- Jeszcze kilka dekad temu pożary trawiące Australię nie miałyby prawa się tak rozwinąć - opowiada w rozmowie z tvn24.pl dr Łukasz Trębicki, biolog badający australijską faunę. Naukowiec ostrzega, że trwający wciąż dramat może powtórzyć się w przyszłości. Również w Europie.
Dr Łukasz Trębicki z Uniwersytetu Łódzkiego zajmuje się opisywaniem gatunków tropikalnych pająków. Ostatnie tygodnie spędził właśnie w Australii, przy okazji dokumentując to, co dzieje się z tamtejszą przyrodą.
Kontynent od miesięcy nie może poradzić sobie z pożarami buszu - płomienie strawiły już powierzchnię większą niż całe terytorium Portugalii.
- Pożary na tamtym kontynencie są zjawiskiem naturalnym, ale dotąd nie były one tak ogromne, długie i niszczycielskie - podkreśla naukowiec.
Opowiada, że wcześniejsze pożary zatrzymywały się lokalnie, tam, gdzie było zarzewie ognia.
- Płonące połacie były separowane od reszty ekosystemu rzekami czy wąwozami, przez które żywioł nie mógł się przedostać. To były "bezpieczniki" matki natury. Bezpieczniki, które "wykręcili" ludzie - mówi badacz.
Wskazuje, że naturalne bariery nie działają, bo przed wybuchem żywiołu w Australii panowały susze.
- Utrzymujące się przez lata wysokie temperatury i niskie opady deszczu sprawiły, że ogień przechodzi prosto przez wąwozy, docierając do lasów deszczowych, które w przeszłości byłyby miejscami, gdzie zwierzęta mogłyby się schronić - mówi Trębicki.
Efekt spirali
Australijskie pożary rozwijały się błyskawicznie. Między innymi dlatego, że szybko mnożyły się źródła ognia.
- Pożary lasów eukaliptusowych generują olbrzymie zadymienie. To z kolei zmienia ciśnienie atmosfery. Ośrodki wysokiego ciśnienia ścierają się z ośrodkami o ciśnieniu niższym. Powstają burze z dużą liczbą wyładowań atmosferycznych, od których pojawiają się płomienie w innych miejscach - opowiada naukowiec.
Według oświadczenia rządu australijskiego, do 11 stycznia spłonęło 10,2 miliona hektarów, w pożarach zginęło 27 osób i miliony zwierząt.
- Skala tego zjawiska jest porażająca, bo doszło do niego przez gwałtowne ocieplanie się klimatu. A to my, ludzie jesteśmy za to odpowiedzialni - zaznacza dr Trębicki.
Wina
Biolog podkreśla, że o ile zmiany klimatu są ciągłe i w pełni naturalne, o tyle ich tempo - już nie.
- Do zmian doprowadza między innymi spalanie paliw kopalnianych. Stężenie gazów cieplarnianych jest najwyższe od 800 tysięcy lat. Wiemy to z dokładnych badań rdzeni lodowych Antarktydy - zaznacza rozmówca tvn24.pl.
Tłumaczy, że uwalniane do atmosfery gazy cieplarniane prowadzą do podwyższenia temperatury ziemi na lądzie i w oceanach.
- Gromadzi się przy tym olbrzymia energia, powodująca dotąd niespotykane, ekstremalne zjawiska pogodowe - mówi Trębicki.
Z tego też powodu pojawiają się rekordowe temperatury i susze. A one prowadzą do niekontrolowanych pożarów na gigantyczną skalę - w Australii czy chociażby w Brazylii.
- To samo zjawisko prowadzi do pojawiania się skrajnie niskich temperatur w Stanach Zjednoczonych. Odpowiada też za to, że mamy suche i gorące lata oraz łagodne zimy w Polsce - wylicza naukowiec.
W Europie niekontrolowane pożary też się pojawiają - i to niekoniecznie tam, gdzie klimat jest najcieplejszy. Dwa lata temu w Szwecji pożary strawiły 25 tys. ha lasów. Na pomoc jechali m.in. polscy strażacy.
- Tysiące lat korzystamy z zasobów Ziemi. Wygląda na to, że nadużywamy gościnności. Jasne jest to, że australijski koszmar się powtórzy. Pytanie tylko, gdzie i kiedy do tego dojdzie - mówi Łukasz Trębicki.
Nie do odzyskania
Łódzki naukowiec podkreśla, że straty spowodowane przez żywioł szalejący w Australii są nie do oszacowania.
- Dziesiątkowane są populacje zwierząt, które nie są w stanie uciec przed ogniem. Miliony ssaków, ptaków i gadów ginie w płomieniach albo z głodu, w następstwie utraty siedlisk - mówi biolog.
Podkreśla, że fauna i flora zniszczonych przez ogień obszarów, były bardzo bogate.
- Mówimy między innymi o zwierzętach bezkręgowych, owadach, pajęczakach – nadal nie w pełni poznanych. Możliwe, że część z nich wyginie, zabierając ze sobą ogrom informacji o historii życia na Ziemi - kończy rozmówca tvn24.pl.
Źródło: TVN24 Łódź