Tragicznie mógł zakończyć się lot Michelle Obamy z Nowego Jorku do Waszyngtonu. Jak donosi "Washington Post", Boeing 737, na pokładzie którego poza Pierwszą Damą USA była też żona wiceprezydenta USA Joe Bidena - Jill, musiał przerwać lądowanie, by uniknąć zderzenia z wojskowym samolotem transportowym, który w tym samym czasie startował z lotniska w bazie wojskowej Andrews.
Obie panie w Nowym Jorku brały udział m.in. we wspólnym udziale w programie telewizyjny.
Według informacji "Washington Post", kiedy ich samolot podchodził do lądowania, do startu z tego samego lotniska szykował się 200-tonowym samolot transportowy C-17. Boeing 737 najpierw wykonał serię manewrów, by uniknąć zbyt bliskiego kontaktu z transportowcem, ale ostatecznie dostał polecenie ponownego okrążania lotniska, bo transportowiec nie zdołałby na czas opuścić pasa startowego.
W pewnym momencie odległość między dwoma samolotami stała się o wiele mniejsza od tej, którą przewidują regulacje Federalnego Zarządu Lotnictwa (FAA).
Plaga nieodpowiedzialnych kontrolerów?
W oświadczeniu FAA czytamy, że zdarzenie jest w tej chwili analizowane, a organizacja podkreśla, że "Boeing 737 nie był ani przez chwilę w niebezpieczeństwie".
Jednak według gazety takie niebezpieczeństwo było, a winę za zbyt bliski kontakt samolotów ponoszą kontrolerzy lotów, którzy, jak ujawniono, dopuścili je na odległość zaledwie 3 mil, podczas gdy wymagane minimum wynosi 5 mil.
Jak podkreśla dziennik, w ostatnich dniach pojawiły się doniesienia o licznych błędach amerykańskich kontrolerów na różnych lotniskach. Zdarzało się, że niektórzy drzemali w pracy lub oglądali telewizję.
Źródło: Washington Post
Źródło zdjęcia głównego: Whitehouse.gov/Lawrence Jackson