Przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu rozpoczął się proces Pawła R., który w maju 2016 roku zostawił w autobusie ładunek wybuchowy. Bomba, według biegłych, mogła zagrozić życiu i zdrowiu wielu osób. Byłemu studentowi chemii grozi dożywocie. Na sali sądowej powiedział, że "bardzo żałuje" i prosi o przebaczenie.
Paweł R. rok temu był studentem chemii na jednej z wrocławskich uczelni. W kwietniu zaczął się przygotowywać do wdrożenia w życie swojego planu. Na aukcji internetowej kupił substancje, które później miał wykorzystać do przygotowania urządzenia wybuchowego. Kupił też dyktafon, który posłużył mu do zadzwonienia do służb i poinformowania, że z "Wrocławia zrobi drugą Brukselę".
Kupił także 6-litrowy garnek ciśnieniowy i wypełnił go "niemalże w całości materiałem wybuchowym". Do środka wrzucił jeszcze śruby i nakrętki.
Paweł R.: w moim życiu była tylko samotność i rozpacz
W poniedziałek przed Sądem Okręgowym we Wrocławiu rozpoczął się proces Pawła R. 23-latek ma odpowiedzieć za terroryzm. Na sali rozpraw oskarżony powiedział: "Nie jestem żadnym terrorystą".
Mężczyzna przyznał się do tego, że kupił szybkowar i dwa telefony. Przyznał się też do zadzwonienia na numer 112 i odtworzenia komunikatu z żądaniem złota. Przed sądem przyznał się też do zostawienia ładunku wybuchowego w autobusie komunikacji miejskiej.
Jak mówił, na "idiotyczny pomysł" wpadł w połowie kwietnia. Z jego słów wynika, że to właśnie wtedy nasiliła się u niego depresja. Ta miała zacząć się kilka lat wcześniej, gdy był uczniem gimnazjum. - W moim życiu była tylko samotność i rozpacz. Czułem się odrzucony przez rówieśników i to mi przeszkadzało. Myślałem, że w przypadku trafienia do więzienia moje życie będzie lepsze - wyjaśniał R.
"Moim celem nie było krzywdzenie ludzi"
Oskarżony podkreślał, że przy konstruowaniu ładunku wybuchowego mógł wykorzystać substancje łatwiejsze do zdobycia i zrobienia, a które robią wyrządzają większą szkodę, jednak wybrał te słabsze. Przed sądem tłumaczył, jak wykonał bombę. - To oczywiste, że gdybym postawił na skrzywdzenie ludzi, to w środku umieściłbym nakrętki moździerzowe. W żadnym wypadku moim celem nie było krzywdzenie ludzi, a tym bardziej zabijanie - twierdził były student chemii. I dodał: Chciałem spowodować u wszystkich myślenie, że zagrożenie jest prawdziwe. Żądanie złota miało to uwiarygodnić.
Bomba, którą skonstruował, miała mieć "charakter ostrzegawczy". Jak relacjonował, po wyjściu z autobusu, w którym zostawił torbę z ładunkiem wybuchowym, chciał jak najszybciej dotrzeć do domu. Tam miał sprawdzać informacje na temat wybuchu i już wtedy "bardzo żałować". Miał nawet chcieć pójść na policję, jednak zrezygnował.
"Bardzo proszę o przebaczenie"
- Bardzo żałuję tego, co zrobiłem. Jest to czyn absolutnie do mnie niepodobny, bo zawsze byłem i jestem spokojnym człowiekiem - mówił R. Opowiadał też o wyrzutach sumienia. - Przepraszam bardzo wszystkich, których skrzywdziłem fizycznie i psychicznie. Przepraszam wszystkich, których naraziłem na niebezpieczeństwo. Bardzo proszę o przebaczenie - powiedział oskarżony.
Mężczyzna nie chciał odpowiadać na pytania sądu i oskarżycieli. Jego obrońcy nie mieli pytań.
W poniedziałek przed sądem miało zeznawać czterech świadków. Stawiła się tylko kobieta, która pierwsza zauważyła podejrzaną reklamówkę pozostawioną w autobusie. Kobieta, która została ranna w wyniku wybuchu, przysłała na rozprawę swojego pełnomocnika. Na rozprawie nie pojawił się natomiast kierowca autobusu i mężczyzna, który sprzedał R. telefon.
Telefon z żądaniem i bomba w reklamówce
19 maja przed godziną 6.00 rano oskarżony zadzwonił na numer 112. Odtworzył z dyktafonu przygotowane przez siebie nagranie. Operator 112 usłyszał w słuchawce groźbę eksplozji czterech ładunków wybuchowych skonstruowanych przez dzwoniącego. Za rozbrojenie każdej z bomb R. zażądał po 30 kilogramów złota. Wskazał miejsce, w którym służby miały zostawić sztabki. To właśnie wtedy groził, że w przypadku niespełnienia żądania do południa "zrobi z Wrocławia drugą Brukselę".
Kilka godzin później wyszedł ze swojego mieszkania. W ręce miał żółtą reklamówkę, w której ukrył skonstruowany przez siebie ładunek. Mężczyznę, idącego z charakterystyczną torbą, nagrały kamery monitoringu. Na przystanku przy ul. Klimasa wsiadł do autobusu linii 145. Nie siadał. Stanął naprzeciwko drzwi. Reklamówkę położył na podłodze, tuż obok wózka, w którym siedział 3-letni chłopiec, w pobliżu była też 9-miesięczna dziewczynka.
Eksplozja przy przystanku
R. pojazd opuścił na przystanku przy Dworcu Głównym. Torba z bombą została w autobusie. Porzucony bagaż zaniepokoił jedną z pasażerek i o sprawie powiadomiła kierowcę. Mężczyzna zatrzymał autobus i wyniósł reklamówkę na przystanek przy skrzyżowaniu ulic Dworcowej i Kościuszki. Chwilę później doszło do eksplozji. W jej wyniku ranna została starsza kobieta przechodząca obok przystanku.
W tym czasie Paweł R. wrócił do swojego mieszkania, po drodze po raz kolejny zarejestrowały go kamery.
"To był wspaniały chłopak"
Służby rozpoczęły poszukiwania mężczyzny. Pięć dni później został zatrzymany w swoim rodzinnym domu w Szprotawie. Ci, którzy znali R., byli w szoku. - To był wspaniały chłopak. Nie wiem, co się stało. Rękę za niego bym dała. To jest rodzina religijna, oni do kościoła chodzą. Matka poukładana, ojciec również - mówiła jedna z sąsiadek.
Okazało się, że R. od kilku miesięcy nie chodził na zajęcia. Kolegom z roku powiedział, że chce wyjechać za granicę. Gdy sprawa wyszła na jaw, znajomi mężczyzny mówili: był cichy, spokojny, nigdy nie ujawniał swoich poglądów. Czytaj więcej na ten temat
Zarzuty dla bombera
Zatrzymany usłyszał zarzut popełnienia przestępstwa o charakterze terrorystycznym, usiłowania zabójstwa wielu osób przy użyciu materiałów wybuchowych i zarzut spowodowania zdarzenia, które zagrażało życiu i zdrowiu wielu osób. Później R. przedstawiono zarzut kolejny: usiłowania wymuszenia rozbójniczego, bo uznano, że to właśnie on przez telefon przedstawił służbom ultimatum.
Jak informowała prokuratura, mężczyzna początkowo przyznał się do zarzutów. Skorzystał jednak z prawa do odmowy składania wyjaśnień. Przed sądem aresztowym zmienił jednak zdanie. - Podejrzany złożył krótkie wyjaśnienia. Przyznał się do tego, że pozostawił pakunek w autobusie. Pierwotnie przyznał się do stawianych mu zarzutów, później zmodyfikował stanowisko, precyzując, w jakim zakresie się przyznaje - mówił Łukasz Wójcik, pełnomocnik R.
Podczas ostatniego przesłuchania mężczyzna nie przyznał się do winy. Po raz kolejny odmówił składania wyjaśnień.
Dwa eksperymenty
Eksperci twierdzili, że gdyby konstruktor ładunku nie popełnił błędu, to z autobusu zostałyby wyłącznie koła. Żeby sprawdzić, jaki efekt mógłby wywołać wybuch bomby R., na policyjnym poligonie śledczy przeprowadzili eksperyment procesowy. Sprowadzili dokładnie taki sam autobus, do jakiego 19 maja wsiadł R., i przeprowadzili dwa kontrolowane wybuchy.
Pierwszy odbył się przy użyciu identycznego ładunku - z takim samym błędem konstrukcyjnym, jaki popełnił R. Do drugiej eksplozji użyto ładunku, który nie był obarczony błędem. Wszystko po to, by sprawdzić siłę rażenia urządzania, jakie mężczyzna chciał zbudować. - Widać powybijane szyby i porozrzucane w odległości kilkudziesięciu metrów odłamki szkła. Gdyby bomba była skonstruowana prawidłowo, a kierowca nie wyniósłby ładunku z autobusu, ranni mogliby zostać nie tylko pasażerowie, ale też ludzie przechodzący ulicą i ci czekający na przystanku - relacjonowała reporterka TVN24.
W przypadku wybuchu "realne i bezpośrednie zagrożenie dla życia i zdrowia"
Z opinii biegłego z zakresu badań ogólnopożarowych wynika, że następstwem wybuchu byłoby rozwinięcie się pożaru wewnątrz autobusu.
"Z opinii wynika, że w przypadku pozostawienia dnia 19 maja 2016 roku w autobusie marki MAN urządzenia wybuchowego - odpowiadającego konstrukcyjnie urządzeniu skonstruowanemu przez Pawła R. - oraz jego wybuchu wewnątrz pojazdu, istniałoby realne i bezpośrednie zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi znajdujących się w tym autobusie oraz mienia w postaci przedmiotowego autobusu" - czytamy w akcie oskarżenia. Do podobnych wniosków doszedł biegły chemik. Podkreślił, że zagrożenie stanowiłoby nie tylko oddziaływanie termiczne spalającej się mieszaniny przygotowanej przez R., ale także odłamki powstałe w wyniku rozerwania garnka wysokociśnieniowego. W ocenie biegłego konstrukcja urządzenia pozostawionego w autobusie wskazywała, że "zamiarem sprawcy było spowodowanie jak największych obrażeń u jak największej liczby osób".
Poczytalny, ale...
Biegli sprawdzili też, czy Paweł R. był poczytalny. Okazało się, że tak, jednak wskazali, że w czasie popełnienia zarzucanych mu czynów "miał w znacznym stopniu ograniczoną zdolność do rozpoznania ich znaczenia i ograniczoną zdolność pokierowania swoim postępowaniem".
To oznacza, że Paweł R. może odpowiadać za swoje czyny. - Zgodnie z przepisami w przypadku ograniczonej poczytalności sąd nie musi, ale może zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary - wyjaśniał w grudniu 2016 roku prokurator. Gdyby sąd zdecydował się na takie rozwiązanie, studentowi chemii groziłoby nie dożywocie, ale kara od 4 do 11 lat i 11 miesięcy pozbawienia wolności. Czytaj więcej na ten temat
Autor: tam, ansa/gp/jb / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: policja dolnośląska, materiały ze śledztwa prokuratury, archiwum TVN24