Ogrodzenie pod napięciem 230 wolt stało przy… szkolnym boisku. Gdy grający na nim w piłkę 17-latek próbował przeskoczyć przez płot, został porażony prądem. Na szczęście obok był kolega, który zdjął go z ogrodzenia.
Prawie każdego dnia Radek i Patryk grają na szkolnym boisku w piłkę. Wizytę sprzed kilku dni zapamiętają na długo. - Kopnąłem za mocno, piłka wyleciała za barierkę i jak ją złapałem, zaczęło mną trząść – opowiada Radek Motyl.
Porażenie prądem było na tyle silne, że Radek kilku minut nie pamięta w ogóle. O tym zdarzeniu nie powiedzieli nikomu, bo chłopakowi poza szokiem nic się nie stało. Jednak kiedy wieczorem wyszli na spacer z psem, również w okolice szkoły, zwierzę zawadziło o płotek obrożą. Rażony prądem pies natychmiast odskoczył. Wtedy opowiedzieli o wszystkim rodzicom, którym też trudno było w to uwierzyć.
- Przyszłam tutaj, rzuciłam klucze i posypały się iskry – opowiada mama Patryka Marzena Jakubcewicz. – To był szok dla wszystkich, u nas w kamienicy nikt nie wierzy, że na ulicy prąd może złapać – dodaje mama Radka Beata Motyl.
"To wina firmy stawiającej płotek"
Okazało się, że ogrodzenie jest pod napięciem 230 voltów, a bezpośrednio pod nim wkopane są w ziemię przewody pod napięciem. Wezwani na miejsce energetycy od razu odłączyli zasilanie. Było już jasne, że na przewodach jest przebicie, pytanie tylko gdzie i z jakiego powodu. Kolejne instytucje przerzucają się odpowiedzialnością.
Andrzej Nastęcki z PGE Dystrybucja Łódź nie ma sobie nic do zarzucenia, obwinia natomiast firmę stawiającą płotek o niedopełnienie procedur. - Ekipa powinna była sprawdzić, czy nie wbija ogrodzenia w instalację elektryczną. Nikt nie uzgadnia, czy tam jest instalacja i taki nieświadomy robotnik też może zostać porażony – dodaje.
"Dystrybutor za płytko zakopał kable"
Szef firmy, która stawiała ogrodzenie, tłumaczy z kolei, że płotek był wymieniany na nowy i stawiany dokładnie w tym samym miejscu, w którym stał poprzedni. Dlatego, jego zdaniem, zawinił dystrybutor energii, który wkopał kable za płytko, a ich zabezpieczenia były niewystarczające.
Za płotek odpowiada Zarząd Dróg i Transportu. Urzędnicy zlecili wykonanie robót firmie zewnętrznej i są zdziwieni całą sytuacją, tym bardziej, że płotek stoi przed szkołą od dwóch lat i do tej pory nie było tam niebezpiecznie. - Sprawdzamy po czyjej stronie leży wina, naszej, wykonawcy czy warunków naturalnych – mówi Tomasz Klimczak z Zarządu Dróg i Transportu w Łodzi
Sprawą zainteresowała się już łódzka prokuratura. Przesłuchania trwają. - Narażenie nieumyślne na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia jest przestępstwem zagrożonym karą grzywny lub roku pozbawienia wolności, umyślne karą pozbawienia wolności do lat 3 – przypomina prokurator Krzysztof Kopania
Źródło: PAP, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24