Pani Ewa była w dobrym stanie, kiedy pojechała do szpitala na biopsję. Do domu już nie wróciła. - Potraktowali moją matkę jak królika doświadczalnego - uważa pani Klaudia, córka 66-latki, która zmarła podczas zabiegu z wykorzystaniem robota chirurgicznego. Sprawę bada prokuratura, szpital odmawia komentarza.
Lekarze zdiagnozowali u pani Ewy niewielki guz płuca. Zdecydowali się od razu na jego usunięcie. Jednak zamiast nowotworu - przecięto kobiecie aortę.
- Dzwoniłyśmy do mamy non stop, ale nie odbierała. Myśleliśmy, że może po biopsji jest osłabiona. Jednak w pewnym momencie dostałam telefon od lekarza. Powiedział, że mama nie żyje. Zapytałam: Jak to? Usłyszałam, że podczas zabiegu doszło do krwotoku. I tyle – przytacza pani Klaudia.
Dzień przed śmiercią pani Ewy w szpitalu w Czerwonej Górze (Świętokrzyskie) do operacji płuc uruchomiono specjalnego robota. Urządzenie przez pierwsze dwa dni było obsługiwane przez dwóch polskich lekarzy, których prace nadzorował włoski instruktor.
Szpital chwalił się, że to pierwsze tego typu zabiegi w kraju. Nie dodał jednak, że jedna z operacji zakończyła się fatalną w skutkach pomyłką. - Myślę, że mama była jak króliczek doświadczalny, pierwsza pacjentka – uważa córka pani Ewy. - Od 16 do 18 lipca robot był w szpitalu w Czerwonej Górze, a moja mama miała zabieg 17. I 17 zmarła – mówi pani Klaudia.
Rodzina 66-latki zastanawia się, dlatego pani Ewa nie żyje i kto zawinił - człowiek czy maszyna.
Wcześniej tylko w urologii
Robot był już wcześniej wykorzystywany w szpitalu do operacji urologicznych, ale, jak napisano na stronie internetowej placówki, po raz pierwszy przeprowadzono nim robotyczne zabiegi klatki piersiowej. Tym samym szpital miał dołączyć do elitarnego grona placówek, które się w tym specjalizują. Lekarze mieli się do tego przygotować poprzez szkolenia wirtualne, ćwiczenia na konsoli oraz szkolenia na manekinach.
- Myślę, że wcale się do tego nie przygotowali, bo skoro robot był od 16, to mogli się przygotować w jeden dzień? Do takiej poważnej operacji? – zwraca uwagę pani Klaudia.
Prokuratura bada sprawę, szpital milczy
Prokuratura prowadzi postępowanie w kierunku nieumyślnego spowodowania śmierci.
- Badamy odpowiedzialność człowieka za to, co robił i jak robił. Finalnie będziemy to pewnie wiedzieć po uzyskaniu opinii biegłych. Czy doszło do błędu w sztuce medycznej, czy winne jest samo urządzenie – mówi Daniel Prokopowicz z Prokuratury Okręgowej w Kielcach.
Szpital nie przyznaje się do błędu. Lekarze powiedzieli rodzinie jedynie, że doszło do krwotoku, i na tym kontakt z placówką się zakończył.
- Co się stało? Jak do tego doszło? Nic nie wiemy. Niech nam ktoś powie, jak mogło do takiej tragedii dojść? Nie rozumiem, jak to się dzieje, że zawożę kobietę na mało inwazyjny zabieg, a ktoś mi mówi, że mama nie żyje – mówi pani Klaudia.
Reporter "Uwagi!" czekał pod gabinetem dyrektora kilka godzin. Wcześniej próbował umówić się telefonicznie oraz mailowo. Otrzymał jedynie oświadczenie, w którym napisano, że szpital nie może udzielić żadnych informacji. W końcu, po kilku godzinach oczekiwania, reporterowi "Uwagi!" udało się spotkać z dyrektorem. Ten nie chciał jednak rozmawiać. Zaznaczył, że napisał oświadczenie, a sprawa jest w prokuraturze.
Jak działa robot chirurgiczny?
Roboty chirurgiczne nie są jednak w Polsce nowością. Podobnych urządzeń, różnych firm, jest kilkadziesiąt, a ich wykorzystanie daje doskonałe efekty. Doktor Paweł Salwa jest jednym z najbardziej doświadczonych w Polsce specjalistów z zakresu chirurgii robotycznej. Na podobnym jak w Czerwonej Górze urządzeniu, przeprowadził już ponad 2500 operacji, które zakończyły się sukcesem. Wcześniej jednak długo się szkolił, między innymi w Niemczech. Jego zdaniem do wykorzystania tak zaawansowanej technologii, kluczowe jest odpowiednie przygotowanie lekarzy.
- Nazwa robot jest bardzo myląca. Może wskazywać na to, że ta maszyna robi coś sama. Tymczasem te roboty są całkowicie zależne od ruchów operatora, czyli rezultat operacji w 100 procentach zależy od tego jak operację wykona człowiek – podkreśla dr n. med. Paweł Salwa ze Szpitala Medicover w Warszawie.
Eksperta zapytaliśmy, po ilu godzinach treningu lekarz-operator może operować człowieka w sposób bezpieczny?
- To trudne pytanie. Poza co najmniej 100 czy 200 godzinami treningu suchego na rzeczonych trenażerach, symulatorach możemy podejść do człowieka z umiejętnością obsługi maszyny. Ale nie powinno się wtedy podchodzić do pełnej operacji – uważa dr n. med. Paweł Salwa.
- Jak się dopiero nauczyło obsługiwać maszynę, to pod okiem mentora można zrobić pierwszy krok. I powtórzyć to 20 razy. Jak jakiś krok jest prosty, to wystarczy powtórzyć pięć razy, a jak jest trudny to 40, zanim dopuści się kogoś do pełnego zabiegu. To zajmuje co najmniej rok – zaznacza ekspert.
Procedur nie ma
W Polsce nie ma procedur, które w jasny sposób określają zasady korzystania z robotów chirurgicznych. Może na nich pracować niemal każdy chirurg. Kwestia szkolenia pozostawiona jest szpitalom.
Nie każdy jednak zdaje sobie sprawę z tego, jak skomplikowana jest to praca.
- Jest konsola, w której siedzi operator. Wkłada się głowę i wszystko się widzi. Ma się dwie manetki, którymi się steruje. Robot przekłada ruchy w stosunku 1:1 do wnętrza ciała. Przy konsoli jest siedem pedałów, którymi można zmieniać narzędzia, ramiona, których się używa i w końcu podaje się „prąd”, który ma zamknąć naczynie, zaszyć coś itd. Do samego prądu są cztery pedały. Jeżeli pomylę pedały, a narzędzie, na przykład dotyka naczynia, to mamy duży problem. Tak jak w samochodzie pomyli się pedał gazu z hamulcem, to też możemy mieć duży problem – tłumaczy dr n. med. Paweł Salwa.
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN