No, tak. Trochę mnie poniosło. Szczerze i od serca napisałem co myślę o pakiecie Kluski i o sytuacji przedsiębiorców. I co? I morze niewdzięczności. A gdzie coś osobistego – czytam w komentarzach, inni potrafią pokazać ludzką twarz – dodaje ktoś inny. Czyli ma być o osobistych doznaniach. Tak? Proszę bardzo.
Patrzę sobie na Józefa Oleksego u Moniki Olejnik. No, szczerze wyznał Aleksandrowi Gudzowatemu, co myśli o swoich kolegach. Że jeden ma jakoś za dużo, że drugi nie zna języków i za przystojny jest trochę, że wszyscy razem zapomnieli o ideałach lewicowych i tylko robią karierę... No, co myślał, to powiedział. I co? Czy koledzy są wdzięczni? Czy docenili, ten głos rozsądku, który bije z lekko zniekształconych podstępnie sporządzonych nagrań? Nie docenili. Mówią, że polityczny grób sobie wykopał. I trudno się dziwić, że się denerwują. Gdyby byli przedstawicielami jakiejś partii liberalnej, synami przemysłowców, ludźmi otwarcie popierającymi bogactwo – nikt by im majątków nie wypominał. Ale że są przedstawicielami partii, która wywodzi się z nurtu... robotniczego, chciałoby się im przypomnieć angielskie powiedzonko walk the talk. Róbcie, jak mówicie. No, bo czy z kilkuset hektarów można zrozumieć rzeczywiste problemy mieszkańców ubogich dzielnic? Czy apartamenty – nie ważne kupione, czy dostane w prezencie – sprzyjają zrozumieniu potrzeb ludzi z wielkiej płyty? Czy można być idolem lewicowych mas, jeżdżąc samochodem na który stać tylko managerów wielkich korporacji i to w wersji służbowy? Oj, przepraszam, znów się zagalopowałem – a miało być osobiście... No, właśnie. Ale jakoś tak mnie ta cała sprawa dręczy. Wiem, że wszyscy już o tym napisali, wiem, że niewiele tu można już dodać, ale wciąż się zastanawiam: z jednej strony pośrednicy w obrocie nieruchomościami na ogół są dość majętni (Pani Prezydentowa jest pośrednikiem). Z drugiej, gdybym był prezydentem, to moja żona z pewnością nie byłaby właścicielką firmy, z której czerpałaby zyski. Nie dlatego, że nie wiedziałaby jak odnaleźć się w sytuacji konfliktu interesów, tylko dlatego, że radzenie sobie z tym konfliktem polega na nie dopuszczaniu do sytuacji, w której mogłoby do konfliktu dojść. (O, przepraszam, to jest bardzo osobiste.) Jedyne inwestycje finansowe jakie wolno mi robić (sam narzuciłem w Redakcji Biznesowej te ograniczenia) to inwestycje w ramach Rynków dla Opornych. Ach, gdybym tak mógł te ponad 100% zysku w niecały rok zrealizować w prawdziwych pieniądzach... Z prawdziwych 10000 zrobić prawdziwe 21000. Jakież by to było proste. Szczególnie, że mógłbym wyprzedzać każde wydanie, wiedząc co powiem. A jakoś tego nie robię. Frajer ze mnie, czy co? (Mówiłem, że będzie osobiście.) Takich frajerów jest jednak więcej. I to mnie podtrzymuje na duchu. Cicho i konsekwentnie robimy swoją robotę. I nawet jeśli nie mamy z tego kokosów – mamy wielką satysfakcję. I pewność, że nikt o nas nie nagra czegoś skandalicznego.