Pół roku temu władze Zabrza prześcigały się w ciepłych słowach i deklaracjach pomocy poszkodowanym w pożarze jednego z bloków. Na zapewnieniach jednak się skończyło. Dziś urzędnicy tłumaczą, że "gmina nie ma tytułu prawnego do naprawienia szkody".
Rodzice Alicji Mandrysz zginęli w wigilijną noc. Zaczadzili się. Pożar wybuchł nie w ich mieszkaniu, ale u sąsiada, który mieszkał piętro niżej. Mężczyzna był pijany. Ogień pochłonął jeszcze jedną ofiarę - kobietę z mieszkania, gdzie pojawił się ogień.
Pomoc na słowo
Lokatorzy pamiętają jak krótko po pożarze włodarze miasta z panią prezydent na czele obiecywali pomoc. - Mówiła, że te trzy mieszkania będzie chciała wyremontować. Na koszt gminy. (...) Ale jak byliśmy tam (z wizytą u pani prezydent red.) z sąsiadami to nas nie dopuścili. Przykre to jest - wspomina Edward Krawczyk, mieszkaniec bloku.
Reporterom TVN24 z panią prezydent też nie udało się porozmawiać - była zbyt zajęta. Przed kamerą stanął za to jej zastępca Krzysztof Lewandowski. U urzędnika była też pani Alicja. Wizyty nie wspomina najlepiej. - Bardzo był nieprzyjemny. Powiedział, że ja nie jestem poszkodowana tylko sąsiedzi i wyprosił mnie. To wszystko - relacjonuje.
...ale nie naprawdę
- Trudno jest mi to komentować, ja staram się przyjmować strony tak grzecznie jak umiem - odpowiada zastępca prezydent Zabrza. Z deklaracji pomocy nie zostało dziś praktycznie nic. Dlaczego? Jak tłumaczy Lewandowski, "gmina nie ma bowiem tytułu prawnego do naprawienia szkody".
Pani Alicja nie wie, dlaczego zatem chęć pomocy deklarowano. - Gdyby pani prezydent nie obiecywała, to bym do niej nie poszła. To było upokarzające - zaznacza. Teraz państwu Mandryszom pozostaje tylko czasochłonna batalia w sądzie o ustalenie winnego pożaru i domaganie się odszkodowania. Pół roku zajęło im dojście do prawdy, że na pomoc urzędników nie mają co liczyć.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24