Burzliwe posiedzenie sejmowej komisji w sprawie ewentualnej obecności śladów materiałów wybuchowych na wraku Tu-154M. Wojskowi prokuratorzy przyznali na nim, że niektóre urządzenia biegłych badających wrak tupolewa w Smoleńsku wykryły cząsteczki trotylu. PiS zarzuca im, że kłamali 30 października, mówiąc o wskazaniach detektorów. Prokuratorzy zaprzeczają.
Posiedzenie komisji sprawiedliwości miało związek z wyjaśnieniami Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie po publikacji dziennika "Rzeczpospolita".
Gazeta 30 października podała, że polscy prokuratorzy i biegli, którzy badali wrak w Smoleńsku, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowych - trotylu i nitrogliceryny.
30 października: Biegli nie stwierdzili trotylu
Na specjalnej konferencji prasowej w dniu publikacji zaprzeczył temu płk Ireneusz Szeląg, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Biegli pracujący w Smoleńsku nie stwierdzili na wraku TU-154M trotylu, ani żadnego innego materiału wybuchowego - powiedział wtedy.
Dodał, że urządzenia, którymi posługiwali się prokuratorzy pokazały możliwość wystąpienia związków chemicznych. To mogą być materiały wybuchowe, ale nie muszą. - Ostateczną odpowiedź dadzą badania laboratoryjne - dodał prokurator.
Dziś: Urządzenie pokazało TNT
Dziś, podczas posiedzenia sejmowej komisji, szef wojskowej prokuratury Jerzy Artymiak oświadczył: - Według mojej wiedzy niektóre urządzenia, detektory w Smoleńsku (...) wykazały faktycznie TNT.
Antoni Macierewicz poprosił go o powtórzenie.
Artymiak powtórzył: - Wykazały na czytnikach cząsteczki TNT - trotylu. Co nie oznacza, że mamy do czynienia z całą pewnością z materiałami wybuchowymi - zaznaczył.
Prokurator dodał przy tym, że po skalibrowaniu urządzenia i zbliżenia go do opakowania pasty do butów, zareagowało także pokazując TNT.
Na koniec zaznaczył, że wyświetlenie się na urządzeniu TNT "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu".
Macierewicz: Dlaczego pan kłamał?
Posłowie PiS obecni na komisji zarzucili prokuratorom, że kłamali w październiku, mówiąc o wskazaniach detektorów materiałów wybuchowych w Smoleńsku. - To red. Gmyz (autor artykułu w "Rzeczpospolitej") miał rację, a nie wy, mówiąc że detektory wskazały też m.in. trotyl - powiedział Mariusz Kamiński. - Nie mieliście prawa tego ukrywać przed opinią publiczną - dodał.
A Antoni Macierewicz pytał Szeląga wprost: - Dlaczego pan kłamał?
Płk Ireneusz Szeląg replikował, że dla prokuratury wyświetlenie się napisu TNT "nie jest równoznaczne ze stwierdzeniem obecności trotylu". - Państwo nie przyjmujecie tego do wiadomości - dodał.
Prokuratura obstaje: materiałów wybuchowych nie wykryto
Artymiak podczas posiedzenia zapewniał jednak, że liczne opinie polskich i rosyjskich ekspertów nie stwierdziły śladów materiałów wybuchowych we wraku Tu-154M. Także inne dowody nie pozwalają na przypuszczenia, aby doszło do wybuchu - podkreślił. Prokurator powiedział też, że próby wypowiadania się na ten temat na przykład "wyłącznie w oparciu o wyniki badań chemicznych bądź opublikowane fotografie świadczą o braku rzetelności lub podstawowej merytorycznej wiedzy".
PiS zaprosiło producenta detektorów
Obecny na posiedzeniu komisji Jan Bokszczanin - producent urządzeń używanych do wykrywania śladów ewentualnych materiałów wybuchowych - powiedział, że "nie może zgodzić się ze stwierdzeniem", że jeśli takie urządzenie wskazuje na jony trotylu, to "mogą to być także jony innych substancji".
Wiceprzewodniczący komisji Stanisław Piotrowicz (PiS) uzasadniając potrzebę zwołania posiedzenia komisji, wskazywał, że - w jego opinii - dotychczasowe informacje prokuratury w tej sprawie miały na celu uspokojenie opinii publicznej, a nie informowanie o ustaleniach.
Próbki w Polsce, brzoza nie
Prokuratorzy w czasie komisji powtórzyli także, że badania próbek pobranych z wraku samolotu i miejsca katastrofy potrwają kilka miesięcy. W środę po południu do Polski przetransportowano te próbki pobrane na przełomie września i października. Ogółem jest to 255 pojemników. - Pomimo że badaniom tych próbek nadano priorytet, to potrwają one co najmniej kilka miesięcy. Wynika to wyłącznie z tego, że badanie każdej próbki może trwać od kilku do kilkudziesięciu godzin - powiedział Artymiak. Dodał, że na względzie trzeba mieć także, iż wyniki tych badań będą jednym z elementów składających się na końcową opinię biegłych. Wyniki te muszą być skorelowane - jak zaznaczył - m.in. z wynikami oględzin wraku i miejsca zdarzenia. Artymiak dodał, że w Smoleńsku pobrano dwa duże fragmenty brzozy. Są one w Moskwie i niedługo będą zbadane przez Rosjan w obecności polskich biegłych i prokuratora.
Prokurator tłumaczył też, dlaczego konferencja wojskowej prokuratury odbyła się dopiero po kilku godzinach od pojawienia się informacji o trotylu. - Prokuratorzy nie specjalizują się w budowie spektrometrów wykorzystanych w Smoleńsku, a także na składzie jonów. W związku z tym po informacji prasowej ukazanej w "Rz" poprosili o informacje u biegłych. Z tym ma związek opóźnienie w odpowiedzi - wyjaśnił.
Szeląg precyzował: - Rozmowy telefoniczne między prokuratorami były od wczesnych godzin rannych - po 6, koło 7. Wówczas już padła potrzeba zaproszeni biegłych jak najrychlej do prokuratury po to, byśmy mogli dla opinii publicznej przygotować rzetelny i konkretny materiał, taki, z którego nie musielibyśmy się wycofywać. Taki materiał przygotowaliśmy - zapewnił.
Moc emocji
Posiedzenie było pełne emocji od początku do końca. Tak też się zakończyło. Kalisz po wysłuchaniu repliki prokuratorów, zamknął posiedzenie komisji. Posłowie PiS ostro protestowali, uzasadniając, że pominął wniosek formalny Mariusza Kamińskiego o kontynuowanie posiedzenia.
Macierewicz zwrócił się do Kalisza w ostrych słowach: - Boi się pan tak samo, jak bali się prokuratorzy mówiąc o tym, że nie było trotylu na wraku. Boi się pan poznać prawdę!
Posłowie w końcu jednak się rozeszli. Stanisław Piotrowicz z PiS, tuż po posiedzeniu komisji mówił jednak reporterowi TVN24: - Nie usłyszeliśmy odpowiedzi na najważniejsze pytania.
Autor: nsz//kdj / Źródło: tvn24.pl