łańcuszek przecieku: Janusz Kaczmarek – Ryszard Krauze – Lech Woszczerowicz – Andrzej Lepper.
Zdaniem apelacji, ta wersja "może być prawdopodobna, ale niejedyna możliwa do przyjęcia". Co więcej, "posiada takie luki w ustaleniach faktycznych, które powodują, że każda inna teza znajdzie uzasadnienie, będzie równoprawna z innymi" – wytykają śledczy.
Najważniejsza z luk to postać Lecha Woszczerowicza. Miał on 6 lipca 2007 r. rano ostrzec ministra rolnictwa Andrzeja Leppera przed szykowaną przeciw niemu akcją CBA. Z analizy monitoringu kamer w resorcie rolnictwa ma jednak wynikać, że Woszczerowicz przyjechał do resortu o godz. 7.23. Lepper zaś o grożącym mu niebezpieczeństwie poskarżył się oficerowi BOR między 7.15 a 7.20. Z kolei z szefem swej ochrony miał o tym rozmawiać o 7.23. Gdyby te ustalenia potwierdziło śledztwo – oznaczałoby to, że Woszczerowicz nie mógł być źródłem przecieku.
Prokuratura apelacyjna wymienia w piśmie pięć innych wersji przecieku, którymi okręgowi śledczy się nie zajęli, i nakazała "niezwłocznie uzupełnić materiał dowodowy". W tym: przesłuchać długą listę świadków.
Źródło: Rzeczpospolita