Historia mechanika, który trafił przed sąd, bo po zamknięciu kasy na prośbę działającej incognito przedstawicielki urzędu skarbowego wymienił żarówkę w jej aucie i nie wystawił paragonu, zwrócił uwagę na prowokację jako jedną z metod stosowanych przez urzędników w walce z nadużyciami fiskalnymi. Reporterzy "Czarno na białym" policzyli, ile w tym konkretnym przypadku państwo straciło na niezapłaconym podatku, a ile wydało na ściganie podatnika.
Przez rok urzędnicy, sąd, adwokaci, właściciel zakładu mechanicznego i jego pracownik toczyli batalię o nieopodatkowane 10 zł. Od takiej kwoty należałoby się - czyli tyle państwo straciło - 2,30 zł podatku VAT i 1,90 zł z tytułu podatku dochodowego.
Dla odzyskania 4,20 zł spodziewanego podatku państwo zaangażowało publiczne pieniądze. Dniówka dwóch urzędniczek to 431,20 zł. Kolejne 431,20 zł to dwie dniówki radcy prawnego zatrudnionego w Urzędzie Skarbowym w Bartoszycach. Koszt pracy sądu to 130 zł. Podatki od utraconych dochodów mechanika, który zamiast w pracy przebywał na rozprawach sądowych, wyniosły 180 zł.
Dla odzyskania 4,20 zł utraconego podatku instytucje państwowe wydały co najmniej 1172,40 zł - wyliczyli reporterzy "Czarno na białym".
Sądowa batalia o żarówkę
Przypomnijmy tę sprawę. Dwie kobiety przyjechały do warsztatu pod Bartoszycami w województwie warmińsko-mazurskim i poprosiły o wymianę żarówki. Mechanik zgodził się wykonać usługę, ale jako, że wcześniej zrobił już tak zwany dzienny raport kasowy, nie mógł przyjmować od klientów pieniędzy i wystawiać paragonów.
Za żarówkę i wymianę mechanik miał dostać od kobiet 10 zł. Gdy wziął pieniądze, okazało się, że rzekomo potrzebujące pomocy kobiety to pracownice Urzędu Skarbowego.
Zaproponowały one mandat w wysokości 500 złotych za to, że nie został wystawiony paragon fiskalny.
W związku z odmową przyjęcia mandatu urzędniczki skarbówki sporządziły wniosek do sądu o ukaranie mężczyzny za wykroczenie skarbowe. Przez rok sprawa toczyła się przed sądami. Po jej medialnym nagłośnieniu, bartoszycki urząd skarbowy postanowił wycofać się z kolejnej apelacji i zaakceptował pierwszy wyrok, w którym uznał przedsiębiorcę winnym wykroczenia, lecz odstąpił od wymierzenia mu kary. Kosztami wszystkich rozpraw sąd obarczył Skarb Państwa.
Interwencje z góry
Reporterzy "Czarno na białym" próbowali umówić się na rozmowę z przedstawicielem urzędu skarbowego w Bartoszycach. Sekretarka powiedziała, że "pani naczelnik prosi, żeby się tylko z rzecznikiem kontaktować".
Renata Kostkowska, rzeczniczka Izby Administracji Skarbowej w Olsztynie oświadczyła jednak, że "aby rozmawiać na temat danej sprawy, musielibyśmy móc rozmawiać na temat tej sprawy". - A my nie możemy - skwitowała.
Dziennikarze pytali naczelnik urzędu Małgorzatę Sipko, czy warto było poświęcać tyle pieniędzy publicznych. Komentarza nie uzyskali.
W sprawie interweniował nawet premier Mateusz Morawiecki. - Jak już zadzwoniłem w tej sprawie, okazało się, że ten naczelnik już nie pracuje wprawdzie, ale błąd pozostał - mówił Morawiecki podczas sobotniego podsumowania trzech lat rządów PiS. Zmiana na stanowisku naczelnika w Bartoszycach nastąpiła już po wizycie reporterów "Czarno na białym" w tamtejszym urzędzie.
Urzędnicy "robią błędy"
- Tak, jak robią błędy przedsiębiorcy, tak też robią błędy urzędnicy. Najważniejsze jest, żeby wobec tych błędów nie pozostać biernym - ocenił Adam Abramowicz, który od pół roku jest rzecznikiem małych i średnich przedsiębiorców. Powołując go, uchwalono też tak zwaną Konstytucję Biznesu - pakiet ustaw, który ma być parasolem ochronnym dla przedsiębiorców i chronić ich przed urzędnikami.
- Jeżeli sprawa trafiła do sądu i sąd uznał przedsiębiorcę za winnego, to pani naczelnik powinna być usatysfakcjonowana. Kiedy się odwołała, naruszyła zasadę proporcjonalności, która jest w Konstytucji Biznesu bardzo ważną zasadą - ocenił Abramowicz.
Dlatego rzecznik wystąpił do dyrektora Izby Skarbowej w Olsztynie o ukaranie naczelnik bartoszyckiej skarbówki.
"Słonecznik zażyczyły sobie"
Jak dowiedzieli się reporterzy, mechanik nie był jedynym celem prowokacji urzędu z Bartoszyc. Przytoczyli ich wersje zdarzeń.
- Tutaj jest otwarte do czternastej. Było chwilę po tej godzinie i była już wyłączona kasa - opowiadał współwłaściciel sklepu warzywnego. - Słonecznik zażyczyły sobie. My już zamykaliśmy i sprzedałam bez paragonu. Wystawiła mi mandat największy. Ja nie wzięłam tego mandatu i skierowana była sprawa do Urzędu Skarbowego. Tak że zapłaciłam 640 złotych ogółem - dodała druga właścicielka. Słonecznik był wart 1,70 zł.
Urzędnicy byli również w sklepie z częściami samochodowymi w Bartoszycach. - Zdarzają się takie momenty, że jest kolejka pięciu osób. Przychodzi kolejny klient i widać, że się denerwuje i prosi o drobiazg, o żarówkę. To jest normalny gest człowieka, że (...) takiej osobie pomagamy szybciutko, bo ta osoba chce tylko żarówkę. Ja ją podaję, przyjmujemy pieniądze, klient wychodzi bo mu się spieszy - wspominał Janusz Kaliszuk, właściciel sklepu. Tym zdenerwowanym klientem okazał się kontroler, który po chwili wrócił z wystawionym mandatem.
Urzędnicy skarbówki dotarli także do miejscowego pubu. - Była rutynowa kontrola. Ktoś poprosił o soczek. W międzyczasie wylał się jakiś drink. Nasza barmanka się zamotała. Paragon rzuciła gdziekolwiek i faktycznie nie dostała ta pani tego paragonu. A wydrukowany był - tak przebieg zdarzeń przedstawił reporterom menedżer lokalu. Zapewnił, że zajście utrwaliły kamery monitoringu, ale barmanka musiała zapłacić mandat.
- Tego typu kontrole mają na celu poszukiwanie przestępców, czyli osób które unikają płacenia podatków albo mają cel prewencyjny. W tym przypadku ja nie widzę ani jednego, ani drugiego - ocenił doradca podatkowy Bartosz Olechowski.
Autor: asty//rzw / Źródło: tvn24