- Po telefonie o pomoc dołączyłem do grupy, która próbowała wydostać osobę, która była przygnieciona wagonem. Potem okazało się, że to była ta jedyna ofiara śmiertelna - opowiadał na antenie TVN24 Sławomir Olbryś. Strażak z PSP w Katowicach mówił, że po chwili paniki pasażerowie pociągu Warszawa-Katowice ochłonęli i zaczęli organizować się w grupy, by pomóc innym.
- Jechaliśmy z dość dużą prędkością i w pewnym momencie, to moje odczucie, cały ten skład stał się jakby nadsterowny. Zaczęło nim kołysać na prawo i lewo, poczułem gwałtowne hamowanie i wyjście z torów. To trwało sekundy, w całym wagonie walizki zaczęły spadać między pasażerów, wszyscy zaczęli krzyczeć - relacjonuje Olbryś, który podróżował w trzecim wagonie wykolejonego pociągu.
Mój przedział był pełny, a na korytarzu stało kilkanaście osób. Przy hamowaniu, ci którzy nie zdążyli się niczego złapać, polecieli do przodu Sławomir Olbryś
Chwila paniki
Olbryś przyznaje, że reakcje były różne. Podróżni krzyczeli, płakali i przeklinali. - Po tych chwilach paniki ludzie zaczęli spokojnie opuszczać pociąg. Padały hasła: wychodźcie oknami. Z przodu prawdopodobnie wyjścia były zablokowane - mówi mężczyzna.
- Z mojego wagonu wychodziłem jako ostatni. Zadzwoniłem po pomoc jak wyszedłem z pociągu, wszedłem na nasyp i profesjonalnym okiem oceniłem sytuację. Jak daleko jesteśmy [od stacji – red.], że jesteśmy w polu, że dojazd dla służb ratowniczych z pewnością będzie trudny - opowiadał Olbryś i dodał, że od razu wykonał telefon do Komendy Wojewódzkiej Straży Pożarnej w Katowicach. - Byłem praktycznie pewny, że telefony 112 i 998 i inne będą zajęte - tłumaczy.
Nikt na początku nie stwierdził, że on nie żyje, więc sprawdzaliśmy mu puls. Widziałem, że klatka piersiowa tej osoby już się nie podnosi ale próbowaliśmy podjąć działania resuscytacyjne. Ktoś zawołał: czy jest tu lekarz? Szybko zorganizowała się grupka trzech młodych pań, które podjęły reanimację Sławomir Olbryś
Ktoś zawołał: czy jest tu lekarz?
- Po telefonie dołączyłem do grupy, która próbowała wydostać osobę, która była przygnieciona wagonem. Potem okazało się, że to była ta jedna ofiara śmiertelna. Nikt na początku nie stwierdził, że on nie żyje, więc sprawdzaliśmy mu puls. Widziałem, że klatka piersiowa tej osoby już się nie podnosi, ale próbowaliśmy podjąć działania resuscytacyjne. Ktoś zawołał: czy jest tu lekarz? Szybko zorganizowała się grupka trzech młodych pań, które podjęły reanimację - powiada Olbryś.
Jednak po kilkunastu minutach reanimacji jedna z kobiet stwierdziła zgon. - Przeszliśmy więc do kolejnej osoby, która leżała między wagonami. Nazwałem sobie go Markiem-saksofonistą, bo cały czas mówił, że w przedziale ma saksofon. Wokół niego skoncentrowaliśmy swoje działania. Byłem ja, pani ratownik i członek klubu motocyklowego, który świetnie kontaktował się z rannym i cały czas rozmawiał z nim, by nie stracić kontaktu - mówi strażak.
Po chwili, jak mówi mężczyzna, pojawił się funkcjonariusz z pobliskiej jednostki z torbą ratunkową. - Od razu wyciągnęliśmy tlen, który podaliśmy rannemu i czekaliśmy na pojawienie się ratowników z deską żeby mogli zabrać Marka - kończy Olbryś.
Maszynista jechał za szybko
Do wypadku doszło w piątek ok. godz. 16.15. Wykoleił się pociąg pasażerski TLK relacji Warszawa Wschodnia - Katowice o numerze 14101. Wykoleiła się lokomotywa i cztery wagony. Lokomotywa uderzyła w nasyp. Jeden z wagonów wypadł z torów i przewrócił się. W wyniku wypadku zginęła jedna osoba, a 81 zostało poszkodowanych. Piotrkowska prokuratura prowadzi śledztwo ws. spowodowania katastrofy kolejowej.
Wiadomo już, że skład przed wypadnięciem z torów jechał z nadmierną prędkością - 118 km/h, przy ograniczeniu prędkości w tym miejscu do 40 km/h. W niedzielę przesłuchany w tej sprawie ma zostać zatrzymany maszynista pociągu. Niewykluczone, że usłyszy zarzuty. Trwa ustalanie tożsamości ofiary śmiertelnej wypadku - wiadomo, że to ok. 50-letni mężczyzna.
Źródło: tvn24