Z bełchatowskiego szpitala znikają anestezjolodzy. Jeden ma zostać zwolniony, a 9 kolejnych wypowiedziało umowę. Z 11 zostaje tylko jeden - kierowniczka oddziału, z którą reszta specjalistów jest skłócona. Lekarze skarżą się, że mają zbyt dużo obowiązków, a w placówce łamane jest prawo. Kierowniczka mówi o "interesownych medykach" i "próbie obrony wygodnego układu".
- Nie mogliśmy dłużej przymykać na to oczu. Skoro wcześniej inne sposoby wpływania na dyrekcję zawiodły, to musieliśmy podjąć radykalne kroki - mówi anestezjolog Anna Błaszczyk-Pruba, która w ubiegły piątek wymówiła kontrakt bełchatowskiemu szpitalowi.
Podobnie zrobiło dziewięciu z jedenastu medyków, którzy dotąd opiekowali się pacjentami. Dlaczego? W dużym skrócie - poszło o pieniądze. Od kilku miesięcy anestezjolodzy ze szpitala w Bełchatowie narzekali, że jest ich po prostu za mało. Już w listopadzie pisali do dyrektora, że przy takiej liczbie medyków na dyżurze nie można realizować zadań - między innymi znieczulać rodzące pacjentki.
Lekarze chcieli, by w szpitalu zatrudniono więcej specjalistów.
"Jest nas za mało"
- Podkreślaliśmy, że lekarz zobowiązany jest do ciągłej obecności przy rodzącej pacjentce i nie ma prawa iść w czasie porodu do innych zadań. Dlatego konieczne było stworzenie kolejnego, trzeciego zespołu anestezjologicznego - mówi nam jeden ze zbuntowanych lekarzy. Skarży się, że dyrekcja była głucha na ich apele.
Spór przybrał na sile, kiedy pod koniec ubiegłego roku dyrektor unieważnił konkurs na szefa oddziału anestezjologii. Wygrała go dr Małgorzata Kuśmierek-Kowalska, która od lat pełniła tę funkcję.
- Wpłynęła tylko jedna oferta, która spełniała warunki konkursowe. Miałem prawo unieważnić konkurs. Zrobiłem to, bo nie byłem zadowolony ze sposobu organizacji pracy - mówi nam dr Paweł Skoczylas.
Nowa szefowa
Dyrektor Skoczylas powierzył szefowanie oddziałem nowej osobie w szpitalu - dr Tamarze Trafidło. Szybko doszło do konfliktu pomiędzy nią a anestezjologami.
Lekarze (wszyscy zatrudnieni na podstawie umów cywilno-prawnych ze szpitalem) zaczęli zarzucać nowej szefowej łamanie prawa - między innymi obowiązującego od grudnia ubiegłego roku rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie standardu organizacyjnego opieki zdrowotnej w dziedzinie anestezjologii i intensywnej terapii.
Wskazuje ono, że lekarz uczący się specjalizacji może wykonywać znieczulenia tylko pod okiem wykwalifikowanego specjalisty. Od tej zasady można zrobić wyjątek, jeżeli lekarz rezydent jest na specjalizacji już co najmniej dwa lata.
- Dyrekcja przymykała oko na fakt, że jeden z "naszych" rezydentów uczy się specjalizacji ledwie od trzech miesięcy, a drugi od roku. W świetle prawa powinni zatem uczyć się fachu od specjalistów. Tutaj było jednak inaczej – mówi dr Tamara Trafidło.
- Nie przypominam sobie ani jednej sytuacji, w której naruszone zostały obowiązujące przepisy – komentuje. Jej zdaniem źródłem konfliktu jest "próba zmian w skostniałej grupie”.
Wyjaśnia, że od początku swojej pracy w Bełchatowie chciała "maksymalizować wydajność kadry lekarskiej". Opowiada, że zależało jej na lepszym dostosowaniu godzin pracy lekarzy do rzeczywistych potrzeb oddziału. Starała się też - jak mówi - pomagać lekarzom w lepszej organizacji realizowanych zadań.
- To bunt, który ma bronić wygodnego układu. Chronią hermetyczne układy i poglądy, które pozwalają na zarabianie bardzo dużo bez angażowania się. Ten zespół bardzo źle zniósł to, że ktoś z zewnątrz chce zmusić go do podjęcia pracy w wysokich standardach – tłumaczy.
Dodaje, że ostra decyzja lekarzy ją zaskoczyła.
- Do niedawna myślałam, że z częścią grupy uda mi się dojść do porozumienia. Teraz jednak drzwi pomiędzy nami zostały zamknięte. Mam nadzieję, że pan dyrektor szybko zadba o nową grupę specjalistów – kończy dr Tamara Trafidło.
"Przelana czara goryczy"
Lekarze już w styczniu prosili dyrektora o interwencję, ale ten milczał. Spór narastał, a jego punktem kulminacyjnym był wniosek nowej szefowej, aby dyrekcja rozwiązała kontrakt z jej poprzedniczką. Uzasadniła to "utratą zaufania" do dr Kuśmierek-Kowalskiej. Co to znaczy?
- Wolałabym tę kwestię zostawić dla siebie - mówi dr Tamara Trafidło.
"Niezrozumiała" decyzja wywołała bunt reszty lekarzy.
- Zwolnienie wybitnego specjalisty przelało czarę goryczy. Dlatego też stwierdziliśmy, że nasza współpraca ze szpitalem powinna się zakończyć – tłumaczą anestezjolodzy.
Obowiązuje ich miesiąc wypowiedzenia. W połowie maja już ich nie będzie.
Dyrekcja nie chce negocjować
Dr Paweł Skoczylas, dyrektor bełchatowskiego szpitala, stara się bagatelizować problem. W rozmowie z nami mówi, że "to normalne, że ludzie zmieniają pracę". W tej sprawie murem stoi za kierowniczką oddziału.
- To ludzie, których wydajność pozostawiała dużo do życzenia. Niestety, ich działanie zdradza fakt, że nie obchodzi ich dobro pacjentów. Decyzję o odejściu podjęli bez jakiejkolwiek rozmowy z dyrekcją – argumentuje.
- Kiedy pan chciał z nimi rozmawiać? Oni chyba właśnie na to liczyli: na rozmowy, dialog i interwencję – pytamy.
- Nie rozumiem, czemu miałbym rozmawiać z podmiotami, które są związane ze szpitalem umową cywilnoprawną – kwituje dyrektor.
Dyrektor Skoczylas zapewnia, że do 14 maja (czyli dnia, w którym na dyżur nie przyjdą już dotychczasowi lekarze) do dyspozycji pacjentów będą już inni specjaliści.
- Trwają rozmowy z nową kadrą. Mogę zapewnić, że ta sytuacja nie wpłynie na pacjentów – ucina dyrektor.
Po co to wszystko?
Sytuacji w bełchatowskim szpitalu nie rozumie prof. Wojciech Gaszyński, były konsultant wojewódzki ds. anestezjologii w Łodzi.
- Znalezienie nowych specjalistów nie będzie łatwe, bo ich brakuje na rynku. Ściągnięcie ich do Bełchatowa w trybie nagłym może być dla szpitala bardzo kosztowne – prognozuje.
Prof. Gaszyński podkreśla, że dyrekcja najprawdopodobniej była przeciwna dodatkowym dyżurom ze względów finansowych.
- Teraz pewnie wyjdzie drożej. Warto zapytać, po co to wszystko – kończy.
Autor: bż/jb / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź