Michał Sękowski, nauczyciel języka angielskiego, po tygodniu strajku postanowił zawiesić w nim swój udział. Jak twierdzi, nadal popiera postulaty nauczycieli, ale według niego protest przybrał zły obrót, przez co cierpią uczniowie. - Nie mam przekonania, czy wywalczone kilkaset złotych kosztem choćby jednego ucznia dałoby mi satysfakcję - przyznaje.
Pan Michał jest nauczycielem z 17-letnim stażem w jednej z głogowskich szkół. Do strajku przystąpił, bo - jak sam mówi - uważa, że jego praca jest nisko wynagradzana. Po tygodniu postanowił jednak zawiesić w nim swój udział, o czym napisał w liście, jaki wysłał do naszej redakcji.
Dobro uczniów
"Mam wrażenie, że to niezdrowe pragnienie żeby egzaminy przebiegły z utrudnieniami sprawiło, że zatraciliśmy sens naszego strajku. Podjęliśmy protest dla dobra uczniów, a wyglądało to tak, jakbyśmy chcieli, żeby nie mogli w terminie napisać egzaminów. Kto z nas, strajkujących, przywitałby swoich uczniów w dniach egzaminu słowami 'życzę ci, żeby twój egzamin się dziś nie odbył'. NIKT. No właśnie" - pisze Sękowski.
"Dlaczego więc dzisiaj słyszymy, że kolejnym punktem zwrotnym w walce o spełnienie żądań nauczycieli mają być klasyfikacje przyszłych maturzystów? Czy zadając sobie podobne pytanie do tego o powodzenie egzaminów gimnazjalnych, będziemy udawać, że stoimy po stronie uczniów, a tak naprawdę fundujemy im niepotrzebny stres przed bardzo ważnym momentem w ich życiu. Nie mam przekonania, czy wywalczone kilkaset złotych kosztem choćby jednego ucznia dałoby mi satysfakcję" - dodaje.
Relacje koleżeńskie
Dobro uczniów to jedno, ale anglista zwraca też uwagę na antypatie i podziały, jakie powstały wśród samych nauczycieli. Zauważa, że tych, którzy zdecydowali się nie przystąpić do strajku spotyka ostracyzm.
"My strajkujący oszukujemy się, że po proteście wszystko wróci do poprzedniego stanu, że się przeprosimy i będziemy znowu szanować każdego w jego indywidualności. Pytanie, czy po wywalczonych podwyżkach nie będziemy im wypominać, że dla nich cierpieliśmy i powinni być nam wdzięczni za wywalczone pieniądze. Czy może po porażce, której nie wykluczam, będziemy się mijać na korytarzach do wakacji, obwiniając niestrajkujących o przegraną sprawę. Jedno zdaje się być co raz bardziej pewne, na górze toczy się wielka wojna, której my jesteśmy potulnym narzędziem" - obawia się.
Nauczyciel bije się w pierś, że sam żartował z koleżanki po fachu, która nie wzięła czynnego udziału w strajku, a jedynie go poparła. Uważał, że tak nie można. Teraz zmienił zdanie i podążył tym samym kierunkiem.
Jaką ma propozycję? W rozmowie z reporterem TVN24 anglista przyznaje, że chciałby aby obie strony usiadły do rozmów przy okrągłym stole. Ale bez głównych twarzy sporu.
- Nie chciałbym przy tym stole zobaczyć ani pani minister Zalewskiej, ani pani premier Szydło z jednej strony. Natomiast z drugiej strony pan Broniarz jest na drugim końcu tego spolaryzowanego konfliktu. To są dwa skrajne punkty, które jak się spotkają przy takim stole, to do niczego to nie doprowadzi - uważa.
Autor: ib / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Wrocław