- Dwuletni koszmar, dwa lata wyjęte z życiorysu - opowiada pani Wioletta, która twierdzi, że była nękana telefonami i SMS-ami. Ta historia potwierdza jak łatwo jest przejąć kontrolę nad naszymi urządzeniami elektronicznymi i jak trudno jest sprawdzić, czy do przestępstwa rzeczywiście doszło. Materiał magazynu „Czarno na białym”.
Do dziś pani Wioletta boi się mówić o tym, co ją spotkało. Dlatego nie pokazujemy jej twarzy i podajemy zmienione imię. Kobieta zdecydowała się opowiedzieć nam swoją historię, bo jak mówi, nie może pogodzić się z tym, że nikt nie został ukarany.
Ta sprawa ma jednak dwie prawdy. Prawdę ofiar oraz prawdę policji i prokuratury.
- Dwa lata nasze rodziny mają w plecy, a pomocy żadnej - mówi Wioletta.
- Prokuratura i policja wykonała w tej sprawie wszystko, co było możliwe, aby dojść do prawdy - podkreśla Krzysztof Młynarczyk, prokurator rejonowy w Słupsku. - Tego przestępstwa w takiej formie nie było - dodaje Robert Czerwiński, rzecznik słupskiej policji.
Zaczęło się od głuchych telefonów
Aby opowiedzieć tę historię, trzeba wrócić do początków. Zaczęło się w 2011 roku od głuchych połączeń na telefon stacjonarny mamy pani Wioletty. - Potem zaczęły nam przychodzić zawyżone rachunki za telefon, co zaczęło nas dziwić, bo było niemożliwością, żeby tyle wydzwonić - twierdzi kobieta. To był dopiero początek problemów.
- Podczas pobytu mojej córki i koleżanki u mojej mamy w domu dziewczynki się dziwnie zachowywały. Mama się pytała, co one czytają. No i w końcu pokazały telefon i treść esemesów mojej mamie. Była przerażona, bo wyświetlał się numer komórki mojej mamy na tych esemesach. Momentalnie sprawę zgłosiłyśmy na policję. Esemesy były o treści pedofilskiej, a dzieci miały wtedy po 12 lat - mówi przez łzy pani Wioletta.
Na dowód swoich słów pokazuje zdjęcia zrobione wiadomościom. Ich treść nie pozwala na publikacje.
Esemesy otrzymywały nie tylko dzieci. Także pani Wioletta oraz 5 innych osób. Łącznie co najmniej osiem osób z dwóch rodzin. Jedyne co je łączy, to fakt, że córki dwóch kobiet chodziły do jednej klasy.
- Któregoś dnia okazało się, że jesteśmy na nasłuchu. Powiedziałam wieczorem "patrz, mamy spokój, nie wypisuje debil". Przyszedł esemes, dwie nasze komórki leżały na stole, "tak, jestem debilem" - wspomina pani Wioletta.
Kobiety twierdzą, że esemesy przychodziły z numerów innych nękanych osób bądź z nieznanych numerów.
Pani Wioletta opowiada, że stalker pisał do jej córki także na portalu dla nastolatków. A to, co pisał świadczyło o tym, że widzi, co dzieje się w domu. - Sąsiad mój, któremu chciałam pokazać jak to wszystko u nas wygląda, był świadkiem. Córka włączyła portal, ta osoba, która pisała do dzieci, się odezwała. Napisał koledze jak jest ubrany - mówi pani Wioletta.
"To jest bardzo łatwe"
O tym jak i czy w ogóle to, o czym mówi pani Wioletta, jest możliwe, pytamy ekspertów.
- Niestety, to bardzo łatwe, takie programy są gotowe do ściągnięcia i bardzo łatwo je znaleźć wpisując odpowiednie hasła - twierdzi Paweł Pilarczyk, redaktor naczelny PCLab.pl. - Można nawet dla żartu komuś zrobić tak: wysłać mail z jakimś załącznikiem z informacją "Krzysiu wysyłam Ci fajną grę, zainstaluj, zobacz, czy Ci się podoba". A tymczasem Krzyś otworzy załącznik i zainstaluje program, który pozwoli podglądać go przez jego kamerę internetową - dodaje.
- To samo dotyczy telefonów, bo to małe komputery - podkreśla Pilarczyk i dodaje, że wtedy można "przejąć nad nim praktycznie całkowitą kontrolę".
Prokuratura: przestępstwa nie było
W przypadku pani Wioletty tak nie było. Tak przynajmniej stwierdziła prokuratura, umarzając postępowanie.
"We wszystkich zabezpieczonych do sprawy telefonach komórkowych nie stwierdzono jakichkolwiek śladów ingerencji lub modyfikacji sprzętowej (...) umożliwiających przejęcie nad nimi kontroli bądź zdalne wykonywanie funkcji znajdujących się w tych telefonach. (…)" - możemy przeczytać w aktach sprawy.
Powód umorzenia to brak znamion przestępstwa.
Czy w takim razie to członkowie rodziny sami zrobili sobie taki kawał? - Tego jednoznacznie nie ustaliliśmy, czy było to wynikiem tego, że nieostrożnie obchodzili się z telefonami i jakaś przypadkowa osoba do nich dotarła, czy też robili to członkowie rodziny, którzy byli przesłuchiwani w tym postępowaniu - odpowiada prokurator Krzysztof Młynarczyk. - Rzetelne i naprawdę bardzo mocne zaangażowanie policjantów w tę sprawę doprowadziło do logicznego wyjaśnienia, że tego przestępstwa w takiej formie po prostu nie było - dodaje Robert Czerwiński, rzecznik policji w Słupsku.
"Dwa lata wycięte z życiorysu"
Kobieta jest jednak rozczarowana decyzją śledczych. - Zniszczone psychiki dzieci, nasze dwa lata wycięte z życiorysu. To widocznie dla prokuratury było nic - mówi pani Wioletta.
Opowiada też, jak bardzo cała sytuacja zmieniła życie jej córki, która w wieku 13 lat musiała brać antydepresanty. - Bardzo krótko, ale brała. Bo były dni, że nie chciała wstać z łóżka - mówi. - Patrzenie na to, jak się dziecko męczy, jak jest takie w coraz większej izolacji od świata, to jest chyba najgorsza rzecz, jaką matka może widzieć - dodaje.
Policjanci w nieoficjalnych rozmowach przekonują, że inicjatorami całej sprawy były właśnie córka pani Wioletty i jej koleżanka. Kobieta jednak stanowczo zaprzecza takiej wersji.
W 2011 roku przestępstwo było?
W tym wszystkim najbardziej zaskakuje wcześniejsze umorzenie tej samej sprawy z grudnia 2011 r. Wtedy umorzono ją z powodu braku wykrycia sprawcy. Według prokuratury doszło jednak do dwóch przestępstw: włamywania się do urządzeń telekomunikacyjnych i kierowania gróźb karalnych.
Esemesy i groźby nadal się pojawiały, więc sprawę wznowiono. Sprawdzano, czy doszło do dwóch wspomnianych wcześniej przestępstw oraz do stalkingu (przepis ten w kodeksie karnym zaczął obowiązywać od połowy 2011 roku). Tym razem prokuratura ustaliła, że przestępstw nie było.
- To jest służba publiczna, która powinna obywatelowi pomóc. Nie potrafili. Nie chcieli? Nie mogli? - nie kryje rozczarowania pani Wioletta.
Prokuratura nie ma jednak wątpliwości co do swoich działań. - To postępowanie trwało blisko 10 miesięcy. Opinie, które były w nim konieczne do uzyskania, zostały uzyskane i trudno wyobrazić sobie, że będziemy je podważać, skoro są tak jednoznaczne - mówi Młynarczyk. -
Nękanie ustało, bohaterowie wydarzeń wymienili wszystkie elektroniczne urządzenia. - Na podstawie tego to by można było thriller nakręcić. Tylko każdy film ma jakieś zakończenie. Lepsze, gorsze, ale ma. A my tego zakończenia nie mamy - mówi pani Wioletta.
Autor: dln//plw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24