Dwie osoby zginęły w wypadku samolotu na warszawskim Bemowie. Do katastrofy doszło przed godz. 14. - Niewielka awionetka spadła na końcu pasa startowego, po wypadku zapaliła się, całkowicie spłonęła, zginęły dwie osoby - poinformował rzecznik komendanta głównego Państwowej Straży Pożarnej Paweł Frątczak. Według strażaków pilot chwilę po starcie zgłosił usterkę i chciał zawrócić na lotnisko.
Pierwszą informację o wypadku dostaliśmy na Kontakt 24. Samolot spadła na koniec pasa startowego. Ofiary to pilot i jego uczeń. Rozbity samolot to Liberty 2. Jak powiedział Zbigniew Mrozek, kierownik odpowiedzialny za "Lotnisko Warszawa-Babice", była to maszyna prywatnej firmy lotniczej.
Paweł Frątczak zaznaczył też, że pożar został ugaszony i straż pożarna zabezpiecza miejsce wypadku. - Dalsze działania będą prowadzić prokuratorzy, policja oraz Państowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych - powiedział.
Nikogo nie było
Jak relacjonowali w TVN24 świadkowie, samolot niedługo przed uderzeniem w ziemię "dziwnie się zachowywał". - Samolot leciał, zaczął się obracać i uderzył w ziemię. Rozpędem przejechał jeszcze parę metrów i nagle wybuchł. Ryk silników było słychać do samego końca - wspominała kobieta, która widziała wypadek.
Zdaniem świadków nie najlepiej została też przeprowadzona akcja ratunkowa. - Zdążyliśmy przejść większość lotniska, a tam nic się nie działo. Samolot płonął, a straż ochrony lotniska podjechała po ok. 7 minutach. Była nieprzygotowana i wróciła. Po jakimś czasie na miejsce wróciły zastępy straży i karetki pogotowia. Ludzie stali, krzyczeli i chcieli nieść pomoc, przeskakiwać przez płot - relacjonował inny świadek wypadku.
O akcji ratunkowej opowiadał w TVN24 rzecznik PSP Paweł Frątczak. Według niego jednostki Państwowej Straży Pożarnej pojawiły się na miejscu ok. 4 minuty po zgłoszeniu. - Jednostki PSP były pierwszymi, które weszły do akcji. Pierwszą informację na ten temat otrzymaliśmy o 13.49 od świadków tego zdarzenia. Natychmiast wysłanych zostało pięć samochodów - gaśniczych i ratownictwa technicznego - powiedział Frątczak. Po przyjeździe strażacy zastali płonący samolot.
Frątczak dodał, że na każdym lotnisku powinna być miejscowa jednostka ratownicza. Nie chciał jednak odpowiadać na pytanie, dlaczego taka jednostka nie pojawiła się przed Państwową Strażą Pożarną. Poinformował jednak, że pilot chwilę po starcie zgłosił usterkę i chciał zawrócić na lotnisko.
Sprawdzą akcję
Jak powiedział w TVN24 Tomasz Oleszczuk z Komendy Stołecznej Policji, funkcjonariusze badają miejsce zdarzenia i zabezpieczają ślady. Podkreślił, że przebieg akcja ratunkowej "będzie przedmiotem badania". Policja ustala też kto siedział za sterami maszyny. - Ruch lotniczy został wstrzymany - powiedział Oleszczuk.
Brama była zamknięta
W sprawie wypadku pojawiają się kolejne informacje. Według innego ze świadków (był przy płycie lotniska) bramy wokół lotniska były pozamykane, a najbliższe przejście znajdowało się w odległości ok. 2 km. - Powiadomiłem policję, przyjechały dosłownie po minucie, góra dwóch - mówił. Jak dodał, służby miały jednak problem z wjazdem na teren lotniska. Świadek relacjonował, że jednostki straży pożarnej musiały zawracać i wjeżdżać od innej strony.
Mężczyzna podkreślił także, że nikt później nie otworzył dodatkowej bramy, która umożliwiłaby szybszy dojazd pozostałych służb do miejsca zdarzenia.
Źródło: TVN24, Kontakt TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24