Ratownik przyjechał na wezwanie rodziny opatrzyć kobietę pobitą przez męża, a policjant - odseparować ofiarę od sprawcy. Po sześciu latach procesu wyrok w tej sprawie usłyszeli dzisiaj ratownik i policjant. Pierwszy już nie pracuje w pogotowiu, drugi może teraz stracić pracę. - Zostałem uznany winnym tego, że prawidłowo przeprowadziłem interwencję. Czuję się, jakbym dostał w twarz - mówi policjant.
Ratownik medyczny Łukasz Ch. i policjant Krzysztof K. usłyszeli w czwartek prawomocny wyrok w Sądzie Okręgowym w Katowicach.
Sąd przyjął, że K. przekroczył swoje uprawnienia służbowe w ten sposób, że w trakcie interwencji wspólnie i w porozumieniu z Ch. pobili mieszkańca Katowic Arkadiusza S., bijąc go rękami po twarzy i kopiąc w głowę, przez co narazili go na niebezpieczeństwo utraty życia. Ratownika skazał na grzywnę, policjantowi warunkowo umorzył postępowanie z okresem próbnym na dwa lata. K. musi też zapłacić pokrzywdzonemu 500 zł nawiązki i 1000 zł na fundusz pomocy pokrzywdzonym.
Jak powiedziała sędzia, okoliczności zdarzenia dawały podstawy do zastosowania "dobrodziejstwa w postaci warunkowego umorzenia" również wobec ratownika. Ale był on w przeszłości karany (nie było to przestępstwo przeciwko życiu lub zdrowiu), co wyklucza takie rozstrzygnięcie. Sąd mógł mu tylko złagodzić karę grzywny, co zrobił.
Policjant miał nieskalaną przeszłość.
- Nie rozumiem tego wyroku. W aktach sprawy nie ma ani jednego dowodu, tylko przypuszczenia, domniemania - komentuje Jerzy Feliks, obrońca skazanych. - To salomonowe wyjście. Sąd wie, że wedle ustawy o policji, do pracy w policji nie dopuszcza wyrok skazujący, a w przypadku umorzenia decyduje komendant. Jednak praktyka jest taka, że komendanci częściej zwalniają policjantów z warunkowym umorzeniem na koncie. W efekcie policjant może stracić pracę, bo obezwładniał pijanego i agresywnego sprawcę przemocy domowej, a ratownik został skazany za to, że mu w tym pomagał, za obywatelską postawę.
Adwokat zapowiada, że wystąpi o pisemne uzasadnienie wyroku i będzie interweniował w tej sprawie u rzecznika praw obywatelskich oraz ministra sprawiedliwości.
"Uderzona przez męża nie pierwszy raz"
To był już piąty wyrok w tej sprawie. Toczy się ona sześć lat. Trzy razy była kierowana do sądu pierwszej instancji do ponownego rozpatrzenia po apelacjach prokuratury.
Pierwsze trzy składy sędziowskie pierwszej instancji uniewinniły obu oskarżonych. Czwarty obu skazał na kary grzywny.
Od ostatniego wyroku odwołały się wszystkie strony. Prokuratura żądała kar więzienia w zawieszeniu. Sędzia okręgowa Barbara Baj, jako skuteczne uznała tylko apelacje oskarżonych i ich obrońcy.
Wszyscy sędziowie, w tym ten, który skazał ratownika i policjanta oraz dzisiaj okręgowy zgodzili się, że interwencja pogotowia i policji z 1 stycznia 2013 roku w domu Arkadiusza S. była uzasadniona.
- Jest Nowy Rok, teściowa wzywa karetkę pogotowia, ratownicy informują o tym policję, policja przyjeżdża na miejsce i dowiaduje się od kobiety, że została ona uderzona przez męża i że nie pierwszy raz było takie zdarzenie. [Oskarżeni - red.] widzą ją zakrwawioną, czyli mamy sytuację taką, że przyjechali do przemocy domowej - przypomniała dzisiaj sędzia Baj.
To, co się wydarzyło dalej, nazwała "konsekwencjami zdarzenia wywołanego przez pokrzywdzonego", czyli Arkadiusza S.
Był pijany, co wykazało badanie w izbie wytrzeźwień, gdzie ostatecznie został przewieziony feralnego dnia, by odseparować go od ofiary. Nie chciał podać policjantowi swoich danych i zaczął oddalać się z ulicy - miejsca interwencji - do domu. Wtedy policjant zaczął go obezwładniać, a ratownik mu w tym pomagał.
- Z opisu nie tylko oskarżonych, ale również członków rodziny pokrzywdzonego wynika, że był on bardzo pobudzony, że zachowywał się agresywnie, wulgarnie wobec funkcjonariuszy i sanitariuszy. To determinowało dalsze zachowanie oskarżonych. Niewątpliwe konieczne było użycie wobec pokrzywdzonego chwytów obezwładniających, użycie gazu, wykręcanie rąk, skucie kajdankami, położenie na ziemię - mówiła sędzia.
Dodała, że do tego momentu nie można oceniać postępowania oskarżonych i wyeliminowała je z opisu czynu. Na tym polega jej modyfikacja poprzedniego, skazującego wyroku pierwszej instancji.
"Dlaczego mnie kopiecie"
- Zdarzenie interesuje sąd tak naprawdę od momentu, gdy pokrzywdzony został już położony czy rzucony na ziemię - mówiła Baj.
Wersje pokrzywdzonego i oskarżonych są różne. Oni twierdzą, że uderzał głową o kostkę brukową, dlatego ratownik docisnął mu kolanem głowę do ziemi, żeby sobie nie złamał nosa. On twierdzi, że był przez nich bity i kopany. Obdukcja wykazała stłuczenie twarzy.
Świadków bicia nie było.
- Całe zdarzenie odbywało się za samochodem, w związku z czym nawet najbliżsi [Arkadiusza S. - red.] nie widzieli, co tam się dzieje. Jedynie ojciec słyszał wołanie syna, "dlaczego mnie kopiecie" - mówiła Barbara Baj.
Uznała, że skoro pokrzywdzony już wtedy tak krzyczał, nie mógł mieć w zamiarze zaplanowanej intrygi, polegającej na pomówieniu oskarżonych, że zachowywali się nad wyraz brutalnie.
- Była to reakcja na zachowanie, jakie wtedy było wobec niego stosowane - orzekła.
Ostatecznie jako dowód przyjęła opinię jednego z trzech biegłych, powoływanych przez sądy pierwszej instancji, - Jednoznacznie odniósł się do wersji stron i wskazał, że niestety przy wersji oskarżonych pokrzywdzony musiałby mieć dodatkowe obrażenia, zadrapania naskórka, które nie zostały ujawnione przy badaniu pokrzywdzonego. Obrażenia po jednej stronie twarzy są wynikiem kopnięcia, ale nie było ono silne, bo doszłoby do złamania twarzoczaszki - mówiła sędzia.
Otoczka zdarzenia, zdaniem sądu, przemawia za tym, że ani stopień szkodliwości czynu, ani stopień zawinienia oskarżonych nie są tak wysokie, by nie można zastosować warunkowego umorzenia. A wystarczającą represją jest dla oskarżonych samo postępowanie. - Uzmysłowi im - dodała - że podczas kolejnych interwencji czy pomocy w interwencji muszą trzymać nerwy na wodzy i nie dać się sprowokować.
"Czuję się, jakbym dostał w twarz"
Krzysztof K. był na wszystkich rozprawach. Pamięta, że Arkadiusz S. miał otarcia naskórka na twarzy oraz że nie wszyscy jego najbliżsi byli za samochodem - czyli, że niektórzy mogli widzieć zdarzenie, a nikt z nich nie zeznał, że S. był bity. W sądzie pierwszej instancji wnioskował o powołanie biegłego do spraw technik interwencji, by ocenił, czy obrażenia S. mogły powstać w trakcie przepisowego obezwładniania. Wniosek został odrzucony.
- Zostałem uznany winnym tego, że prawidłowo przeprowadziłem interwencję - mówi. - Czuję się, jakbym dostał w twarz.
Zapytaliśmy rzeczniczkę śląskiej policji, jaką decyzję komendant podejmie w sprawie Krzysztofa K. Czekamy na odpowiedź.
Ratownik stracił etat w pogotowiu już po przedstawieniu aktu oskarżenia.
Autor: Małgorzata Goślińska/gp / Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: policja.pl