W piątek wieczorem na Hawajach rozbił się mały dwusilnikowy samolot linii lotniczych King Air. Nie żyje dziewięć osób, wszystkie znajdowały się na pokładzie - poinformował w sobotę rano rzecznik stanowego Wydziału Transportu Tim Sakahara.
Do katastrofy doszło na północy wyspy O'ahu na Hawajach. Samolot spadł na ogrodzenie wokół lotniska Dillingham Airfield. Policja otrzymała zgłoszenie o zdarzeniu około godziny 18.20 czasu lokalnego w piątek (7.20 rano w sobotę w Polsce).
"Z ogromnym smutkiem informujemy, że na pokładzie samolotu King Air, który spadł w pobliżu Dillingham Airfield znajdowało się 9 osób. Wygląda na to, że nikt nie przeżył" - przekazał Hawajski Departament Transportu. Personalia ofiar nie są znane. Wcześniej władze podawały, że zginęło sześć osób.
#HDH update: With extreme sadness HDOT reports there were 9 souls on board the King Air twin engine plane that went down near Dillingham Airfield with no apparent survivors.
— Hawaii DOT (@DOTHawaii) 22 czerwca 2019
Mieli oddać skok, zginęli
Jak pisze portal telewizji CNN, samolotem lecieli spadochroniarze, którzy z pokładu samolotu planowali oddać skok. Na razie nie wiadomo, czy do wypadku doszło podczas startu maszyny, czy podczas lądowania.
Gdy na miejscu katastrofy pojawili się strażacy, maszyna była w płomieniach. Jak relacjonują świadkowie, samolot płonął już w powietrzu.
- Po przybyciu na miejsce zobaczyliśmy maszynę stojącą w ogniu. Strażacy ugasili pożar - powiedział dziennikarzom szef straży pożarnej w Honolulu Manuel Neves.
- To najtragiczniejszy wypadek samolotowy, z jakim mieliśmy do czynienia. Były już incydenty z udziałem wojskowych śmigłowców, ale to jest samolot cywilny, który spadł z tyloma ludźmi na pokładzie - powiedział Neves.
Śledztwo w sprawie katastrofy ma przejąć Federalna Administracja Lotnictwa.
Autor: momo/adso / Źródło: CNN, PAP