Dziesiątki zabitych - setki rannych - i kilkunastu lekarzy na Majdanie, którzy próbują ratować ofiary strzelaniny. Rannych opatrują w hotelowych restauracjach, albo w hotelowym holu - wszędzie tam, gdzie można schronić się przed ulicznymi walkami.
Lekko ranni demonstranci jak ognia unikają oficjalnych szpitali. Twierdzą, że spotkać mogą ich tam tylko represje. - Pójdę tam [do szpitala - przyp. red.], weźmie mnie milicja i będzie katować - mówi mężczyzna, który na Majdanie stracił oko.
Dlatego demonstranci wolą korzystać ze szpitali polowych. - Mamy trzy stoły operacyjne. Pomagamy wszystkim, którzy się do nas zwracają. Zarówno demonstrantom jak i wszystkim uczestnikom Majdanu - opisuje pracę w polowym szpitalu jeden z lekarzy pomagający rannym.
- Nie potrafimy policzyć ile jest ofiar. Ciała są wszędzie. W hotelach, na barykadach. Jest ich tak wiele, że nie jesteśmy w jednej chwili zapanować nad sytuacją - dodaje z kolei sanitariusz Ostap.
Ciężkie warunki
Warunki działania ratowników medycznych na Majdanie są bardzo ciężkie. W prowizorycznych, polowych szpitalach brakuje sprzętu i najbardziej podstawowych narzędzi. Czasami jedna para rękawiczek musi wystarczyć dla dwójki sanitariuszy.
Jeśli konflikt w stolicy Ukrainy będzie się przedłużał, sytuacja może się jeszcze pogorszyć w wyniku braku dostaw leków i podstawowych środków medycznych.
Są plany, żeby do Kijowa pojechała karetka Polskiej Misji Medycznej. - Jedna karetka, tyle leków i środków opatrunkowych, które uda się do niej zmieścić no i góra trzy osoby, które będą w stanie robić drobne, ale z całą pewnością potrzebne zabiegi - mówi dr Jarosław Gucwa.