"Aż podskoczyłam, to był tępy, olbrzymi wybuch". Nie żyją cztery osoby, w tym prawdopodobny sprawca tragedii

Policja: to nie był nieszczęśliwy wypadek
Śledztwo w sprawie koszmaru w Białymstoku będzie badać prokuratura okręgowa
Źródło: TVN24 Łódź

Niedługo miał stanąć przed sądem za znęcanie się nad swoją rodziną. W poniedziałek przyszedł do domu, w którym mieszkała jego teściowa, żona i dwie córki. Doszło do wybuchu. Przeżyła tylko jedna z nich, której nie było wtedy w domu. Sprawę koszmaru z ulicy Kasztanowej w Białymstoku będą teraz badać śledczy z prokuratury okręgowej. 

O wybuchu, do którego doszło w poniedziałek pisaliśmy na tvn24.pl zaraz po zdarzeniu. Wszystko wskazuje na to, że to, co początkowo wyglądało na nieszczęśliwy wypadek, było zbrodnią. Przebywającą w domu 72-latkę, 40-latkę i 10-letnią córkę miał zabić członek ich rodziny: 47-letni mężczyzna; odpowiednio zięć, mąż i ojciec ofiar.

Potem - jak wynika z policyjnych ustaleń - uszkodził instalację gazową, żeby doprowadzić do wybuchu. Zanim doszło do eksplozji, popełnił samobójstwo.

- Ustalenia są szokujące. Wszystko wskazuje na to, że najprawdopodobniej mamy tutaj do czynienia z rozszerzonym samobójstwem - mówi Tomasz Krupa z Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku.

Ze względu na wagę sprawy i jej zawiłość, śledztwo w sprawie tragedii prowadzić będzie miejscowa prokuratura okręgowa, a nie - właściwa miejscowo - Prokuratura Rejonowa Białystok-Północ.

bialystok
Tragedia w Białymstoku
Źródło: TVN24

OGLĄDAJ TVN24 W INTERNECIE

Zakaz zbliżania się

Prawdopodobny sprawca dramatu nie mieszkał od 30 maja w domu przy ulicy Kasztanowej. Wtedy to na posesję przyjechała wezwana do awantury domowej policja. 

- Mężczyzna stosował przemoc wobec swojej rodziny. Wdrożona została procedura uruchomienia niebieskiej kary. Czynności procesowe wtedy wszczęte doprowadziły do postawienia mu zarzutów - opowiada przed kamerą TVN24 Tomasz Krupa.

Śledztwo wykazało, że mężczyzna miał znęcać się nad najbliższymi od kilku miesięcy. W lipcu do sądu trafił akt oskarżenia.

- Mężczyzna miał zakaz zbliżania się do rodziny - mówi policjant.

Nikt nie słyszał o problemach

Reporter TVN24 rozmawiał ze Stefanią Romanowicz, znajomą zabitej 72-latki. Kobieta mieszka kilka domów od tego, w którym doszło do tragedii.

- Właśnie skręcałam w swoją ulicę i aż podskoczyłam. To był tępy, olbrzymi wybuch - opowiada. 

Niedługo potem dowiedziała się o koszmarze, który się rozegrał.

- Usłyszałam, że Marysia i jej córka nie żyją - mówi. Dodaje, że nie wiedziała o tym, że w rodzinie mieszkającej w pobliżu źle się dzieje.

- Nikt z nas nie wynosi na zewnątrz swoich problemów. Nigdy nie słyszałam niczego niepokojącego, wręcz przeciwnie - kręci głową z niedowierzaniem.

policjatn 14
"To 10-letnia dziewczynka, jej rodzice i prawdopodobnie babcia dziewczynki"
Źródło: TVN24

*** 

W momencie, w którym rozegrał się dramat, w domu nie było drugiej, 22-letniej córki. Kobieta jest obecnie pod opieką psychologa.

Czytaj także: