Gdy w lutym Mateusz B. odchodził z rady nadzorczej PKN Orlen, firma tłumaczyła to "względami osobistymi". Jak dowiaduje się tvn24.pl, prawdziwym powodem odejścia było dochodzenie w sprawie sfałszowanego wyroku, którym się posłużył. Po to, żeby ukryć przed swoją klientką zawodowe niedopatrzenie. Właśnie został za to skazany.
Krakowski adwokat Mateusz B. jest absolwentem prawa i historii na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. W jego życiorysie na stronie Orlen.pl można przeczytać, że "pełnił także funkcję asystenta ministra-koordynatora służb specjalnych i posła na Sejm RP Zbigniewa Wassermanna oraz dyrektora jego biura poselskiego (lata 2007-2010). W latach 2010-2013 był asystentem posła do Parlamentu Europejskiego Pawła Kowala". Był też aplikantem w kancelarii Małgorzaty Wassermann. Od kilku lat prowadził własną kancelarię. Reprezentował m.in. eksperta komisji smoleńskiej Jacka Rońdę, który walczył przed Sądem Najwyższym z Akademią Górniczo-Hutniczą o przeprosiny za zawieszenie go na pół roku w obowiązkach dydaktycznych za zarzucone mu "kłamstwo w prowadzeniu debaty".
Po zwycięstwie Prawa i Sprawiedliwości Mateusz B. trafił do rad nadzorczych kilku spółek powiązanych ze Skarbem Państwa: od lutego 2016 do MS Towarzystwa Funduszy Inwestycyjnych (spółka należąca do Polskiej Grupy Zbrojeniowej), od maja 2018 r. do Alventy (dawniej Zakłady Chemiczne "Alwernia" S.A.), a od września 2017 do Międzynarodowego Portu Lotniczego Kraków-Balice. 29 stycznia 2016 r. został powołany do rady nadzorczej naftowego giganta, został też jej sekretarzem. Jak podał portal oko.press, w latach 2016-20018 Mateusz B. zarobił w Orlenie 386 tysięcy złotych.
Zasiadanie w radach nadzorczych Mateusz B. łączył z prowadzeniem prywatnej kancelarii.
Zawalona przez Mateusza B. sprawa
Z końcem 2015 r. zgłosiła się do niego kobieta, która chciała uzyskać alimenty na dwójkę dzieci od byłego partnera. B. poinformował, że koszt całej obsługi prawnej wyniesie 2300 zł. Kobieta wpłaciła pieniądze i czekała na informacje od adwokata. Co miesiąc dzwoniła i pisała, żeby dowiedzieć się, na jakim etapie jest jej sprawa.
Po kilku miesiącach Mateusz B. zorientował się, że od stycznia w jego kancelarii leży pozew, który zapomniał wysłać do sądu. Złożył go dopiero 3 października 2016 r. Wkrótce potem prawnik poinformował swoją klientkę, że w sądzie zapadł "wyrok zaoczny" na jej korzyść. Kobieta poprosiła o przesłanie go mailem. Z prywatnego konta Mateusza B. dostała dokument z datą 19 lipca 2016 r., z którego wynikało, że jej były partner ma pod rygorem natychmiastowej wykonalności płacić 2600 złotych alimentów co miesiąc oraz zwrócić 2417 złotych kosztów procesu. Kobieta natychmiast skontaktowała się z byłym partnerem i zażądała uregulowania zaległych alimentów. Mężczyzna stwierdził, że o żadnym wyroku nic nie wie. To samo utrzymywał jego adwokat, który wysłał dokumenty do sądu z zaznaczeniem, że jeden z nich budzi jego wątpliwości co do autentyczności.
Mateuszowi B. prawie się upiekło, bo pierwszy skład sędziowski rozpatrujący pozew o alimenty i odpowiedź na niego nie zwrócił uwagi, że w aktach jest sfałszowany wyrok tegoż właśnie sądu. Gdy zdarzyło się, że doszło do zmiany sędziów, ci zawiadomili prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Śledczy szybko ustalili, że wyrok z lipca 2016 roku miał sfałszowaną pieczęć i parafę. Początkowo o przestępstwo podejrzewano klientkę Mateusza B. W jej domu policja dokonała przeszukania, zabezpieczono laptopa. Podczas jego oględzin okazało się, że to adwokat wysłał swojej klientce podrobiony wyrok, zapewniając, że na jego podstawie kobieta może egzekwować już alimenty.
"Nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć"
Gdy sprawa trafiła do prokuratury, klientka wypowiedziała pełnomocnictwo Mateuszowi B. i zażądała od niego zwrotu kosztów oraz wypłaty zadośćuczynienia. Adwokat zapłacił bez dyskusji 33,3 tysiąca złotych.
Dochodzenie w sprawie fałszywego dokumentu trwało do stycznia 2019 r. Po zebraniu wszystkich dowodów prokurator zaprosiła na rozmowę Mateusza B.
Mężczyzna przyznał się do wysłania sfałszowanego wyroku. Oto fragment jego wyjaśnień: "W całej tej sytuacji chodziło mi o wyplątanie się z sytuacji nieskładania przez kilka miesięcy pozwu, chciałem wyjść z tego z twarzą, a w efekcie tę twarz straciłem. (...) Wiem, że było to z mojej strony głupie i nieodpowiedzialne, że chcąc wybrnąć z tej sytuacji, zrobiłem nieporównywalną głupotę. (...) Zdaję sobie sprawę z tego, że jest wprost niewiarygodne, że można było wpaść na coś takiego. Kiedy patrzę na to z perspektywy czasu, sam nie potrafię tego racjonalnie wytłumaczyć".
Wyższe standardy etyczno-moralne
Mateusz B. złożył wniosek o warunkowe umorzenie sprawy, ale prokuratura nie zgodziła się na takie rozwiązanie. Jednym z powodów był fakt niepoinformowania śledczych podczas przesłuchania o zasiadaniu w radach nadzorczych spółek związanych ze Skarbem Państwa i związanych z tym dochodach. Mateusz B. początkowo mówił, że zarabia 8 tysięcy złotych, podczas pierwszej rozprawy sprostował, że jego dochody to 15 tysięcy złotych, a w piśmie wysłanym tego samego dnia przez pełnomocnika jest mowa o 20 tysiącach złotych.
"Od osoby wykonującej zawód zaufania publicznego i pełniącej funkcje kontrolne w jednej z czołowych polskich spółek należało wymagać zachowania standardów etyczno-moralnych wyższych niż od przeciętnego obywatela" - napisała w akcie oskarżenia prokurator Ewelina Klimowicz-Gajlikowska. 15 lutego Mateusz B. złożył rezygnację z zasiadania w radzie nadzorczej PKN Orlen i MS TFI. Akt oskarżenia przeciwko niemu trafił do sądu 20 lutego. 10 kwietnia Mateusz B. wycofał się z rady Alventy i MPL Kraków-Balice.
Zakaz wykonywania zawodu adwokata
Proces skończył się po dwóch rozprawach. 27 maja Mateusz B. został skazany na 3 tysiące złotych grzywny i dwa lata zakazu wykonywania zawodu adwokata.
- Decyzję co do ewentualnej apelacji podejmę po otrzymaniu pisemnego uzasadnienia wyroku - mówi w rozmowie z tvn24.pl Mateusz B.
Prokuraturze nie udało się ustalić, kto sfałszował wyrok. Mateusz B. został skazany jedynie za posługiwanie się nim. W rozmowie z tvn24.pl zaprzecza jednak, żeby to on fałszował wyrok. Twierdzi, że jedynie dostał go na maila z kancelarii mieszczącej się w tym samym budynku co jego biuro.
Sekretarka, która go wysłała, dziś nie potrafi sobie przypomnieć, od kogo dostała trefny dokument. A partnerka kancelarii, z której wyszedł, stwierdziła w poniedziałek, że o całej sprawie dowiedziała się od dziennikarza tvn24.pl.
Odrębne postępowanie dyscyplinarne w sprawie posłużenia się przez Mateusza B. fałszywym dokumentem nadal prowadzi Okręgowa Rada Adwokacka w Krakowie.
Autor: Szymon Jadczak\mtom / Źródło: tvn24.pl