Wydostał się z płonącego mieszkania i boso pobiegł do znajdującej się "za ścianą" straży pożarnej. Łukasz Karolak chciał osobiście wezwać pomoc. Usłyszał: proszę zadzwonić. Wozy ruszyły dopiero, gdy zadzwonił sąsiad, ale straż twierdzi, że wszystko jest w porządku. - Jesteśmy służbą zhierarchizowaną o określonych zasadach postępowania i tu te zasady zostały zachowane - mówi st. kpt. Jarosław Koprowski z bydgoskiej straży pożarnej.
Pożar w mieszkaniu zajmowanym przez pana Łukasza wybuchł w środku nocy. Gdy tylko udało mu się wydostać z mieszkania, pobiegł na straż pożarną. Pobiegł, bo jego kamienica stoi na podwórzu sąsiadującym z budynkiem straży pożarnej.
Ale w sytuacji, gdy liczyła się każda sekunda, usłyszał coś bardzo dziwnego. Dyżurujący strażak - jak twierdzi pan Łukasz - kazał mu zadzwonić, bo to jedyny sposób, by zgłosić pożar.
Wóz wyjechał dopiero trzy minuty po tym, gdy sąsiad - niezależnie od interwencji pana Łukasza - zadzwonił ze zgłoszeniem.
Krok od dramatu
Rodzinie pana Łukasza udało się uratować to, co najcenniejsze - życie i zdrowie swoje oraz córki. Reszta spłonęła. W ich mieszkaniu ogień zniszczył ściany, podłogi, meble i praktycznie całe wyposażenie.
Pokój, w którym spali, jest cały osmolony. Córkę z łóżka uratowała narzeczona pana Łukasza, która wracała po nią do płonącego mieszkania. - Szczerze? Jak by moje dziecko nie ocalało, to ja nie wiem, co bym im zrobiła. Bo przecież jak ktoś wybiega na boso, to wiadomo, że sobie żartów nie robi, że się pali - mówi rozgoryczona.
Straż zareagowała właściwie
Strażacy przekonują jednak, że ich reakcja była właściwa. - To są słowa tego pana, który zgłosił pożar. Według naszych ustaleń reakcja strażaka była inna. Strażak wykonał telefon do dyspozytora punktu alarmowego z informacją, że jest pożar przy Pomorskiej 14 i dyspozytor zaalarmował jednostkę - zapewnia st. kpt. Jarosław Koprowski ze straży pożarnej w Bydgoszczy. Nie potrafi jednak wytłumaczyć, dlaczego wozy wyjechały z jednostki dopiero po telefonie sąsiada, a nie zaraz po osobistym zgłoszeniu pana Łukasza.
Dopytywany, dlaczego reakcja nie mogła być natychmiastowa, przyznaje: - Być może wypowiedź strażaka była niefortunna. Powinien powiedzieć, że zgłoszenie jest przyjęte, przekazane dalej.
Dziś pan Łukasz i pani Monika nie mają gdzie mieszkać. Mieszkają u rodziny - dziewięć osób w dwóch pokojach. Zdaniem pana Łukasza i jego narzeczonej, gdyby pomoc przyszła wcześniej, straty i tak by były, ale na pewno mniejsze.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24