Załoga statku Arctic Sunrise należącego do Greenpeace próbowała dostać się na należącą do koncernu paliwowego Gazprom platformę wiertniczą Prirazłomnaja, aby zaprotestować przeciwko wydobywaniu ropy naftowej w Arktyce. Interweniowała straż przybrzeżna, która zatrzymała, a później odholowała Arctic Sunrise do Murmańska. Wszystkich uczestników akcji na Morzu Barentsa zatrzymano.
Złodzieje łasi na klatkę
Najpoważniejszy z zarzutów postawionych 30 aktywistom to zarzut piractwa, zagrożony karą 15 lat więzienia. Rosyjskie władze pozostają niewzruszone na apele międzynarodowe o uwolnienie załogi statku i najprawdopodobniej chcą z ich losu uczynić przykład, który odstraszy w przyszłości wszelkie organizacje, które będą próbowały ingerować w interesy Moskwy w Arktyce.
W piątek sąd w Murmańsku odmówił zwolnienia za kaucją dwóch kolejnych aktywistów, 36-letniego Kanadyjczyka i 27-letniej Brytyjki. Mężczyzna próbował przekonać sędziego, że nie jest przestępcą i jest dumny z działania w Greenpeace. - Nigdy wcześniej mnie nie zatrzymano, ale zawsze współpracowałem z wymiarem sprawiedliwości - zapewniał. Adwokat kobiety pytał natomiast sąd, czy jego klientka "naprawdę wygląda na pirata?".
Takie argumenty nie trafiły jednak sędziemu do przekonania, który odrzucił wnioski. Z podobną decyzją spotkało się wcześniej wielu innych członków Arctic Sunrise. Wszyscy mają pozostać za kratkami do procesu, który rozpocznie się pod koniec listopada.
Równocześnie na Greenpeace w Rosji jest wywierana presja. W noc z czwartku na piątek sześciu zamaskowanych mężczyzn włamało się do biura organizacji w Murmańsku. Ich "wizyta" została nagrana przez kamery przemysłowe. Z biura zniknęła tylko klatka, w której zwolennicy zatrzymanych aktywistów chcieli protestować obok sądu w piątek. Nie była wykonana z cennych materiałów i raczej nie mogła być celem "normalnych" złodziei.
Trudny los niezależnych od władz
Pod lupą są również inne organizacje pozarządowe skupiające się na ekologii. W piątek sąd w Irkucku nakazał stowarzyszeniu walczącemu o ochronę jeziora Bajkał na Syberii, aby zarejestrowało się jako "zagraniczny agent". Powodem jest przyjmowanie pieniędzy z zagranicy, głównie z USA.
Stowarzyszenie o nazwie Bajkalska Fala Ekologiczna, które od wielu lat walczyło o zamknięcie zakładu przemysłowego zanieczyszczającego jezioro, nie chciało się zarejestrować jako "agent zagraniczny" i zakwestionowało zasadność ustawy, lecz sąd odrzucił wniosek.
Poinformowała o tym w radiu Echo Moskwy współprzewodnicząca stowarzyszenia Marina Richwanowa. - Otrzymujemy pieniądze nie tylko z zagranicy, ale też w Rosji i przy każdej kontroli władz przedstawiamy stosowne dokumenty - oświadczyła.
We wrześniu kombinat celulozowo-papierniczy w Bajkalsku, od wielu lat oskarżany o zatruwanie najgłębszego na świecie jeziora Bajkał, ostatecznie został zamknięty.
Narzędzia "obcego wpływu"
Rejestracji jako "zagraniczny agent" od organizacji pozarządowych (NGO) wymaga uchwalona w ubiegłym roku przez parlament Rosji z inicjatywy Kremla ustawa o organizacjach otrzymujących środki finansowe z zagranicy, a uczestniczących w życiu politycznym FR. Ustawę przyjęto po wystąpieniu prezydenta Władimira Putina na spotkaniu z kierownictwem Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Putin zażądał wówczas od FSB "zwalczania wszelkich prób bezpośredniej lub pośredniej ingerencji w sprawy wewnętrzne FR".
Zgodnie z ustawą organizacje otrzymujące status "pełniących funkcje zagranicznych agentów" zostają objęte restrykcyjną kontrolą ze strony państwa. Za niepodporządkowanie się nowym przepisom takim NGO grożą wysokie kary pieniężne lub likwidacja, a ich szefom nawet więzienie.
Autor: mk/jk / Źródło: Ria Novosti, Greenpeace, PAP