Wrocławska prokuratura sprawdzi, czy lipcowy wyjazd wrocławskich licealistów do Liberii, gdzie wystąpiło ognisko epidemii gorączki krwotocznej Ebola, nie naraził ich na niebezpieczeństwo zagrażające zdrowiu i życiu. Dziewięć osób przebywało tam na misji do końca lipca.
Postępowanie wyjaśniające w sprawie wyjazdu licealistów do Liberii podjęto na podstawie doniesień medialnych.
- To nie jest śledztwo i nie toczy się przeciwko organizatorom wyjazdu. Prokurator sprawdzi, czy nie doszło do zagrożenia zdrowia i życia wielu osób i wówczas podejmie dalsze decyzje - zastrzegła Małgorzata Klaus, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.
Poinformowała też, że spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego to przestępstwo z art. 165 kk, które - popełnione nawet nieumyślnie - zagrożone jest karą do 3 lat więzienia.
"Organizatorzy wiedzieli o zagrożeniu"
Wyjazd na misyjny obóz letni zorganizowało salezjańskie liceum z Wrocławia. W wyprawie uczestniczyli uczniowie i jeden dorosły opiekun. Pracowali na miejscu z ubogimi dziećmi.
Jak poinformował Witold Paczosa, lekarz epidemiolog z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej we Wrocławiu, u uczestników wyprawy nie stwierdzono objawów zakażenia wirusem Ebola.
- Organizatorzy wiedzieli o zagrożeniu, ponieważ przed wyjazdem Główny Inspektorat Sanitarny napisał do nich specjalne pismo na ten temat i odradzał wyjazd. Nie można jednak nikomu zabronić wyjazdu decyzją administracyjną - zaznaczył Paczosa.
Epidemiolog podkreślił, że nie ma obecnie powodu do przeprowadzania kwarantanny dla osób, które były na misji.
Z Afryki do szpitala
Jedną z osób, która brała udział w wyjeździe do Liberii jest 17-letnia Anna Śnieżek. Młoda Wrocławianka w rozmowie z reporterem TVN24 opowiadała jak wyglądał ich pobyt w kraju ogarniętym epidemią wirusa Ebola.
- Tak naprawdę nie było wiadomo, kto jest chory, a, kto nie. Wiedzieliśmy, że w regionie, w którym mieszkaliśmy nie doszło do zarażenia Ebolą. Dlatego byliśmy w miarę spokojni - mówiła wolontariuszka.
Po wyjeździe nastolatków z Wrocławia, miejsca publiczne w Liberii i obóz, w którym gościli wolontariusze został zamknięty. Nastolatka po powrocie do Polski trafiła do szpitala. - Lekarze przyszli do mnie w maskach, fartuchach i rękawicach. Byłam w izolatce - wspomina 17-latka. Na szczęście okazało się, że jest zdrowa.
Rodzice zgodzili się na wyjazd
Po doniesieniach medialnych głos w sprawie zabrał również ksiądz Jerzy Babiak, organizator wyprawy i opiekun młodzieży w Liberii. W oświadczeniu poinformował, że w momencie rozpoczęcia projektu misyjnego "Liberia 2014" granice kraju były otwarte.
- Wszyscy uczestnicy przed wyjazdem zostali zapoznani z ryzykiem zarażenia chorobami tropikalnymi (w tym wirusem Ebola) oraz zostali pouczeni o koniecznych zachowaniach prewencyjnych. (...) Udział niepełnoletnich uczestników został potwierdzony pisemną zgodą rodziców - czytamy w oświadczeniu.
Ponadto, jak zauważa ksiądz, o wyjeździe został poinformowany Główny Inspektorat Sanitarny, Ministerstwo Spraw Zagranicznych oraz Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna we Wrocławiu.
Główny Inspektorat Sanitarny uspokaja
- Obecnie w Polsce nie ma żadnego przypadku zachorowania lub podejrzenia zachorowania na gorączkę krwotoczną Ebola - poinformował w środę Marek Posobkiewicz, p.o. Główny Inspektor Sanitarny. Specjalnie zorganizowana konferencja prasowa to pokłosie doniesień medialnych o grupie licealistów z Wrocławia, którzy wrócili z Liberii.
Podczas konferencji Posobkiewicz zapewnił, że młodzież ta nie miała kontaktu ani z osobami chorymi, ani ze zmarłymi na chorobę wywołaną wirusem Ebola. Dodał, że jedna z tych osób miała podwyższoną temperaturę, ale lekarz wykluczył możliwość zachorowania przez nią na gorączkę Ebola.
- Minęło już dwa tygodnie (od ich powrotu - przyp. red.), więc możemy być na pewno spokojni, że wszyscy z tej grupy młodzieży są zdrowi - podkreślił Posobkiewicz.
Nie było kontaktu z chorymi?
Prof. Włodzimierz Gut z Państwowego Zakładu Higieny przekonywał, że nie było podstaw do przebadania grupy młodzieży. - Byłoby to posianie paniki. Nie rozpoznanie jest ważne, a to, że chodzi o wychwycenie przypadków, dlatego, że nie ma profilaktycznego rozpoznania Eboli. Można potwierdzić objawy kliniczne rozpoznaniem diagnostycznym. Odwrotnie się nie da. Przed wystąpieniem objawów wynik będzie ujemny - powiedział Gut.
Profesor przypomniał, że nie jest to choroba zakaźna szerząca się drogą kropelkową. - Nie wystarczy przejść koło chorego na Ebolę, żeby się zarazić. Trzeba mieć bezpośredni kontakt z wydalinami - powiedział Gut.
- Jest to choroba z biegunką, wymiotami, krwawieniami i te mieszaniny są zakaźne, ale, żeby się zakazić, trzeba wejść w bezpośredni kontakt z tym materiałem. Dlatego problem dotyczy przede wszystkim osób, i to jest większość zakażeń, które się opiekują osobą już w zaawansowanej chorobie i osób, które zajmują się pochówkiem - dodał.
Tysiące ofiar śmiertelnego wirusa
Obecna epidemia wirusa Eboli rozpoczęła się w marcu w Gwinei i rozprzestrzeniła się do Sierra Leone i Liberii. Przypadki zachorowań odnotowano też w Nigerii.
Według ogłoszonego w poniedziałek przez WHO bilansu liczba ofiar śmiertelnych w Afryce Zachodniej wyniosła 1013, zarażonych jest 1848 osób. W ostatnim czasie najwięcej osób zmarło w Liberii - 29; 17 zgonów zarejestrowano w Sierra Leone i sześć w Gwinei. WHO ostrzegła, że epidemia wirusa Ebola stanowi zagrożenie dla zdrowia na skalę międzynarodową i może w dalszym ciągu rozprzestrzeniać się w nadchodzących miesiącach.
We wtorek poinformowano, że zmarł hiszpański misjonarz Miguel Pajares, który był zakażony wirusem Ebola i został przetransportowany do szpitala w Madrycie. Z kolei w szpitalu w Atlancie w USA leczeni są dwaj Amerykanie; ich stan - według ostatnich informacji - ulega poprawie.
Autor: balu/r/kwoj / Źródło: PAP, TVN 24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24 Wrocław