Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu miał rozpocząć się proces dwóch mężczyzn oskarżonych o zgwałcenie i zabójstwo 15-letniej Małgosi. Do zbrodni doszło ponad 22 lata temu. Śledczy utrzymują, że za śmierć dziewczyny odpowiada jeszcze jeden - do tej pory nieustalony - mężczyzna. Oskarżonym grozi dożywocie. Rozpoczęcie procesu przełożono na 14 maja. Wszystko przez kłopoty z ławnikiem.
We wtorek przed sądem zapadła decyzja o możliwości relacjonowania procesu przez media. Nie odczytano jednak nawet aktu oskarżenia. Wszystko dlatego, że obrońca Ireneusza M. zgłosił jednak, że jedna z ławniczek jest jego klientką w innej sprawie toczącej się przed sądem pracy w Warszawie. Informacja zaskoczyła prokuratora, który poprosił o przerwę. Po niej oskarżyciel publiczny wniósł o wyłączenie ławniczki ze składu sędziowskiego. Taki sam wniosek złożył pełnomocnik oskarżycieli posiłkowych, czyli rodziców zamordowanej nastolatki. O wyłączenie ze składu sędziowskiego poprosiła też ławniczka.
Wniosek musi teraz zostać rozpatrzony przez sąd. Przed godziną 11 Marek Poteralski, przewodniczący składu sędziowskiego, poinformował, że trwa losowanie osoby, która rozpozna sprawę.
O godzinie 12 sąd przekazał informację, że - po rozpoznaniu sprawy - zapadła decyzja o wyłączeniu ławniczki ze składu orzekającego. Wszystko dlatego, że zaszła wątpliwość co do bezstronności ławnik.
Co to oznacza dla sprawy? Proces ruszy dopiero 14 maja. Przed jego rozpoczęciem wyznaczono bowiem ławnika zapasowego, ale dziś - 7 maja - nie był on w stanie dotrzeć na rozprawę.
Na pierwszej zaplanowanej rozprawie, na sali, pojawiła się rodzina Tomasza Komendy. To jego w 2003 roku skazano za gwałt i zabójstwo nastolatki, na 15 lat więzienia. Po apelacji wymiar kary zwiększono do 25 lat pozbawienia wolności. Po 18 latach spędzonych w zakładach karnych okazało się, że mężczyzna został niesłusznie pozbawiony wolności. W 2018 roku Komenda został uniewinniony przez Sąd Najwyższy. Jednak zanim do tego doszło, śledczy - w czerwcu 2017 roku - zarzuty postawili Ireneuszowi M. - mężczyźnie, który odsiaduje już wyroki za inne gwałty i groźby karalne.
Sylwestrowa noc
Sylwestrowy wieczór 1996 roku. Wkrótce świat miał witać Nowy Rok. Po raz pierwszy sylwestra poza domem spędzała 15-letnia Małgosia.
Rodzice dziewczyny wyszli z domu pierwsi. Nastolatka na zabawę szykowała się w towarzystwie swojej przyjaciółki. Przed wyjściem kazała sobie zrobić zdjęcie. Ostatnią fotografię w życiu. Wpatruje się w obiektyw z nieśmiałym uśmiechem. Przyjaciółki spotykają się z resztą koleżanek. Pociągiem z Jelcza-Laskowic pojechały do Miłoszyc. Tam, w wiejskiej świetlicy, działała dyskoteka Alcatraz (nazwana tak jak słynne amerykańskie więzienie). Tego wieczora pojawiło się tam więcej osób, niż ktokolwiek się spodziewał.
Małgosia bawiła się w grupie znajomych. Głównie dziewczyn. Choć od czasu do czasu w towarzystwie pojawiali się też chłopcy. Małgosia wypiła piwo. Zaczęło jej się kręcić w głowie.
Przyjaciółka nastolatki: - Byłyśmy cały czas w kontakcie wzrokowym, tańczyłyśmy w kółku.
O północy, tak jak inni, wypiła wino musujące. Po tym poczuła się jeszcze gorzej. Zaczęła wymiotować. Po pierwszej w nocy wyszła - w towarzystwie chłopaka poznanego na dyskotece - na dwór. To wtedy do dwójki podszedł nieco starszy od nich chłopak. Powiedział, że ma na imię Irek. Stwierdził, że jest bratem Małgosi i odprowadzi ją do domu. Chłopak nikomu nie wydawał się podejrzany. Uznali, że Gosia go zna.
Nikt nic nie widział ani nie słyszał
Dziewczyna obiecała, że do domu z imprezy wróci pociągiem. Z powrotem miała być o piątej rano. Gdy nie wróciła, rodzice rozpoczęli poszukiwania. Pojechali do Miłoszyc. Chodzili od domu do domu. Nikt nic nie słyszał. Nikt nic nie widział. Gospodarza dyskoteki poprosili o sprawdzenie, czy ich córka nie została w środku. Nie było jej. Sprawdzili okolicę. Wrócili do domu. O zaginięciu telefonicznie powiadomili policję i pojechali z powrotem do Miłoszyc. Tego poranka kursowali tak kilka razy. Znowu pytali. I ponownie nie uzyskali odpowiedzi. Byli coraz bardziej zdenerwowani. Dołączył do nich policjant. Rozpytywał sąsiadów. Z rodzicami Małgosi jeździł po wiosce. Bezskutecznie. Niepokój narastał. Rodzice nastolatki pojechali do komisariatu oficjalnie zgłosić zaginięcie.
Po godzinie 13 znów byli w Miłoszycach. Zobaczyli mnóstwo policji i mieszkańców wsi. Powiedziano im, że przy stodole leży dziewczyna. Nieżywa, naga i poobijana. To była ich córka.
"Sprawca zostawił takie dowody, jakby się podpisał"
Ciało Małgosi leżało na sukience. Tej samej, którą ubrała kilkanaście godzin wcześniej. Była niemal zupełnie naga. Oprawca nie ściągnął z niej tylko skarpetek. Lekarz pogotowia jako wstępną przyczynę zgonu zapisał: zgwałcenie, wykrwawienie, zamarznięcie. W pobliżu, na poplamionej krwią ziemi, leżały pozostałe części garderoby. Obok znaleziono czarną wełnianą czapkę. Było też kilka włosów. Z kolei na ciele ktoś zostawił ślady zębów.
- Sprawca zostawił takie ślady, jakby się podpisał – mówili wówczas śledczy. Czapkę zabezpieczono, włosy oddano do badań, a do sprawdzenia pozostałości po ugryzieniach potrzebna była pomoc protetyków. Zrobiono specjalne odlewy szczęk. Pobierano próbki od uczestników zabawy i porównywano ze śladami znalezionymi na ciele nastolatki. Badano DNA z włosów. Zlecono szereg ekspertyz. Przesłuchiwano kolejnych świadków.
Dwóch oskarżonych po latach
We wrześniu 2018 roku zatrzymano Norberta Basiurę (mężczyzna zgadza się na podawanie swoich danych osobowych i wizerunku), który w trakcie sylwestrowej dyskoteki pracował jako ochroniarz.
Przed zatrzymaniem pracował jako strażak. Po postawieniu mu zarzutów został zawieszony w obowiązkach. W jego winę nie wierzą bliscy. - To nie on. To nie ten typ człowieka. To człowiek bez skazy. To pomyłka - mówił reporterowi "Uwagi" TVN przyjaciel podejrzanego. Po kilku miesiącach B. został zwolniony z tymczasowego aresztu. Przed sądem będzie odpowiadał z wolnej stopy.
Mężczyźni zostali oskarżeni o to, że - w noc sylwestrową z 1996 na 1997 roku w Miłoszycach - wspólnie i w porozumieniu dokonali zabójstwa ze zgwałceniem 15-letniej Małgosi.
Basiura nie przyznaje się do winy. - Mam pewność, że nie było mnie na tym podwórku. Faktem jest, że byłem ochroniarzem na dyskotece, na której doszło do zbrodni, ale z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam z tym nic wspólnego. Nie popełniłem przestępstwa - mówił Basiura reporterowi "Uwagi" TVN.
Do winy nie przyznaje się też Ireneusz M.
Zdaniem prokuratorów w zbrodni uczestniczył jeszcze jeden, nieustalony do tej pory, mężczyzna. Razem mieli zgwałcić i zabić nastolatkę.
Ponad 80 tomów akt i 133 świadków do przesłuchania
Autor: tam/gp / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław