- On chyba oszalał. Myślę, że potrzebuje pomocy - tak o swoim ojcu, słynnym już pastorze z Florydy, mówi w wywiadzie jego córka. O pastorze zrobiło się głośno w związku z jego zapowiedziami publicznego spalenia Koranu. Pastor z planu na razie się wycofał, ale już znalazło się kilku jego naśladowców.
Córka pastora, Emma Jones, która na stałe mieszka w Niemczech, udzieliła wywiadu portalowi tygodnika "Der Spiegel". Jak powiedziała, wysłała do swojego ojca wiele e-maili prosząc go, by porzucił swój pomysł spalenia 11 września 200 egzemplarzy Koranu. - Tato, odpuść - miała do niego napisać. Ale pastor nie odpowiedział na jej apel.
Córka nie wierzy, by Jones zrezygnował, bez względu na doniesienia o jego zmianie planów w wyniku pertraktacji z przywódcami muzułmańskimi w sprawie meczetu w pobliżu miejsca zamachów z 11 września w Nowym Jorku.
- On nie jest z takich, którzy się poddają. Jako córka, widzę dobro w nim. Ale myślę też, że on potrzebuje pomocy. Myślę, że zwariował - dodała.
"Stworzył społeczność, która była jak sekta"
Córka pastora, który, zanim przeniósł się na Florydę, przez wiele lat budował społeczność chrześcijańską w Niemczech, mówi, że pierwotnie była to grupa kierująca się Biblią, ale później sprawy przybrały inny obrót. Jej zdaniem, społeczność ta przekształciła się w sektę.
- Terry Jones żądał całkowitego posłuszeństwa wobec siebie i swej drugiej żony - powiedziała. Jego pierwsza żona, matka Emmy, zmarła w 1996 roku. - To, co widziałam, było religijnym urojeniem - dodała, wskazując, że to typowe dla sekty.
Emma Jones przypomniała, że w 2008 roku tamta społeczność religijna w Niemczech wyrzuciła jej ojca i Terry Jones wrócił do Stanów Zjednoczonych.
- Naprawdę mam nadzieję, że on się opamięta - powiedziała.
Źródło: reuters, pap