Ciała ojca i trójki dzieci znaleziono w domu jednorodzinnym w Choroszczy pod Białymstokiem, gdzie późnym wieczorem wybuchł pożar. Strażaków powiadomili policjanci. Tych z kolei wezwała 40-letnia kobieta, która wybiegła z domu i zadzwoniła od sąsiadów z prośbą o interwencję ze względu na kłótnię z mężem. Budynek spłonął, przyczyna będzie ustalana w śledztwie.
Pierwszy telefon służby dostały w niedzielę (26 lutego) o godzinie 22.25. Zaraz po tym, jak 40-letnia kobieta wybiegła z domu i zadzwoniła od sąsiadów na policję z prośbą o interwencję ze względu na kłótnię z mężem. Niedługo później policjanci byli już na miejscu i to oni powiadomili straż pożarną, że budynek płonie. Było to dokładnie o godzinie 22.29.
- Interwencja dotyczyła kłótni między małżonkami - powiedział przed kamerą TVN24 podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji.
Po dojeździe jednostek straży pożarnej cały dom był już w ogniu. Ze zgłoszenia wynikało, że wewnątrz przebywa jeszcze trójka dzieci oraz jedna osoba dorosła.
- Po częściowym przygaszeniu ognia i przeszukaniu domu odnaleziono i ewakuowano wszystkich poszkodowanych. Wszyscy byli bez oznak życiowych - informuje rzecznik podlaskiego komendanta wojewódzkiego PSP młodszy brygadier Piotr Chojnowski.
Budynek spłonął
Pogotowie ratunkowe potwierdziło zgon całej czwórki: trzyletniego i 10-letniego chłopca, ośmioletniej dziewczynki oraz ich 45-letniego ojca.
Murowany budynek spłonął, na miejscu trwało jeszcze długo jego dogaszanie.
Rodzina jeszcze kilka miesięcy temu miała "niebieską kartę"
- Na miejscu cały czas pracują służby, które wyjaśniają, jak doszło do tej tragedii oraz co było jej bezpośrednią i pośrednią przyczyną - powiedział na antenie TVN24 nasz reporter Mateusz Grzymkowski.
40-latka została objęta pomocą psychologiczną. Jak przekazał naszej stacji burmistrz Choroszczy Robert Wardziński, jeszcze kilka miesięcy temu rodzina miała "niebieską kartę", ale została ona zdjęta po spotkaniu z psychologiem.
- "Niebeska karta" była, teraz jej nie ma, więc to był taki jednorazowy incydent. Wszystko zostało wyjaśnione - powiedział przed kamerą TVN.
Sąsiad: bardzo porządni ludzie. Dzieci bardzo grzeczne
Rodzina mieszkała w Choroszczy od dwóch lat. Wcześniej przebywała za granicą.
- Bardzo porządni ludzie. Dzieci bardzo grzeczne. Jeszcze wczoraj na 9.30 byłem w kościele. Na pierwszej ławce mama siedziała z trójką dzieci. Naprawdę tragedia niesamowita - mówił przed naszą kamerą jeden z sąsiadów.
Natomiast jedna z sąsiadek opowiadała, że widziała 40-latkę stojącą przed płonącym domem. - Ona nie płakała, ale po prostu wyła. To nie do opisania - mówiła łamiącym się głosem.
Sprawą, ze względu na jej wagę, zajmuje się prokuratura okręgowa
Ciała trafiły do Zakładu Medycyny Sądowej, gdzie będą przeprowadzone sekcje.
- Kluczowa dla toku postępowania jest opinia biegłego, to on się wypowie, gdzie było źródło pożaru, w jaki sposób ten pożar powstał, jak się rozprzestrzeniał. Druga kluczowa rzecz, to wyniki sekcji zwłok, dotyczące przyczyn śmierci - powiedział, w rozmowie z Polską Agencją Prasową podinsp. Tomasz Krupa.
Śledztwo w tej sprawie będzie prowadziła nie właściwa miejscowo prokuratura rejonowa, a Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Tak poinformował rzecznik tej ostatniej Łukasz Janyst.
Zdecydowała o tym waga sprawy. Na razie wszelkie czynności wykonywane są przez policję - w poniedziałek już pod nadzorem prokuratora z prokuratury okręgowej.
Gmina oferuje pomoc
Rzeczniczka urzędu miasta i gminy Urszula Glińska informuje, że gmina gotowa jest udzielić kobiecie wszelkiej przysługującej prawem pomocy. Może przekazać mieszkanie zastępcze i udzielić pomocy finansowej.
40-latka jest obecnie pod opieką swojej rodziny. Natomiast pomocą psychologiczno-pedagogiczną są objęte dzieci z przedszkola w Choroszczy, do którego uczęszczało najmłodsze dziecko, które zginęło w pożarze. Glińska dodała, że starsze chodziły do szkoły w Białymstoku. Ich koledzy z tych placówek również mają dostać pomoc psychologiczną.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: KW PSP w Białymstoku