Do pięciu lat więzienia grozi dwóm mężczyznom, którzy pracowali w zespole karetki, chociaż nigdy nie przeszli obowiązkowych studiów z ratownictwa medycznego. Zostali zatrudnieni na podstawie sfałszowanych dyplomów, które - jak zeznali w prokuraturze - kupili na targowisku.
25- i 48-latek zostali zatrudnieni na umowę zlecenie w maju tego roku. Wcześniej pracowali jako kierowcy w jednej z firm organizujących transport medyczny. Sprawę jako pierwszy opisał "Dziennik Łódzki".
- Wybrali sobie dalszą karierę w ratownictwie medycznym. Tyle, że pominęli obowiązkowe, trzyletnie studia pozwalające na wykonywanie zawodu ratownika - mówi Adam Stępka, rzecznik łódzkiego pogotowia.
Na rozmowę rekrutacyjną dwaj byli kierowcy wzięli fałszywe dokumenty, które miały potwierdzać, że ukończyli kierunek ratownictwo medyczne w jednej ze szkół wyższych.
- Mężczyźni twierdzą, że dokumenty kupili na targowisku w Łodzi - informuje Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury okręgowej.
Udana rozmowa, nieudane dyżury
Jeszcze zanim mężczyźni zostali zatrudnieni, musieli przejść przez rozmowę kwalifikacyjną. Ta - jak mówi Adam Stępka - poszła im dobrze.
- Być może bazowali na wiedzy, którą zdobyli podczas poprzedniej pracy - ocenił rzecznik pogotowia.
Obaj panowie zdążyli przepracować po jednym, dwunastogodzinnym dyżurze.
Chociaż formalnie byli kierowcami karetek, to w pogotowiu kierowca również jest ratownikiem i uczestniczy w czynnościach ratowniczych.
A nowi pracownicy - co zwróciło uwagę kolegów z pracy - unikali kontaktu z pacjentami i mieli problemy z najbardziej podstawowymi czynnościami medycznymi.
Nakryci
- Kierownik stacji ratownictwa w Kutnie był jednocześnie wykładowcą na uczelni, która miała wystawić dyplomy nowym pracownikom. Niedługo potem uczelnia potwierdziła, że dokumenty, którymi mężczyźni posłużyli się w czasie rekrutacji są sfałszowane, a panowie nigdy nie byli jej studentami - dodaje Stępka.
Ratownicy-oszuści zostali wyrzuceni z pracy i usłyszeli zarzuty posługiwania się fałszywym dokumentem.
- Za to przestępstwo grozi do pięciu lat więzienia. Dodatkowo, sprawdzamy, czy podczas przepracowanych dyżurów podejrzani narazili zdrowie lub życie pacjentów, do których jeździli - tłumaczy prokurator Krzysztof Kopania.
Autor: bż/ ks / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock