|

"Ludzie z dziećmi chowają się po polach kukurydzy. A nad nimi jak na wojnie"

- Siedziałam u koleżanki, nagle zrobiło się strasznie głośno. Leci jeden helikopter, bardzo nisko, zaraz drugi i trzeci. Poleciały nad pola. Te naloty przeszkadzają rolnikom, bydło jest wiecznie przerażone, konie chcą uciekać. Na skrzyżowaniu wiejskich dróg non stop stoi radiowóz. Cały czas nas sprawdzają: gdzie idziesz, po co idziesz, co wieziesz, co masz w bagażniku - o życiu przy polsko-białoruskiej granicy opowiada właścicielka znajdującego się tam domu.

Artykuł dostępny w subskrypcji

OGLĄDAJ PROGRAM "STREFA ZAMKNIĘTA" W TVN24 GO

W związku z zakazem obecności dziennikarzy na terenach objętych stanem wyjątkowym musimy polegać na relacji osób, które tam mieszkają. Nie możemy tych informacji samodzielnie weryfikować.

Ze swojego okna widzisz drut kolczasty. Jak jest teraz na granicy?

Pusto i smutno. W lesie widać ślady ludzi, którzy się ukrywają: porzucone papierki po batonikach, butelki po napojach z białoruskimi napisami. Widać ścieżki, którymi chodzą. Wiadomo, gdzie są.

Na co dzień pracuję w Białymstoku, staramy się z mężem przyjeżdżać na weekendy i pomagać na tyle, na ile możemy. Jak się spotka uchodźcę, to można nakarmić, napoić, udostępnić wi-fi. Nie wolno dać skorzystać ze swojego telefonu, nie wolno podwieźć. Żyjemy tu w przekonaniu, że służby uznają to za współudział w przemycie ludzi. Dzisiaj pakowaliśmy paczki. Pomagamy znajomym, którzy współpracują z organizacjami pozarządowymi. Z całej Polski przychodzą wielkie pudła rzeczy, trzeba je porozdzielać na małe torebki, w których się znajdzie batonik, czołówka, płaszcz przeciwdeszczowy, koc termiczny, węgiel medyczny, ibuprom. Czas, od kiedy spotkasz uchodźcę czy uchodźczynię do momentu, kiedy ktoś wezwie Straż Graniczną i ona przyjedzie, to jakieś pięć-dziesięć minut, więc trzeba mieć cokolwiek, żeby dać na szybko.

Ludzie cały czas próbują się przedrzeć?

Przed wrześniem zdarzało się, że po drodze we wsi szła grupa ludzi, również z dziećmi. Udawało im się dotrzeć do Polski i liczyli na pomoc. Służby odwoziły ich do placówek pomagających uchodźcom, ludzie ze wsi przynosili tam jedzenie dla dzieci. Nie było żadnego ogrodzenia, granica była jedynie zaznaczona na ziemi i wśród drzew, krzaków stała tablica, na której było napisane, że tu kończy się państwo polskie i zaczyna się Białoruś. Latem pojawił się płot z drutu kolczastego sięgający trochę ponad kolana. Białorusini przygotowywali wtedy ludziom drewniane podesty, żeby można było od nich przejść do nas. We wrześniu postawiono wyższą warstwę, z drutem żyletkowym. W tej chwili w drucie kolczastym są po prostu w niektórych miejscach dziury. Mówienie, że już teraz pilnujemy granicy i że ona jest już szczelna, mnie śmieszy.

Wojsko stacjonuje, porozstawiało namioty. Cały czas jeżdżą ciężarówki, latają samoloty, helikoptery. Dzisiaj jak siedziałam u koleżanki, to nagle się zrobiło strasznie głośno. Okazało się, że leci jeden helikopter, bardzo nisko, zaraz drugi i trzeci. Poleciały nad pola.

To jest strzelanie z armaty do muchy, bo to ludzie z dziećmi chowają się gdzieś po polach kukurydzy. A nad nimi jak na wojnie.

Te naloty przeszkadzają rolnikom, bydło jest wiecznie przerażone, konie chcą uciekać. Na skrzyżowaniu wiejskich dróg non stop stoi radiowóz, cały czas z włączonym silnikiem. Jak jeden ma odjechać to przyjeżdża następny i się wymieniają. To wywołuje irytację, bo smrodzi dwadzieścia cztery ha na dobę. Cały czas nas sprawdzają: gdzie idziesz, po co idziesz, co wieziesz, co masz w bagażniku. Dzisiaj żeby wjechać do strefy musieliśmy pokazać akt notarialny domu. Zależy też na kogo trafisz. Ci policjanci, wojskowi, są rzucani z różnych miejsc: jedni nie wiedzą, o co pytać, inni nie pytają o nic, jeszcze inni sprawdzają od stóp do głów. Wiem też, że część z nich nie chce tam być.

Aktualnie czytasz: "Ludzie z dziećmi chowają się po polach kukurydzy. A nad nimi jak na wojnie"
Źródło: PAP

Jak reagują mieszkańcy wsi?

Myślę, że jest sporo ludzi, którym to, co się dzieje, jest po myśli. Raz, że bardzo dużo z nich, ich rodzin, pracuje w Straży Granicznej. Więc muszą dbać o swój interes. Dwa, to jest Polska Wschodnia, tu jest duże poparcie dla partii, która obecnie rządzi. Podoba im się, że jest chroniona granica, że jest wreszcie spokój. Bo wcześniej osoby, które próbowały się nielegalnie przedostać przez granicę, też się pojawiały, tylko na dużo mniejszą skalę. I dla niektórych mieszkańców to jest w końcu porządek, bo nareszcie mogą zadzwonić po Straż Graniczną i zaraz przyjedzie, i złapie. I już nikt im nie wchodzi w szkodę na polu.

Ostatnio rozmawiałam z panią Marią [imię zmienione - red.], która mieszka niedaleko. Mówi: "Ale po co oni przyjeżdżali w ogóle; po co z tymi dziećmi się tu pchają?". Ja mówię: "Pani Mario, tam wojna jest przecież, jak pani myśli, jak tam życie wygląda?". "No tak, no ale to po co ci nasi te dzieci tak wypychają?". Ona ma dysonans, ona nie rozumie. A wojsko chodzi po wsi i mówi, żeby się zamykać i uważać, bo uchodźcy wejdą. Ostatnio wyszłam z psem na spacer i od strony mojego domu - nie wiem, co tam robił - nadszedł wojskowy i się pyta: "Czy pani nie boi się iść do lasu?". A ja mówię: "Czego mam się bać?". "No uchodźców". "A co mi kiedykolwiek zrobili uchodźcy?". Ja się nie czuję bezpiecznie, odkąd mi trzy razy na godzinę pod domem jeżdżą radiowozy. Do tej pory nikt we wsi nie musiał zamykać domu, a teraz jak straż się pojawiła, to wszyscy mają się nagle ryglować po zęby. Każdy tylko siedzi w swojej chałupie i patrzy, jak wojsko jeździ. Jeden znajomy chodził po lesie, zaczepił go strażnik: "Niech pan lepiej idzie do domu, bo tacy jak pan pierwsi się pakują w kłopoty" - i się poklepał po kaburze pistoletu. To jest polskie państwo, nie jesteśmy bezpieczni u siebie, wojsko nam codziennie jeździ pod domem.

Usnarz Górny w województwie podlaskim, 03 września 2021
Usnarz Górny w województwie podlaskim, 03 września 2021
Źródło: Artur Reszko/PAP

Wiesz, kto we wsi dzwoni na straż?

Nikogo za rękę nie zapałałam.

Domyślasz się?

Myślę, że mogę wiedzieć.

Próbowałaś rozmawiać z tymi osobami, które możesz podejrzewać?

Nie bardzo. Oni mają zupełnie inne patrzenie na świat. Ja też nie do końca chcę wchodzić w takie dyskusje, bo przez to wszystko psuje się to, co tu sobie z mężem wypracowaliśmy. Jak my się pojawiliśmy we wsi piętnaście lat temu, to też byliśmy obcy. I zanim ci ludzie się do nas przekonali, minęło dużo czasu.

Zdecydowałaś się nie ujawniać swojego imienia i nazwiska.

To jest mała społeczność, tu wszyscy się znają. Nie chcę, żeby sąsiedzi wiedzieli, że to ja. Ale trzeba mówić, co tu się dzieje. Bo dziennikarzy tu nie ma, nikt ich nie wpuści. Jedyne co możecie wiedzieć, to od ludzi, którzy tu mieszkają.

Mam znajomych, którzy tu żyją i się angażują. Pomagają, chodzą po lasach, noszą paczki. Jak choćby moja koleżanka, dzisiaj poszła do lasu. Zazwyczaj bierze paczkę z nadzieją, że kogoś spotka. Ale dzisiaj mi powiedziała, że idzie szukać trupów. Spotykani przez Polaków uchodźcy mówią, że w lesie jest więcej trupów.

0609N277XR PIS DNZ GOLEBIOWSKI GRANICA
Życie w stanie wyjątkowym
Źródło: TVN24

Jakiś czas temu opowiedziałaś mi o kobiecie, która krzyczała w nocy.

To było jakoś na początku września, ale już było zimno, z pięć stopni w nocy. Porządkowałam taras i nagle słyszę jęk, zawodzenie z lasu od strony granicy. Stawało się coraz głośniejsze, rozpoznałam, że to kobieta. Taki skowyt, i słowa: "Help us, please, in the name of God, I beg you. We are dying here". Po pięciu minutach podjechały przez pola trzy samochody, dwa odjechały, znowu przyjeżdżały, to tak z godzinę trwało, a ona cały czas wyła. Nic nie mogliśmy zrobić. Bo nie możesz podejść do tej granicy, jest ciemna noc, oni mają długą broń. Białorusini też mają broń. Nie możesz tego nagrać, upublicznić, nigdzie pokazać, możesz tylko o tym mówić. Dzwonią do nas dziennikarze, opowiedziałam to jednemu z nich. Potem pod artykułem czytam hejt: "Jak ona tam krzyczała po polsku, nauczyła się? Ona mogła co najwyżej Allaha wzywać", "Po co tutaj lazła". Straszne. Ja to przeżyłam, słyszałam na własne uszy. A ktoś czyta i mówi "A niech tam sobie wrzeszczy". To zostaje.

Jak się teraz czujesz w swoim domu? Wiem, że bardzo kochałaś to miejsce.

Dla mnie to nasze miejsce miało być sielanką, gdzie przyjeżdżam dla relaksu, odpoczynku, gdzie tworzę wspaniałe wspomnienia z rodziną. I teraz to miejsce jest przeklęte. Nie da się tam jechać i myśleć o czymś innym. Z mojego domu patrzysz na drut kolczasty z żyletkami - widzisz, jak on błyszczy w słońcu.

Kupiliśmy też drugi dom, w środku lasu, w pięknym miejscu. Mój mąż zastanawia się, czy obu nie sprzedać. Nie jest pewien, czy da radę zapomnieć. Nie mówiąc o utrudnieniach praktycznych, bo na przykład w tamtym domu z racji tego, że jest w strefie, nie możemy teraz zainstalować prądu. Wykonawca, do którego dzwoniliśmy, stwierdził, że w tej chwili nie ma takiej opcji. Nie wiem, czy to dlatego, że się boi wjechać do strefy, czy dlatego, że przez tę sytuację ma na przykład opóźnienia w zleceniach.

Podobnie w innych sytuacjach. Pracuję w firmie, która musi wysyłać pracowników w strefę. Teoretycznie, zgodnie z rozporządzeniem, jeśli jedziesz służbowo, to masz prawo tam wjechać. Ale faktycznie to jest tak uznaniowe, że zależy od tego, kto stoi na straży. Bo jeden oficer wpuściłby cię bez problemu, ale drugi nie, i zaczynają się między sobą kłócić, wtedy przychodzi trzeci i mówi: "Nigdzie cię nie wpuścimy. Masz telefon, tablet, nie wiadomo, co jeszcze masz, zaraz zrobisz zdjęcia".

Chyba najstraszniejsze jest to, że 90 procent Polski ma to w nosie. Wiedzą, że coś tam się dzieje, ale to jest dla nich odległe, jakby się działo na hiszpańskim wybrzeżu. A to się dzieje tutaj, na naszym pięknym Podlasiu. Ludzie głodują w lesie i nie mają znikąd ratunku.

Idzie zima.

Oni w tym lesie, w tym klimacie, zimy nie przetrwają. Z powodu śniegu w zeszłym roku mieliśmy problem z dojazdem do wsi.

Jak można pomóc?

Mówić o tym, pisać o tym, przesyłać wsparcie na fundacje - potrzebują konkretnych rzeczy, takich jak power banki, koce termiczne, mocniejsze płaszcze przeciwdeszczowe. Warto z rozmysłem przesyłać rzeczy, bo na przykład dzisiaj odkryłam w paczce różowy cieniutki sweterek. Ja rozumiem, że ktoś, kto coś ma, chce oddać to w dobrej wierze, ale trzeba wybierać z myślą o tym, że potrzebne są rzeczy porządne, ciepłe, które jak się zmoczą, to szybko wyschną. Wystarczy sobie wyobrazić, że samemu się jest non stop bez dachu nad głową: czego by się potrzebowało w takiej sytuacji?

Czytaj także: