Teraz spotkałem się z bardzo pozytywnymi komentarzami. Setki osób pisze mi codziennie takie miłe wiadomości, że są ze mną, że trzymają moją stronę. Ale bardziej szokuje mnie to, ile osób po prostu się otworzyło przede mną. Osoby, które mają w chwili obecnej po 30, 40 lat - mówił w "Faktach po Faktach" w TVN24 Dariusz Kołodziej, ofiara księdza.
- To jest bez wątpienia podstawowa sprawa, żeby ksiądz otrzymał w końcu karę za to - mówił Dariusz Kołodziej.
Dariusz Kołodziej jako 13-latek w 2012 roku był ofiarą księdza Mariusza K., wikarego z parafii w Jemielnicy (woj. opolskie), wydalonego ze stanu kapłańskiego za pedofilię. Ksiądz przyznał się do winy, przed sądem w Strzelcach Opolskich dobiega końca jego proces.
Jak podkreślił Kołodziej, na pierwszej rozprawie cywilnej ksiądz przeprosił go.
- To było słowo "przepraszam". Wtedy akurat targały mną takie emocje, bo to była pierwsza rozprawa i to był pierwszy raz, kiedy po tych sześciu latach zobaczyłem go znowu w cztery oczy i nie ukrywam, byłem wyjęty z rzeczywistości podczas tej rozprawy - wyjaśnił.
Dariusz Kołodziej: najgorsze, że wszyscy mieliśmy do księdza zaufanie
Przyznał, że przez sześć lat nikt o tym nie wiedział. - Tylko ja, moja matka i biskup (Andrzej Czaja - red.) - powiedział. - Sprawa wyglądała tak, że przeniesiono go (ks. Mariusza K. - red.) z naszej parafii do domu emerytów księży i się okazało, że dopiero po trzech latach został wydalony z kapłaństwa - mówił.
Pytany, czy inni ministranci nie skarżyli się na księdza, odpowiedział, że ksiądz Mariusz miał bliski stosunek z młodzieżą. - Taki po prostu "swój chłop", bardzo koleżeński, bardzo przyjazny. Kontakty z nami miał dobre jako z młodzieżą. Nie słyszałem, żeby inni ministranci skarżyli się na niego, a już potem jak go przeniesiono z Jemielnicy to powiedzieli, że to ze względu na jego stan zdrowia, więc nikt nawet nie przypuszczał, że on mógł coś takiego zrobić - mówił.
- Najgorsze, że wszyscy mieliśmy do niego zaufanie. To nie jest sprawa, o której da się zapomnieć. Nie ma dnia, żebym nie myślał o tym, co się stało - powiedział Kołodziej.
Dariusz Kołodziej na poniedziałkowej konferencji prasowej fundacji "Nie lękajcie się" w Sejmie przed kamerami opowiedział swoją historię. Jego matka oświadczyła, że biskup opolski Andrzej Czaja odradzał jej zgłoszenie sprawy organom ścigania.
Ofiarę księdza pedofila odwiedziła również w jego rodzinnym domu reporterka TVN24. Dariusz Kołodziej opowiedział o okolicznościach swojego dramatu.
Kołodziej w "Faktach po Faktach" przyznał, że cały czas mieszka w Jemielnicy i do czasu, kiedy nie wystąpił w Sejmie na konferencji, spotykał się z "ogromną falą hejtu". - Rok trwa już ta rozprawa. Ludzie mnie po prostu krytykowali, nie wierzyli w to, co się stało. Miałem tak nieprzyjemne komentarze, wiadomości od moich znajomych ministrantów, którzy byli w stanie mi napisać, że oni mi nie wierzą, że wierzą księdzu Mariuszowi, że był niewinny, gdzie już ksiądz Mariusz przyznał się do tego - opowiadał.
"Setki osób pisze mi codziennie takie miłe wiadomości"
Zapytany, z jakimi reakcjami spotkał się po tej konferencji, odpowiedział, że tu "spotkał się z bardzo pozytywnymi komentarzami". - Setki osób pisze mi codziennie takie miłe wiadomości, że są ze mną, że trzymają moją stronę. Ale bardziej szokuje mnie to, ile osób po prostu się otworzyło przede mną. Osoby, które mają w chwili obecnej po 30, 40 lat - przyznał.
- Jeden pan pisał w wieku 54 lat. Przyznał mi się i powiedział, że pisze mi to jako pierwszej osobie, że był molestowany przez swojego wujka za czasów dzieciństwa - powiedział.
- Najpiękniejsze w tym najgorszym jest to, że ludzie widząc to, jakie wsparcie otrzymałem od fundacji, od innych osób, widzą, że nareszcie jest ktoś, kto może im po prostu pomóc w tym - dodał.
Pytany, czy w jego miejscowości coś się zmieniło, odparł: - Mentalność ludzi z mniejszych miast jest jeszcze nie na tyle gotowa, żeby przyjąć taki cios, jakim jest pedofilia w Kościele. Tam są zdania naprawdę podzielone - powiedział.
Jednak, jak dodał, "zauważa, że ludzie zaczynają brać to na poważnie". - Czuję, że im jest po prostu głupio i wstyd za to, co pisali wcześniej, a teraz przyznają mi rację - mówił.
Kołodziej: potrzebuję spojrzenia biskupowi w oczy
W czwartek w liście otwartym ksiądz biskup Andrzej Czaja przeprosił poszkodowanego. Dariusz Kołodziej pytany, czy chce się spotkać jeszcze w biskupem, odpowiedział że tak. - Potrzebuję spojrzenia mu w oczy i porozmawiania z nim jak człowiek z człowiekiem. Żeby to nie była taka medialna nagonka jeden na drugiego, tylko, żeby się spotkać osobiście, twarzą w twarz i sobie wszystko wyjaśnić - tłumaczył.
Jak dodał, od procesu kościelnego prawie nie miał kontaktu z biskupem.
Przyznał, że w czwartek odczytał ten list. - Skierowany de facto niby do mnie, aczkolwiek czuję bardziej, że kuria niejako próbuje się wymigać od tego, co zataiła. Jeżeli ktoś przeprasza, to powinien przeprosić osobiście.
- Spotkanie jak najbardziej uważam dalej za konieczne nawet, a w liście, który napisał do mnie nie przeprosił za to, co on zrobił, co zrobiła kuria, tylko przeprosił za to, co zrobił ksiądz Mariusz - powiedział.
Kołodziej: jeśli chodzi o psychiczną pomoc, nie są w stanie tego dokonać
Dariusz Kołodziej zaznaczył, że ksiądz biskup Czaja "trzy razy oferował pomoc". - Za pierwszym razem zaoferował pomoc pani psycholog, po której szczerze powiedziawszy poczułem się jeszcze gorzej, niż się czułem. Drugą pomoc oferował, kiedy wystosował list do wszystkich parafii diecezji opolskiej, w którym pisał, że postara się zadośćuczynić i naprawić szkody, jakie wyrządzili księża pedofile z naszej diecezji, po czym znowu spotkaliśmy się z murem, bo żadnej pomocy nie otrzymaliśmy. Teraz znowu oferuje pomoc, ale nawet nie wiem jaką - mówił.
Pytany, czy potrzebuje pomocy, odpowiedział, że "od takich osób nie". Jeśli chodzi o mentalną albo psychiczną pomoc, to nie są w stanie tego dokonać - ocenił.
"Mój stosunek do Boga i do całej mojej wiary legł z gruzach"
Pytany, czy po tym wszystkim zmieniło się jego spojrzenie na Kościół, przyznał, że "diametralnie". - Ja nie ukrywam, byłem bardzo wierzącym katolikiem, praktycznie byłem codziennie na mszy i to może potwierdzić większość osób tam mieszkających, ale po tym co się stało, nie ukrywam, mój stosunek do Boga i do całej mojej wiary legł z gruzach. Ciężko było, ale jednak po tej całej sytuacji widzę gdzieś światełko, jakiś palec Boży przez te chmurki się przedziera i szturcha mnie do przodu, żeby coś z tym zrobić - powiedział.
"Wyśmiali nas"
Dariusz Kołodziej odniósł się również do konferencji episkopatu, na której przedstawiono dane o pedofilii w polskim Kościele. - Jeżeli mam się do tego ustosunkować, to po prostu wyśmiali nas. Tak nie czułem się zlekceważony nigdy - powiedział.
Pytany, czy takie wystąpienia jak jego mogą mieć wpływ na biskupów, odpowiedział, że "zdecydowanie tak". - Im więcej nas jest, im więcej osób otwarcie o tym mówi, tym myślę, że się zaczynają bać konsekwencji. W końcu ktoś im stawia czoła. Nie ukrywajmy, osoby takie są bezkarne, jak dotychczas. A teraz zauważają, że ktoś coś z tym robi i oczy im się otwierają - komentował.
- Jan Paweł II w 1994 roku wystosował do USA formę "zero tolerancji", w 1996 do Irlandii. Czekam aż w Polsce wyjdzie ta inicjatywa od papieża Franciszka - dodał.
Przyznał, że "sześć lat milczenia to jest zdecydowanie za długo". - Po tych sześciu latach na tej konferencji poczułem jakby ktoś mi ręką odjął cały ciężar tego brzemienia, które nosiłem na sobie - podkreślił.
Autor: kb//tr / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24