Tysiące osób z chińskich oddziałów paramilitarnych zalało ulice Urumczi, stolicy prowincji Xinjiang w północno-zachodnich Chinach. Patrole wysłano po niedzielnych krwawych zamieszkach, w których ponad 150 osób zginęło, a tysiąc zostało rannych.
Jak policzył brytyjski dziennik "The Times", wzdłuż jednej z dróg rozstawiono ponad 30 ciężarówek. W każdej z nich znajdowało się kilkudziesięciu ubranych w mundury, kamizelki kuloodporne i uzbrojonych mężczyzn. Wszyscy gotowi na to, by w razie potrzeby otworzyć ogień.
W centrum miasta nad służbami porządkowymi krążą wojskowe helikoptery. Oddziały paramilitarne maszerują i krzyczą hasła: "Bronić ojczyznę, bronić ludzi".
Jeden z Chińczyków Han (to oni stanowią większość w mieście), obserwując to, co się dzieje powiedział: "Popieramy to. Rząd musi powziąć środki, by chronić ludzi. Ale oni powinni być tutaj wcześniej. Zabrało im to trzy dni. Dlaczego tak długo?".
Spokojnie. Na razie
Na razie na ulicach Urumczi jest spokojnie. Jednak Chińczycy Han obawiają się, że może znów dojść do zamieszek, dlatego też noszą przy sobie namiastki broni, takie jak kije nabite gwoździami czy noże. - Noszę to, by czuć się bezpiecznie - powiedział "Timesowi" Chińczyk Li.
Wiele ze sklepów i instytucji jest zamkniętych. Do centrum miasta nie dojeżdżają ani autobusy, ani taksówki.
Martwa turystyka
Tymczasem główne biuro turystyczne w Pekinie CITS poinformowało o zawieszeniu wyjazdów turystycznych do prowincji Xinjiang.
Oficjalne dane mówią, że w niedzielnych zamieszkach pomiędzy Ujgurami a ludnością napływową zginęło 156 osób a ponad tysiąc zostało rannych. Powodem starć był fakt, że władze nie chciały wyjaśnić przyczyn wydarzenia, do jakiego doszło 26 czerwca w fabryce zabawek w prowincji Guangdong, na południu Chin. Po nagłośnieniu sprawy gwałtu dokonanego przez Ujgura na chińskiej dziewczynie doszło do batalii między Ujgurami a Chińczykami. Dwóch Ujgurów zginęło, ponad 100 osób zostało rannych.
Źródło: timesonline.co.uk, PAP