18 marca, podczas trzeciej rozprawy Katarzyny W. oskarżonej o zabicie swojej półrocznej córki Magdy, Sąd Okręgowy w Katowicach przesłuchał świadków: Krzysztofa Rutkowskiego (właściciela biura detektywistycznego), Macieja L. (pracownika biura Krzysztofa Rutkowskiego), Sławomira Ś. (pracownika biura Krzysztofa Rutkowskiego) i Marcina K. (z którym mieszkała Katarzyna W., gdy zatrzymała ją policja) CZYTAJ:
Początek rozprawy. Wpłynął wniosek formalny obrońcy Katarzyny W., by oskarżona usiadła w jednej ławie z mecenasem, bo „taki układ utrudnia obronę, w takich warunkach nie można dochować tajemnicy korespondencji” między nim a oskarżoną. (…) Sędzia: Gdyby mógł pan sprecyzować, jak się miało okazać, że treść rozmów między panem a Katarzyną W. miała być ujawniona. Obrońca: Czytałem w gazetach, na portalach. Dziennikarze z prędkością światła przekazują treść rozprawy na zewnątrz. Jedna z naszych rozmów została upubliczniona. Można domniemywać, że inne informacje też mogą wycieknąć. Chodzi o zachowanie higieny procesu, pewnych zasad właściwej obrony. Sędzia: To jest kwestia z zakresu techniki procedowania. Jeżeli pan prokurator chciałby się wypowiedzieć, to proszę. Prokurator: To są odrębne przepisy, którą wiążą oskarżoną z obrońcą (…). Sędzia: Ja szczegółowo przeanalizowałem tę kwestię. To jest regulowane postanowieniem komendanta głównego policji. W tym zarządzeniu jest, że policjanci powinni tak zabezpieczyć oskarżonego, żeby pomóc mu zachować dobre miejsce. Podobnie mówi rozporządzenie o konwojach chroniących oskarżonego. To wszystko jest dopuszczalne w ramach obowiązujących przepisów. Sędzia poprosił Krzysztofa Rutkowskiego o poczekanie na zewnątrz. Prokurator: Może warto spytać dowódcę konwoju o stanowisko w tej sprawie. Sędzia: Chciałbym zerknąć do przepisów kodeksu karnego, jak określają tę kwestię - między interesami oskarżonej i linii obrony a bezpieczeństwem procesu. Prawo do obrony wyrażone przez prawo swobodnego kontaktu z obrońcą - to jest jedna sfera interesów. Z drugiej strony na mnie ciąży obowiązek zachowania bezpieczeństwa, porządku na sali rozpraw. Obrońca: Odnośnie przepisów dotyczących ochrony tajemnicy obrończej (…) jest jedyny wyjątek, który pozwala zastrzec procesową intymność obrońcy z oskarżoną... Sędzia: Tak, to jest dalszy ciąg przepisów. To regulacja ustawowa. Kodeks jednoznacznie nie określa, jakie ma być położenie oskarżonej względem swojego obrońcy. Mamy zapis, że policjanci zajmują miejsce przy wejściu i wyjściu z ławy oskarżonej. Mamy tu dwa interesy: potrzebę zabezpieczenia porządku na sali rozpraw i potrzebę oraz konieczność dotrzymania tajemnicy obrony. Jeśli chodzi o aspekt formalny w tym zakresie sprawa została uregulowana poprzez wyłączenie z siedzenia publiczności na drugiej ławce, będącej przedłużeniem ławy oskarżonej. Nie dlatego rozpatrujemy sprawę pani W. w takiej specjalnej sali, nie ze względu na niebezpieczeństwo ze strony oskarżonej, ale ze względu na specjalne warunki, duże zainteresowanie ze strony mediów. Moje przychylenie się do prośby mecenasa byłoby precedensem, który mógłby być wykorzystywany przez innych oskarżonych. Mogłoby to wprowadzić załamanie bezpieczeństwa na sali rozpraw. Ten precedens mógłby być wykorzystywany potem i trudno byłoby się oprzeć słuszności tezy takich oskarżonych. Dlatego (…) zostaniemy w takim układzie, jaki jest. Ta część sali będzie wyłączona z obecności publiczności. Proponowałbym takie rozwiązanie - zostańmy w takiej konfiguracji jak jest, ale jakby pan mecenas chciał skonsultować się ze swoją klientką, to my zrobimy przerwę w rozprawie. Mamy specjalne pomieszczenie przeznaczone dla oskarżonych. Zdaję sobie sprawę, że w momencie, gdy dochodzi do momentu zadawania pytań, jest potrzeba konsultacji na linii oskarżona-obrońca. Taki wniosek uwzględnimy, jeśli mecenas go wniesie. Wiem, że kodeks nie pozwala na widzenia z oskarżoną podczas rozprawy, ale nie na linii oskarżona-obrońca, tu widzę taką możliwość. Obrońca: Dziękuję. Postaram się przeprowadzać takie konsultacje, aby nie wprowadzały bałaganu w procesie. Sędzia: Odnotujmy, że sąd zapoznał się szczegółowo z wnioskiem obrońcy. Druga ławka pozostała pusta i niedostępna dla publiczności. Została ona zabezpieczona. Przewodniczący notyfikował obrońcy i oskarżonej, że ewentualny wniosek o przerwę w rozprawie zostanie uwzględniony, o ile taka potrzeba zaistnieje. Taka możliwość może zaistnieć w pomieszczeniu dla doprowadzanych z uwzględnieniem zachowania szczególnych okoliczności bezpieczeństwa. Natomiast (sąd) nie uwzględnił wniosku w tym zakresie, gdzie miałoby to determinować przemieszczanie się oskarżonej na sali rozpraw. W tym kontekście słuszne jest stanowisko obrony, że oskarżony tymczasowo aresztowany posiada prawo do kontaktowania się z obrońcą nie w obecności osób trzecich. Być może na gruncie tej konkretnej sprawy ocena zagrożenia dla bezpieczeństwa rozprawy rzeczywiście jest niewielka. Tym niemniej przewodniczący nie chce ingerować w uregulowany przepisami sposób realizacji konwoju na salę rozpraw, albowiem dowódca konwoju ma prawo do integralnej oceny w tym zakresie. Możliwość zarządzenia przerwy w rozprawie, a także zakaz zajmowania przez publiczność miejsca w pobliżu ławy oskarżonej będzie w wystarczającym stopniu gwarancją prawa do obrony oskarżonej i zachowania tajemnicy kontaktu pomiędzy nią a jej obrońcą w trakcie ustalania linii obrony. Pan także ma prawo odwołać się od każdej mojej decyzji. Przejdźmy już do merytorycznej kwestii - przesłuchania pierwszego dziś świadka - Krzysztofa Rutkowskiego. Krzysztof Rutkowski wchodzi na salę rozpraw. Sędzia: Świadek Krzysztof Rutkowski, lat 53, właściciel biura detektywistycznego. Mieszka w Łodzi, niekarany za składanie fałszywych zeznań. Wie pan, w jakiej sprawie jest pan świadkiem? Krzysztof Rutkowski: Tak. W ubiegłym roku, pod koniec stycznia, będąc w Krakowie, działając w terenie, dostałem telefon od pełnomocnika rodziny W., Jacka Chomicza, który poinformował mnie o tym, że doszło do porwania dziecka w Sosnowcu i czy jestem w stanie pomóc rodzinie pokrzywdzonych w tym porwaniu. Odpowiedziałem, że tak, ale proszę ojca lub matkę o kontakt telefoniczny, ponieważ są informacje, o których on jako pełnomocnik nie wie i nie będzie w stanie odpowiadać na pytania. Oczekiwałem na kontakt telefoniczny ze strony ojca dziecka, którego dzień wcześniej widziałem w wieczornych wiadomościach w TVN24, jak wypowiadał się o porwanym dziecku. Ten telefon nie był bezpośrednio po mojej rozmowie z panem Chomiczem. To był długi czas oczekiwania. Nie pamiętam już, czy ja skontaktowałem się z Chomiczem, czy on ze mną i zapytałem, czy ojciec będzie dzwonił czy nie, bo my już jesteśmy, jedziemy do Katowic i jeżeli rodzina nie jest zainteresowana naszym udziałem w tej sprawie, ja z moimi ludźmi udaję się do Łodzi. Padło również pytanie, ile kosztuje takie zlecenie. Chomicz mówił mi, że nie jest to zbyt bogata rodzina. W związku z tym, że sprawa dotyczyła dziecka i jest pilna (…) przyjmiemy zlecenie, przyjmiemy bezpłatnie. I tak jak w innych przypadkach kryminalnych, jeżeli ludzie nie mają pieniędzy i sprawa jest wymagająca szybkiej reakcji ze strony mojego biura nie mówimy wtedy o pieniądzach. Po paru minutach skontaktował się ze mną Bartłomiej W., który ze mną rozmawiał, podał adres, upewnił się, czy faktycznie to zlecenie będzie wykonywane w gratisie. Ja mu odpowiedziałem, że tak i zaprosił nas do siebie do domu. W godzinach wieczornych, mogło być ok. 21, na pewno było ciemno, przyjechaliśmy z moim pracownikiem – Radosławem Dz., przyjęliśmy zlecenie. Pełnomocnictwo najprawdopodobniej przyjął Radosław Dz.. Pamiętam, że osobą zlecającą była Katarzyna W.. Nie przypominam sobie, czy Bartek też podpisywał pełnomocnictwo, ale te dokumenty są w aktach sprawy. Najbardziej aktywni w przekazaniu informacji, największe zainteresowanie przejawiali – w mojej ocenie - rodzice Bartka - Beata i Sławek. Zainteresowane były też dzieci Beaty, córki. Natomiast, jeśli chodzi o Katarzynę W. jej stosunek do mnie był niezrozumiały. Z doświadczenia z kontaktów z kobietami, matkami porwanych dzieci, czy to dla okupu, czy też w innych okolicznościach, matki reagują bardzo emocjonalnie, one starają się prosić mnie, abym pozostał na miejscu. Ta sytuacja była dla mnie „przejazdowa”, przypadkowa, że akurat w Sosnowcu, gdzie nie byłem przygotowany na wyjazd, nie miałem ze sobą rzeczy, więc powiedziałem, że przyjedziemy następnego dnia. Kontakt Katarzyny W. ze mną był bardzo minimalny. To była około piętnastominutowa rozmowa, którą zrelacjonowała… Sędzia: Czy może mi pan powiedzieć, co to za urządzenie leży na pulpicie? Krzysztof Rutkowski: To jest moja legitymacja i okulary bez kamery… Krzysztof Rutkowski: (…) podczas, której relacjonowała mi to, co się stało, po czym wyszła do innego pokoju w tym mieszkaniu. Ten pokój, do którego wyszła był naszą bazą - poprosiliśmy o ten pokój do naszej dyspozycji. Po krótkiej rozmowie Katarzyna W. wyszła do kuchni. Praktycznie po tej rozmowie zaproponowałem jeszcze, że zwyczajowo przez nasze biuro przyjęte jest, że w przypadkach porwań, nasz pracownik jest non-stop z rodziną osoby porwanej i koordynuje kontakt z porywaczami lub porywaczem. Zaproponowałem Katarzynie W. i Bartłomiejowi W. obecność naszego agenta, na co Katarzyna W. nie wyraziła zgody. Było to dla mnie zastanawiające, dlaczego. Jak również zastanawiające było to, że Katarzyna W. – matka porwanego dziecka – podchodzi do mnie z dużym dystansem. Nie chciałem być niegrzeczny i wejść w styl prowadzenia rozmów z osobami podejrzanymi o popełnienie przestępstw kryminalnych i formy tzw. bardziej agresywnej rozmowy, którą mogłem wtedy już przeprowadzić. Widząc współczucie ze strony rodziny w stosunku do Katarzyny W. było zbyt wcześnie, żeby moje wątpliwości, które miałem już na wstępie, przedstawiać werbalnie, ponieważ mogłoby dojść do sytuacji podziękowania mi na wstępie za chęć pomocy. Rodzina mogłaby być oburzona moim zachowaniem, z którego jednoznacznie wynikałoby podejrzenie o posiadaną wiedzę lub też podejrzenia o udział bezpośredni Katarzyny W. w zaginięciu własnego dziecka. Dlatego też wstrzymałem swoje emocje i zachowanie w stosunku do Katarzyny W., które w sposób sugestywny dawałyby kierunek, że ona ma wiedzę na temat zaginięcia własnego dziecka. Po tej rozmowie udzieliłem wywiadu dla gazety.pl, gdzie na pytanie dziennikarza o tzw. motywy porwania dziecka, przekazałem cztery te oficjalne i piąty, o którym nie chciałem mówić, a jednocześnie wskazywało na podejrzenie Katarzyny W.. Następnego dnia wyjechałem z moją narzeczoną (…) do Sosnowca. Zebrała się również ekipa moich pracowników, którzy też wyjechali tego dnia do Sosnowca. W grupie tej był Radosław Dz. i inne osoby, które dziś będą przed sądem zeznawać. Katarzyna W. w pierwszym podejrzeniu wskazała sąsiadów - młodych ludzi, którzy według niej mogą być winni, mogli porwać dziecko, bo chcieli mieć małe dziecko; jak mówiła z zazdrością patrzyli na Madzię, a nie mieli dzieci i pewnie to oni ukradli sześciomiesięczne dziecko. Znaleźliśmy tych ludzi. Poprosiliśmy, aby ten mężczyzna udał się z nami do komendy w Sosnowcu. Zrobił to. Znaleźliśmy go w warsztacie samochodowym, przebrał się i pojechał z nami do komendy w Sosnowcu w towarzystwie dziewczyny, która była wskazana jako ta, która mogła zorganizować porwanie. Działania, które przeprowadziliśmy były standardem. Udaliśmy się do komendy policji z informacjami, że Biuro Rutkowski podejmuje działania na terenie Sosnowca. Sprawa była bardzo wnikliwie analizowana przez Prokuraturę Okręgową w Gliwicach. Sąd ma akta w tej sprawie. Sprawa ta została umorzona. Następnego dnia, w niedzielę, została zorganizowana konferencja prasowa, do której nakłoniona została matka dziecka Katarzyna W.. Dziwne było to, że Katarzyna W. w sytuacji, gdzie media mogą pomóc jej w tej tragedii, bała się kamery. Jak oceniłem, to bała się, ponieważ mogła wypowiedzieć to, co drugi raz zostanie wypowiedziane przez nią i zarejestrowane, a może być sprzeczne z poprzednią wersją. Na konferencji apelowała: oddaj mi dziecko, a po konferencji była bardzo nerwowa, a powinno ją to uspokoić, bo był to pierwszy krok, żeby ludzie jej pomogli, bo sprawą zaczęła żyć cała Polska. Po konferencji prasowej Robert Jałocha z TVN24 poprosił ją o możliwość zrobienia wywiadu z Bartkiem i z nią. Bartek wyraził zgodę. Robert przyjechał do ich mieszkania. Przed wywiadem Katarzyna W. zamknęła się w łazience i nie chciała wyjść. Bartek siedział sam w pokoju. Po licznych namowach ze strony rodziny, Katarzyna W. wyszła, usiadła razem z mężem, udzieliła wywiadu. Kiedy wstała, podeszła do mnie i ze złością powiedziała: macie ten swój wywiad. Dla mnie takie zachowanie było już sygnałem, że coś jest nie tak. To nie ona robiła łaskę, to telewizja robiła jej łaskę, że chciała z nią rozmawiać i pomóc w odnalezieniu dziecka. Bo ona wywołała ogromne współczucie w społeczeństwie. To był dla mnie sygnał - ta złość w kierunku do człowieka, który jej pomaga, a nie musi tego robić. Tak jak powiedziałem, telewizja też nie musiała tego robić. Po moim wyjściu z (…) z ich mieszkania przedyskutowaliśmy jej zachowania i te informacje, które do tego czasu zgromadziliśmy i udaliśmy się do Komendy Miejskiej Policji w Katowicach. Była to godz. ok. 20.30. Pamiętam tak dobrze, bo o 19 braliśmy udział w mszy św. w Katowicach. Przyjął nas oficer, który już wcześniej był umówiony telefonicznie i powiedział, że oni następnego dnia przekazują tę sprawę Komendzie Wojewódzkiej, gdzie została powołana specjalna grupa do tego przypadku. Ja przekazałem, że z mojej wiedzy wynika, że jednoznacznie mogę wskazać sprawcę porwania, a tajemnicę na pewno zna matka. Porozmawiałem około 15 minut z policjantem. Przekazał, że informacje te zostaną przekazane specgrupie w Komendzie Wojewódzkiej. Ja zaproponowałem, że jeśli oni mają chęć uczestnictwa bezpośredniego przy rodzinie W., mogą dać swojego agenta, który będzie w barwach Rutkowski, a będzie informował swoich przełożonych, tak jak już robiliśmy wcześniej. Nikt ze strony policji nawet do mnie nie zadzwonił, nie zapytał, co zrobiła Katarzyna W., że ja ją obciążam. Było to dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Ja nie traktowałem tej sprawy jako igrzyska i wyścig, kto pierwszy zatrzyma sprawcę. Traktowałem tę sprawę, jak traktuję inne, pomagając organom ścigania. Mnie nie zależało na tym, żebym ja był pierwszym, który doprowadzi do ujęcia faktycznego sprawcy tego porwania. W związku z tym, że z policją z Katowic współpracowało mi się bardzo dobrze, po tym zdarzeniu muszę powiedzieć, że również. Tylko polityczna grupa urzędników policyjnych, którzy nazywają się policjantami wchodzili ze mną w konflikt publiczny, który mocno był nakręcany medialnie. Sędzia: Może bardziej do meritum… Krzysztof Rutkowski: Następnego dnia, w poniedziałek, Katarzyna W. była przesłuchiwana przez policjantów z grupy specjalnej powołanej do tej sprawy. Spotkałem się z rodzicami Bartka pod komendą, gdzie pewnym fortelem poprosiłem ich o to, żeby wpłynęli na Katarzynę W. i Bartłomieja W., żeby poddali się badaniom na wariografie, ponieważ sugestie idą w tym kierunku, że są zarzuty pod ich adresem, a ja im pomagam w tej sprawie i nie chcę być oskarżany o to, że pomagam przestępcom. Beata i Sławek oświadczyli, że mnie rozumieją i porozmawiają z Katarzyną W. i Bartłomiejem W., żeby zgodzili się na wariograf. Termin spotkania był umówiony na wtorek, mogę się mylić. Wyrazili zgodę, umówiliśmy się na badania w hotelu Trojak w Mysłowicach, gdzie nasze biuro miało swoją bazę. Kontaktował się ze mną wielokrotnie ekspert przed podpięciem Katarzyny W. do wariografu. Mówił, że jest roztrzęsiona, zdenerwowana, w bardzo ciężkim stanie psychicznym i badania nie będą w stanie się odbyć, bo nie dadzą żadnego rezultatu. Było to dla mnie dziwne, bo wcześniej rozmawiałem z Katarzyną W. i wydawała mi się normalna w komunikacji werbalnej. Powiedziałem, że w porządku, odstępujemy, robimy Bartka. Zostały zrobione badania z udziałem Bartłomieja W.. Rezultat był korzystny dla Bartka. Natomiast, jeśli chodzi o Katarzynę W., dowiedziałem się, że wróciła do domu. Rozmawialiśmy z rodzicami Bartka telefonicznie i ustaliłem, że musimy się koniecznie spotkać następnego dnia. Sytuacja dojrzała już do tego, żeby im powiedzieć, co o tym myślę. I tak się stało. Wedle mojej oceny Katarzyna W., posiada wiedzę o tym, co się wydarzyło, że może być głównym powodem stworzenia fikcyjnego porwania. Rodzice Bartka potwierdzili to po próbie badania wariografem. Zwrócili uwagę na fakt, jak Katarzyna W. wróciła do domu i słodziła herbatę. Tak roztrzęsiona dziewczyna, jeszcze kilkanaście minut temu, ponieważ droga od Hotelu Trojak do jej mieszkania trwa około 15 minut, gdy słodziła herbatę nie spadło jej ziarenko cukru, z zachowania była normalna, tak jakby cieszyła się, że kogoś oszukała. Zdecydowaliśmy się następnego dnia na spotkanie, gdzie oświadczyłem, że chcę z nią porozmawiać, ale już w innym stylu, stylu przekonania jej, żeby mówiła prawdę, bo jak do tej pory, bawiła się prokuraturą, policją, i starała zabawiać się nami, oczywiście rodziną, która jej współczuła. Poprosiłem mojego kolegę, którego Katarzyna W. do tej pory nie widziała - Krzysztofa M., żeby wziął swoją narzeczoną – ich zadaniem było stanie w korytarzu, nic więcej. Chciałbym dodać jeszcze jedno. W rozmowie z ekspertem, który obsługuje wariograf (…), monitorowana była jedna ze stron – antywariograf - jak oszukać wariograf; było wejście na tę stronę, gdzie wyświetliło się IP z Sosnowca. To było dla mnie dużym dowodem, że trzeba. Sędzia: Ale, czy to było IP komputera Katarzyny W.? Krzysztof Rutkowski: Było kilka wejść z Sosnowca tego dnia. Wracając do Krzysztofa M. i jego narzeczonej, którzy stanęli w korytarzu, gdzie na piętrze, w pokoju 24, miała być rozmowa z Katarzyną W.. Bartek został na pierwszym piętrze w towarzystwie mojego pracownika i ewentualna rozmowa miała być prowadzona także z nim. W momencie, gdy zaczynałem tę rozmowę, nie wiedziałem, czy Bartek wie coś na temat zaginięcia dziecka, pomimo tego, że wariograf wyszedł korzystnie dla oceny jego osoby. Wchodząc do pokoju 24 razem z teściową Katarzyny W., Radosławem Dz., przy wcześniej zamontowanych kamerach należących do „Super Expressu”, rozpocząłem rozmowę, mówiąc, że dwie osoby stojące na korytarzu są świadkami zdarzenia, które Katarzyna W. zgłosiła jako porwanie. Powiedziałem, że ci ludzie widzieli, jak ona sama położyła się na ziemi, uderzając dwukrotnie głową o beton. Jednocześnie twierdząc, że dziecka w wózku nie było i nikt tam się nie zbliżał, bo obserwowali ją przez cały ten czas. Katarzyna W. powiedziała wtedy istotne zdanie, ze swoim typowym zachowaniem złości powiedziała: Niech oni trzymają się swojej wersji, a ja będę trzymała się swojej wersji. To stwierdzenie upewniło mnie w tym, co powiedziała dalej. Chodziło o to, żeby w jakiś sposób przełamać ją w tym niekończącym się kłamstwie. Matka Bartka powiedziała wtedy: Katarzyna przyznaj się. Beata liczyła się z tym, że to Katarzyna W. to dziecko ukryła, schowała, sprzedała, ze złości na Bartka, który kochał bardzo swoje dziecko, a tak jakby mniej uwagi zwracał na żonę. Rozmowa była prowadzona jeszcze przez pięć minut. Ja wtedy zostawiłem tzw. złego rozmówcę z naszej strony, którym był Radek Dz.. Ja byłem ten dobry i wyszedłem z pokoju na około 15 minut. Po czym wróciłem i powiedziałem, że w takim przypadku, jak nie chce się przyznać, musimy zawieźć świadków na policję. Oni już byli nerwowi pytając: czy długo jeszcze? Ja powiedziałem, żeby jeszcze czekali na decyzję Katarzyny W. Wtedy Katarzyna W. poprosiła, żeby nikogo nie było w pomieszczeniu i wyjawiła pierwszą informację, która miała duże znaczenie, że to ona jest głównym powodem porwania dziecka. Ja starałem się rozmawiać bardzo ciepło. Powiedziała, że dziecko jej wypadło i uderzyło główką o próg. Dla mnie był to pierwszy etap, zamknięty. W materiałach są dokładne stwierdzenia, nie pamiętam, czy się poślizgnęła, czy o próg, o podłogę. Dokładnej treści tej wypowiedzi nie pamiętam. Zapytałem, gdzie są zwłoki dziecka, powiedziała, że ukryła je nad wodą, za przejściem do sądu, ulicy sobie teraz nie przypominam. Pojechaliśmy tam na miejsce. Wtedy zaczęła się zachowywać dziwnie i nie chciała wskazać miejsca, gdzie ukryte jest ciało. Leżało jakieś zawiniątko koło drzewa. W związku z tym, że wskazane przez Katarzynę W. miejsce było tym konkretnie miejscem, powiadomiliśmy policję i wskazaliśmy to zawiniątko. Nie chcieliśmy sami go otwierać, żeby potem nie być oskarżonym o zacieranie śladów. Potem okazało się, że dziecko było w innym miejscu. Dla mnie jako osoby, która miała kontakt z Katarzyną W. jest to osoba, która patologicznie kłamie, która nawet… Sędzia: To są oceny świadka. Proszę o fakty, ocenę my sobie wyrobimy…
Krzysztof Rutkowski: Katarzyna W. została przeze mnie przekazana funkcjonariuszom z komendy z Sosnowca. Na miejsce przyjechał komendant, ja pojechałem razem z nimi do jednostki policji, gdzie zostałem krótko przesłuchany. Komendant podziękował mi za pomoc w rozwiązaniu tej sprawy i na tym skończył się mój pierwszy kontakt z Katarzyną W. Praktycznie byłem w częstym kontakcie z rodziną Bartka. Odbył się pogrzeb dziecka, po czym, po pogrzebie, dowiedzieliśmy się, że Katarzyna W. opuszcza areszt praktycznie w dniu pogrzebu. Było to dla nas ogromnym zdziwieniem, co się stało, że sąd podjął taką decyzję? Obiecałem Bartkowi W., bo widziałem, że ten człowiek bardzo mocno jest załamany psychicznie, że jeśli chce może korzystać z mojego lokalu w Łodzi na ul. Piotrkowskiej. Z tego co wiem Bartłomiej W. i Katarzyna W. byli przez pierwsze dni w mieszkaniu operacyjnym policji, po czym opuścili to mieszkanie. Przygotowaliśmy im kryjówkę w pensjonacie (…) należącym do mojej znajomej w Jedlinie Zdrój. W związku z tym, że W. czuli się w jakiś sposób napiętnowani przez media, to było idealne miejsce, odizolowane od aglomeracji, gdzie byliby zaczepiani i narażeni na impertynencje. Ale kiedy byli w pensjonacie (…), wpadli na pomysł zwiedzania zamku w Książu w okolicy Jedliny Zdrój. Pomysł ten kosztował ich to, że dowiedzieli się o tym dziennikarze, którzy porobili im tam zdjęcia, na ich własne życzenie. A tzw. pensjonat, który miał być kryjówką i schronieniem stał się oblegany przez dziennikarzy. Barbara, właścicielka, narażona została na szykany lokalne, wyzwiska, wręcz na chęć wybijania szyb w pensjonacie kamieniami, ponieważ nienawiść społeczna do Katarzyny W. była bardzo duża. Barbara poprosiła mnie, żebyśmy zabrali ich z pensjonatu, bo obawiała się, że ją spalą. Wtedy zostali przetransportowani przez nas do Łodzi do lokalu przy Piotrkowskiej 121 i tam zaczęli swoje życie do momentu, kiedy to po raz drugi prosiłem Katarzynę W. i Bartłomieja W., żeby poddali się badaniom wariograficznym, bo ludzie w Łodzi zbierają się przy Placu Schillera i chcą wykurzyć W. z miasta. Biorąc pod uwagę fakt, iż lokal ten przy Piotrkowskiej jest na parterze, pomimo tego, że uzbrojony jest w żaluzje, obawialiśmy się, że może dojść do próby linczu W. w Łodzi. Stąd też oczyszczenie wariografem było bardzo mocno wskazane i ogłoszenie tego publicznie. Katarzyna W. nie poddała się po raz kolejny badaniu wariografem. Uciekła w godzinach rannych, bez wiedzy męża na Śląsk. Ttego dnia, gdy uciekała, kontaktowała się z prokuratorem z Gliwic w celu złożenia obciążających mnie zeznań. Było to odwrócenie uwagi od jej osoby, skierowania zarzutów pod moim adresem, po to, żeby zrobić kolejne zamieszanie medialne. Chciałbym też dodać, że lokal ten, z początkiem stycznia miał być przeznaczony na redakcję patriot24.net. Kluczami dysponował Robert R. Praktycznie tyle mogę powiedzieć w dniu dzisiejszym, jeżeli chodzi o fakty w tej sprawie. Dodaję też, że ja nie dysponuję żadnymi materiałami audio-video z tego lokalu. Prezentowane przeze mnie urządzenie podczas programu telewizyjnego „Państwo w państwie” było urządzeniem, które mogło być wykorzystywane do transmisji danych na odległość, ale ja osobiście nie montowałem żadnych urządzeń w tym mieszkaniu, ani nie wysłuchiwałem bezpośrednich relacji mieszkających w mieszkaniu W.. Czy Robert R. ma czy nie, nie wiem, ja nie słuchałem żadnych taśm. To wszystko, co mam do powiedzenia w sprawie. Sędzia: Odczytamy fragmenty z postępowania przygotowawczego, niech pan siądzie. „Ja udostępniłem jej lokal w Łodzi. W dniu dzisiejszym miało się tam odbyć badanie wariografem. Żaden z moich pracowników nie był tam obecny. W niedzielę rozmawiałem z Bartłomiejem, mówiłem że badania są konieczne. Dziś zadzwonił mój pracownik, który mówił że Katarzyna zniknęła z tego mieszkania. W mieszkaniu, jak przyjechałem, był mój pracownik, z nim był mężczyzna, który chciał się zatrudnić w mojej firmie. Jadąc na miejsce, dzwoniłem do Bartka i mówił, że położyli się tego dnia ok. 5. Jak się obudził, Katarzyny już nie było. Znalazł tam dwa listy, ich treść nie została ujawniona. Powiedział, że zabrała tylko część swoich rzeczy. Ja potem poszedłem na policję. W mieszkaniu na Piotrkowskiej odnaleziono ślad buta rozmiar 44. Myślę, że ona bała się tego badania i dlatego uciekła”. Tak pan zeznawał? Krzysztof Rutkowski: Tak, podtrzymuję Sędzia odczytuje kolejny fragment zeznań Krzysztofa Rutkowskiego z postępowania przygotowawczego: „Na zlecenie rodziny, jako właściciel Biura Detektywistycznego Rutkowski, próbowaliśmy badać tę sprawę. Odmówiła ona badania wariografem i było to pierwszym sygnałem na jej kłamstwo. Jej mąż zgodził się na to badanie. Potem skontaktowałem się z rodzicami Bartka i powiedziałem o swoich wątpliwościach. Potem zdecydowałem się na rozmowę w moim stylu - podstawiłem fałszywych świadków. Potem ona wyjawiła mi prawdę - doszło do wypadku, dziecko wyślizgnęło jej się z rąk, usta miało sine, wtedy zdecydowała się na ukrycie ciała. Razem pojechaliśmy do Sosnowca, gdzie Katarzyna W. wskazała miejsca. Powiedziała tylko, że położyła ciało w kocyku pod jednym z drzew i nie chce już dalej uczestniczyć w badaniach. Znaleźliśmy tam zawiniątko o istnieniu którego poinformowaliśmy policję”. Sędzia: Podtrzymuje pan? Krzysztof Rutkowski: Tak jest. Sędzia kontynuuje odczytywanie zeznań: „W dniu 2 stycznia nawiązałem z Katarzyną W. swobodną rozmowę mającą pomóc w określeniu okoliczności. Podejrzewałem bowiem, że kłamie. Katarzyna W. przyznała się, że doszło w jej mieszkaniu do wypadku - wyślizgnięcia się dziecka ze śliskiego kocyka. Spytała tylko, czy Bartek już wie. Postanowiła wskazać miejsce, gdzie ukryła ciało dziecka. Pojechaliśmy na miejsce, powiadomiliśmy policję, ona odmówiła uczestnictwa w dalszych czynnościach. Gdy penetrowaliśmy teren, odnaleźliśmy zawiniątko, poinformowaliśmy o tym policję. Potem przedstawiłem jej wersję, że są świadkowie, gdy sama położyła się na betonie”.
Krzysztof Rutkowski: Tak zeznawałem. Sędzia czyta dalej: „Nie mam informacji, kto pomagał jej, ale mam podejrzenia, że była to koleżanka Nina. To jedyne moje podejrzenie. Nikogo ona sama nie wskazała. Kojarzę rękawiczki, które do niej należą, na pewno oddam je prokuraturze, po odnalezieniu”. (…) Sędzia odczytuje kolejne fragmenty Krzysztofa Rutkowskiego z postępowania przygotowawczego: „ (…) Moim zdaniem specgrupa przy komendzie w Katowicach była fikcją. Kontakt utrzymuje tylko z rodziną Bartka. Komendant Główny Policji mógł być wprowadzony w błąd przez swoich pracowników albo media - nigdy nie pracowałem wbrew interesom policji”. Krzysztof Rutkowski: Tak, podtrzymuję te zeznania. Sędzia kontynuuje: „Chciałem uzupełnić swoje zeznania: te rękawiczki przejął mój pracownik od teściowej Katarzyny W. Nie znam jednak szczegółów. Chciałem dodać, że nikomu nie przekazywałem, że miałem doprowadzić wspólnika Katarzyny W. Nie miałem żadnych podejrzeń do udziału osób trzecich. Celowo wskazała inne miejsce ukrycia, ale chyba z powodu lęku przed konfrontacją z rzeczywistością, a nie chęci wprowadzenia nas w błąd. Nie przyznała się do tego, bo nie miała najlepszych relacji z matką, która zawsze jej mówiła, co ma robić i jak się zachowywać z dzieckiem. Nie powiedziała nam Katarzyna W., jak przeniosła ciało w tamto miejsce, ani jak je zakopała. Gdy dowiedziałem się od mojego pracownika, że te rękawiczki są poszukiwane, zadzwoniłem do prokuratora i zawiozłem je do prokuratury”. Krzysztof Rutkowski: Podtrzymuje zeznania. Kolejny fragment zeznań Krzysztofa Rutkowskiego:
„Nie mam żadnych informacji, które miałyby wskazywać udział osób trzecich przy ukryciu ciała Magdy. Nie zatajam żadnych informacji. Nie pamiętam, o czym rozmawiali Katarzyna W. z Bartłomiejem W.. Rozmawiali do 5 rano, wydawało mi się to dziwne. Bartek mówił, że to była dyskusja, nie kłótnia, nie mieszkam w pobliżu. Na mój telefon komórkowy dostaję wiele informacji związanych z tym zdarzeniem. Ostatni telefon był od dziewczyny, która spacerowała z psem po osiedlu i on dziwnie się zachowywał w pobliżu dwóch drzew. Nie miałem kontaktu z Katarzyną W. od czasu jej wyjazdu do Łodzi. Ona nie ma wstępu do mojej firmy, nie chcę mieć z nią żadnego kontaktu”. Krzysztof Rutkowski: Tak zeznawałem. Sędzia odczytuje fragment z zeznań Krzysztofa Rutkowskiego z 9 lipca 2012: „O sprawie Magdy dowiedziałem się z telewizji. Dostałem telefon z prośbą o pomoc od pełnomocnika, potem od Bartka. Podjechaliśmy do Sosnowca, tam byli wszyscy. Katarzyna W. przyszła do mnie, ale bała się mnie. Tak się nie zachowuje ktoś, kto pragnie pomocy. Podczas pierwszego spotkania opowiedziała mi bajeczkę, niespójną opowieść. Wysłuchałem jej spokojnie, ale było to dla mnie absurdem wewnętrznie. Potem przyjechałem na drugi dzień do W. do domu. Naszą bazą został hotel Trojak. Katarzyna W. rzucała podejrzenia w stronę innych ludzi. (…) My znaleźliśmy tych ludzi - to był fałszywy trop. Potem była pierwsza konferencja, była szalenie ważna. Jej zachowanie było bardzo dziwne. Starałem się jej powiedzieć, że media mogą pomóc, nie należy występować z zamazaną twarzą. Pomagaliśmy jej w ufundowaniu nagrody, w produkcji plakatów. Po konferencji Robert Jałocha z TVN24 chciał zrobić wywiad. Chciałem pomóc, bo media to wielka siła. Ona zachowywała się dziwnie, zamykała się w łazience, mnie to zmroziło, postanowiłem powiadomić policję. Byłem coraz bardziej pewny, że ona jest winna. Dowiedziałem się potem, że ktoś szukał informacji, jak oszukiwać wariograf. Katarzyna W. nie poddała się badaniu wariografem, nie mogliśmy jej do tego zmusić. Mój kontakt z Katarzyną W. był zdawkowy. Biegły powiedział mi, że Katarzyna W. kłamała podczas próby badania wariografem. Po tym badaniu byliśmy na 99 proc. pewni, że to ona jest winna. Potem był pomysł na spotkaniu ze sfingowanymi świadkami, którzy rzekomo widzieli, jak idzie z wózkiem i sama się kładzie, bez ataku na nią. Ci świadkowie tylko stali, nic nie mówili. Gdy jej powiedziałem o tym, mówiła: to niech oni się trzymają swojej wersji. Taką odpowiedzią przyznała się do winy. Kamery zarejestrowały jej zachowanie i słowa wtedy. To były kamery reporterskie, należące do ‘SE’. Kamery były w miejscach widocznych. Ona wiedziała, że jest nagrywana. Miała świadomość, że jej twarz jest upubliczniana. Rozwiązanie tej sprawy na tym etapie było dla mnie ważne z punktu widzenia wizerunkowego. Nie wchodziłem w szczegóły, dlaczego nie udzieliła pierwszej pomocy. To nie było przesłuchanie, ale przyjacielska rozmowa. Nie wiem, czemu wskazała złe miejsce, powiadomiłem o tym dziennikarzy. Do nagrania tych rozmów użyłem kamer ‘Super Expressu’”. Krzysztof Rutkowski: Podtrzymuję te zeznania.
Sędzia: Powiedział pan, że (…) dowiedział się, że ktoś szukał informacji, jak oszukać wariograf. Czy pan ustalił, że było to połączenie z Sosnowca, czy z ich komputera? Krzysztof Rutkowski: Ja nie dokonywałem tych ustaleń. Jest to przekaz, który otrzymałem od pana Dariusza P., (materiały z badań były przekazane do Prokuratury Okręgowej w Katowicach), który - jak oświadczył - monitorował te informacje. Nie zapoznawałem się z IP, bazowałem tu na informacji biegłego, ustnej informacji eksperta. Ta informacja dawała wskazanie na komputer W., nie wiem, czy było to dokładnie wskazane. Dla mnie była to podstawa do wszczęcia działań przeciwko Katarzynie W. Sędzia: Czy zatem to wskazanie to było konkretnie wskazanie? Krzysztof Rutkowski: Na konkretne miasto, region miasta. Nie było informacji konkretnie wskazującej Katarzynę W., to była sugestywna informacja Dariusza P. Sędzia: To badanie nie zostało przeprowadzone? Krzysztof Rutkowski: Dla nas sam wynik badania nie jest miarodajną informacją. Jest to pomocnicza sugestia. Ale zachowanie osoby, która ma być podłączona do wariografu, daje możliwość zebrania bardziej precyzyjnych informacji co do popełnionego przestępstwa przez podejrzanego. Czasokres przed badaniem jest niekiedy ważniejszy niż badanie. Dariusz P. obserwując Katarzynę W., próbując przekonać ją do podpięcia pod wykrywacz kłamstw, stwierdził przez telefon: ona kłamie; jest to kombinatorka i wymyśla sobie historie. Stwierdziliśmy, że nie będziemy jej badać, bo to nic nie da, żadnego wyniku. Decyzję o niepodpinaniu jej pod wariograf podjął biegły oraz ja po otrzymaniu informacji na telefon. Sędzia: W jakim zakresie ona sama przyznała się do winy? Krzysztof Rutkowski: W przypadku patologicznego kłamcy, stopniowanie przyznawanie się to bardzo ważny element. Pierwszym stopniem było to, że ona powiedziała w ogóle, co się stało z tym dzieckiem. Sędzia: Ale mówimy teraz o jej wypowiedzi ”niech się oni trzymają swojej wersji, a ja swojej”. Krzysztof Rutkowski: To był jasny sygnał dla mnie, że ona kłamie. Matka, która zostałaby oskarżona w ten sposób, wyszłaby i napluła w twarz człowiekowi. Sędzia: Mówi pan, że to były zwykłe kamery reporterskie. Ona o tym wiedziała? Krzysztof Rutkowski: Mogła wiedzieć. Jedna z nich była na desce do prasowania, druga na parapecie, trzecia nie pamiętam, gdzie była. Sędzia: No tak. Ale czy wiedziała w świetle pana wiedzy? Krzysztof Rutkowski : Ja nie pytałem: wiesz, czy nie wiesz. Kamery stały na wierzchu i rejestrowały. Sędzia: Pan ją informował, że są tam kamery? Krzysztof Rutkowski: Nie informowałem jej, że tam są kamery rejestrujące. One były w widocznym miejscu, sprawa ta została już wyjaśniona przez prokuraturę. Sędzia: W każdym z tych zeznań mówi pan, że ona mówiła o główce dziecka. Czy ona kiedykolwiek mówiła panu o uduszeniu? Krzysztof Rutkowski: Nie, nigdy o tym nie mówiła. Powiedziała tylko, że główka po upadku była bezwładna i opadała. To była jedyna rozmowa z Katarzyną W. na ten temat. A informacja o tym, że Katarzyna W. przyznaje się do faktu wzięcia udziału w tzw. porwaniu własnego dziecka było dalszą pracą dla policji i prokuratury. Sędzia: Oczywiście. Czy później rozmawiał pan z Katarzyną W. odnośnie śmierci jej dziecka? Krzysztof Rutkowski: Nie. Chciałbym, żeby pytania, które mnie nurtują zostały postawione przy kolejnym badaniu wariografem. Sędzia: Czy kiedykolwiek informował pan ją o tym, że jest konieczność podjęcia akcji reanimacyjnej? Krzysztof Rutkowski: Nie. Sędzia: To nagranie z hotelu… nigdy wcześniej nie rozmawialiście o tym, że może dojść do takiego nagrania w hotelu? Krzysztof Rutkowski: Nie. To była jedyna, dynamicznie prowadzona rozmowa. To nie było możliwe, żeby ona dostawała jakikolwiek instruktaż. Tam było wielu świadków. Ja nigdy nie przekazywałem jej informacji, co ma mówić, nie wskazywałem, żeby w przypadku, gdy to zdarzenie zostanie przedstawione jako wypadek grozi jej mniejsza kara niż za zabójstwo z premedytacją. Sędzia: Proszę siąść. Odczytamy resztę protokołu. Sędzia odczytuje kolejny fragment zeznań Krzysztofa Rutkowskiego, protokół konfrontacji Katarzyny W. z Krzysztofem R.: „Nie instruowałem nikogo, jak ma mówić i co ma mówić. W hotelu były dwie kamery widoczne dla wszystkich. Przyznała się sama, że nie było tam żadnej przemocy, świadczą te nagrania, które wszyscy widzieli. Udostępniłem im później swoje mieszkanie, które ona sama opuściła, nie mówiąc nikomu. Kiedy miało dojść do badania wariografem odmówiła. Doniosła na mnie do prokuratury, co miało być zemstą, że chciałem dojść do prawdy”. Krzysztof Rutkowski: Podtrzymuję zeznania. Sędzia: Teraz udzielę głosu panu prokuratorowi. Prokurator: Podczas pracy pana Biura doszło do tworzenia portretu pamięciowego. Niech pan powie o okolicznościach. Krzysztof Rutkowski: Informacje co do tworzenia portretu pamięciowego były przekazywane przez Katarzynę W. To było pierwszego dnia, gdy opowiadała, że szedł za nią mężczyzna z kapturem na głowie, miał pas na środku tej kurtki, podczas pierwszej rozmowy zasygnalizowała to. Wtedy ja zwróciłem się do osoby, która wykonuje dla nas portrety pamięciowe - zazwyczaj są bardzo trafne. Nasz rysownik mieszka w Kołobrzegu i byłoby trudno sprowadzać go na miejsce. Katarzyna W. zweryfikowała ten portret i wskazała go jako trafny. Portret ten został pokazany na konferencji prasowej. Wszyscy, którzy mogli wskazać człowieka, który tego dnia , o tej godzinie tam przebywał byli do tego wzywani. Z naszej strony była to tylko gra, która dawała możliwość uwiarygodnienia się, przed Katarzyną W. jako biura, które podejmuje działania. Ona stara się nas wywieźć w ślepą ulicę. Prokurator: Ale co o nim mówiła? Krzysztof Rutkowski: Apelowała do niego: oddaj mi dziecko. Apelowała głównie właśnie do niego. Prokurator: Zeznał pan, że oskarżona zeznała, że sąsiedzi mogli mieć jakiś związek z porwaniem. Kiedy to było względem portretu pamięciowego?
Krzysztof Rutkowski: Tak. Te informacje były serwowane jedna po drugiej, na zasadzie: a może ten, a może ten. One pokrywały się czasowo. Wykluczenie sąsiadów nastąpiło bezpośrednio po moim kontakcie z nimi i dowiezieniem ich do Komendy Miejskiej Policji w Sosnowcu. To był mój pierwszy dzień pracy i sugestie Katarzyny W. natychmiast zostały wykluczone. Policja chciała przesłuchać tego pana, ale go nie odnalazła. Prokurator: Oprócz tego, ona wskazywała inne sugestie co do sprawcy? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie. Prokurator: Skąd przypuszczenie, że był udział osób trzecich? Krzysztof Rutkowski: Nie uzyskaliśmy żadnych informacji, że ktoś brałby udział z Katarzyną W., jeżeli chodzi o ukrycie zwłok. Zastanawialiśmy się, czy sama to wymyśliła, ale do dziś nie mam wiedzy, czy ktoś taki był. Prokurator: Czy pan był na miejscu znalezienia zwłok? Krzysztof Rutkowski: Tak, od razu po wskazaniu go. Wcześniej nie byliśmy na tamtym miejscu. Prokurator: Ciężar kamienia mógł sugerować, że ktoś pomagał w ukryciu zwłok. Skąd pan to wie? Krzysztof Rutkowski: Od ludzi, którzy tam byli. Ja osobiście nie widziałem tego głazu. Nie przypominam sobie konkretnie od kogo. Braliśmy też pod uwagę, że kamień sam zsunął się na ciało dziecka i wykluczaliśmy udział osób trzecich.
Prokurator: Całe zdarzenie było szersze niż nagranie z hotelu. Jak już skończyło się spotkanie, rozmawiał pan z oskarżoną w drodze na wskazane przez nią miejsce? Krzysztof Rutkowski: Nie, siedziała raczej cicho. Ona jechała tam wskazać miejsce. W momencie, gdy dojechaliśmy na miejsce i ona zaczęła bronić się przed wspólnym szukaniem zwłok, widzieliśmy, że to kolejny jej stopień manipulacji. Nie było żadnej rozmowy istotnej. Prokurator: Dziękuję. Krzysztof Rutkowski: Moje zeznania nie są oparte na złości, niechęci, nienawiści w stosunku do Katarzyny W.. Chciałem to podkreślić. Sędzia: Na pytania oskarżonej też będzie pan odpowiadał? Krzysztof Rutkowski: Tak. Obrońca Katarzyny W.: Nie posądzałem świadka o to, żeby mógł być stronniczy. Czy może pan wyjaśnić rolę, jaką pełnili w kontaktach pana ludzie, którzy brali udział w działaniach operacyjnych grupy Rutkowski? Krzysztof Rutkowski: Na pewno pana klientka to panu powiedziała. Ta rola była jasno określona – dojście do prawdy, przyglądanie się sprawie oraz zwracanie uwagi i przyglądanie się zachowaniu zleceniodawczyni – Katarzyny W. Sędzia: Czyli od początku pan podejrzewał, że ma coś wspólnego z porwaniem dziecka? Krzysztof Rutkowski: Od początku przypuszczałem, że ona ma wiedzę, co się stało z jej dzieckiem. Obrońca: Czy któryś z tych panów decydował o kierunku działań? Krzysztof Rutkowski: Oni przekazywali mi informacje. Współpracownicy moi mieli kontakt z rodziną od początku. Nie decydowali o kierunkach działań, ich rola polegała na przekazywaniu mi pozyskanych informacji. Sami o niczym nie decydowali, ale mogli przekazywać rodzinie W. informacje. Obrońca: Czy pan miał kontakt z rodziną Katarzyny W.? Krzysztof Rutkowski: Rozmawiałem raz z jej matką i ojcem. Podczas konferencji prasowej byli obecni w mieszkaniu. To było najprawdopodobniej w niedzielę. Obrońca: Pan wspominał, iż informował Bartka i Katarzynę o roli mediów. Czy to pan przyjął na siebie wyłączny kontakt z mediami? Krzysztof Rutkowski: Nie. Katarzyna W. nie miała żadnej ochoty na rozmowę z kimkolwiek, była wręcz nakłaniana do tego, by coś powiedziała. Jeżeli chodzi o Bartka, to zanim ja się pojawiłem, on już występował w telewizji. Rodzina W. nie chciała się kontaktować z mediami w ogóle… Sędzia: Katarzyna tylko? Krzysztof Rutkowski: Katarzyna i Bartek. Oni oboje nie chcieli się kontaktować z mediami. Bartek jednak apelował, informował w początkowej fazie. Gazety w bardzo różny sposób pisały o Katarzynie W. Staraliśmy się to jakoś usystematyzować konferencjami prasowymi, jak również odpowiedziami Bartka na pytania mediów. Na początku już pojawił się artykuł w „Fakcie” pt.: Co skrywa matka Madzi? Te artykuły nie podobały się bardzo rodzinie W. Artykuły te sugerowały też, czy porwań nie popełnił biologiczny ojciec Madzi. Zrobiliśmy badania DNA, które jednoznacznie wskazały, że ojcem jest Bartek. Podważenie ojcostwa przed media było mocno upokarzające dla Bartka, dlatego staraliśmy się uregulować te spekulacje. Stąd też musiało to być usystematyzowane. Ja miałem kontakty z mediami, nikomu z rodziny ich nie zabraniałem, wręcz przeciwnie - namawiałem ich do tego. Po wywiadzie dla TVN24 nastąpił przełom w moim myśleniu – ona jest winna. Stąd też reakcja moja była natychmiastowa – kontakt z policją i przekazanie informacji, że ona jest winna. Obrońca: Czy impulsem do zrobienia badań DNA był tylko artykuł w „Fakcie”? Krzysztof Rutkowski: Nie tylko artykuł. Informacje te dochodziły do nas z wielu publikatorów. Były to zarzuty uderzające w matkę i ojca dziecka - stąd ta decyzja. Obrońca: Pan mówił, że Katarzynę W. trzeba było namawiać do kontaktów z mediami? Czy chodzi tylko o wywiad z Robertem Jałochą? Krzysztof Rutkowski: Nie tylko. Także podczas pierwszej konferencji prasowej. Ona tam miała wygłosić apel. Mój kontakt z nią był w ogóle bardzo okrojony. Ona się nie paliła, ja również…Ja z nią nie prowadziłem rozmów sam na sam. Zawsze babcia, dziadek, Bartek i ona. Jedyną rozmowę sam na sam odbyłem pierwszego dnia. Moim pomysłem było zrobienie konferencji prasowej. Sędzia: Co na to wtedy oskarżona? Krzysztof Rutkowski: Zgodziła się na to. Ja nie oceniam czy chciała, czy nie. Zasugerowałem, że trzeba to zrobić. Ważną też była kwestia upublicznienia wizerunku do mediów. W niektórych mediach występowała z zamazaną twarzą i inicjałami. Obrońca: Czy pan pamięta przypadki, że musiał pan namawiać Katarzynę W., żeby coś powiedziała? Krzysztof Rutkowski: Nie pamiętam ze względu na znaczny upływ czasu. Nie pamiętam, jak przebiegała ta rozmowa. Na pewno ta rozmowa nie była tylko z Katarzyną W., ale także z dziadkami i Bartkiem. Krzysztof Rutkowski: Czułem, że rodzicom Bartka, pomimo tego, jaki charakter ma sprawa, bardzo zależy na rozwiązaniu sprawy. Oni i Bartek byli od początku najbardziej zaangażowani. Katarzyna W. wyglądała jakby nie identyfikowała się z działaniami, jakie podjęliśmy. Taka była gradacja i ocena komunikacji. Obrońca: Czy kolejne konferencje też były pana pomysłem? Krzysztof Rutkowski: Tak. Obrońca: Czy wtedy też widział pan opór z jej strony? Krzysztof Rutkowski: Inne były organizowane zazwyczaj bez niej. Nie przypominam sobie, czy ona wtedy stawiała opór. Obrońca: Pan wspomniał, że Katarzyna W. wskazywała na potencjalnych sprawców – sąsiadów. Czy to była sugestia z pana strony? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie, czy rozmowa z Katarzyną W. o potencjalnych sprawcach odbywała się w samotności. Z pewnością ktoś tam był, ale nie pamiętam, kto. Ona przedstawiała sprawę, a inni słuchali. Zazwyczaj było to jedno towarzystwo – Bartek, rodzice Bartka, ewentualnie któraś z jego sióstr. Były to takie spekulacje ogólne. Obrońca: Na czym te spekulacje polegały? Krzysztof Rutkowski: Były dwa typy: rodzina sąsiadów zazdrości małego dziecka – zostali od razu wyeliminowani. Typ drugi – mężczyzna w kapturze, do którego Katarzyna W. apelowała: oddaj mi dziecko. Obrońca: Pytam o udział w spekulacjach ogólnych innych osób? Czy ktoś inny typował, zabierał głos w tej sprawie?
Krzysztof Rutkowski: To były rozmowy ogólne. Ci ludzie wierzyli Katarzynie W., oni nie mieli wytypowanych osób. To nie była rodzina majętna, by porwanie miało charakter „okupowy”; to nie była rodzina z powiązaniami przestępczymi. Bartek nie był dilerem narkotykowym i nie rozliczył się za wzięty towar. To był normalny, uczciwy chłopak, który pracował przy produkcji gaśnic i pojemników. Kreowanie się przez Katarzynę W. jako osoby, która służyła do mszy, pomagała w klasztorze, miało pomóc w kreowanie wizerunku Katarzyny W. jako świętej. Sędzia: Dobrze, ale w tych spekulacjach… Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie, żeby były inne typy oprócz tych dwóch sugestywnych wskazań Katarzyny W. Nie było tam typowania rodziny, że może to być osoba ta, a nie inna. Obrońca: Służenie do mszy miało służyć wizerunkowo Katarzynie W. Skąd pan to wie? Krzysztof Rutkowski: Wiem to od niej samej. To w kościele poznała właśnie Bartka. Powiedziała mi także, że pomagała braciom w jakimś zgromadzeniu klasztornym. Obrońca: Czy Bartek miał jakieś swoje podejrzenia? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie konkretnych wskazań Bartka. Obrońca: Chciałem zapytać o pokój Bartka, waszą bazę. To było pomieszczenie oddane do waszej dyspozycji? Krzysztof Rutkowski: Częściowo. Tam rozmawialiśmy z ludźmi, z którymi chcieliśmy rozmawiać. To był jeden pokój, który został nam przekazany. Nie w całości. Nie mieszkaliśmy tam cały czas, bo mieszkaliśmy w hotelu. Jak odbywały się jakieś rozmowy, to właśnie tam. Obrońca: Czy oprócz pana i pana pracowników i domowników przebywały tam też inne osoby? Krzysztof Rutkowski: Bywali też dziennikarze „Super Expressu” z nami. Ten dziennikarz jest świadkiem - Przemek - oraz fotoreporterka Kasia. Nazwisk nie pamiętam. Obrońca: Czy to z tymi osobami ustalił pan też kwestie kamer w tym pokoju hotelowym? Krzysztof Rutkowski: Tak. To Katarzyna ustawiała te kamery. Wiele spraw uzgadnianych było tu z nimi na miejscu. Obrońca: Pamięta pan, czy również ona je włączyła? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie, ale prawdopodobnie tak. Po uzgodnieniu z Radkiem D. Obrońca: Co się stało z tymi nagraniami tuż po tym, jak Katarzyna W. przyznała się, co się stało? Krzysztof Rutkowski: Całość nagrania została zabezpieczona przez dziennikarzy „Super Expressu”. Fragmenty przekazane zostały też innym redakcjom. Obrońca: Pan dysponuje całością nagrania? Krzysztof Rutkowski: Nie. Nie mam żadnych nagrań. Wszystko przekazałem prokuratorowi. Ja dokonałem selekcji słuszności i wartości tych nagrań. Obrońca: Pan pociął ten materiał? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie, czy to był któryś z moich ludzi, czy któryś z dziennikarzy. Nikt z moich ludzi nie brał udziału przy selekcji tych materiałów. Na pewno materiał nie był montowany, cięty przeze mnie. To nie było cięte, było przekazane w całości. Obrońca: Pan wspomniał, że podczas rozmowy w hotelu Trojak, był pan tym dobrym, a Radek D. tym złym policjantem. Krzysztof Rutkowski: Radek D. był tym, który wprowadzał pewnego rodzaju atmosferę i uprzedzał o odpowiedzialności karnej. Jeśli się nie przyzna, a sprawa się wyjaśni tak, czy inaczej, to ocena organów ścigania będzie zupełnie inna. Krzysztof Rutkowski: Nie była to żadna presja, nikt jej nie groził, nie wymuszał na niej jakichś zachowań. Obrońca: Czy mógł to – selekcję materiałów z hotelu - zrobić ktoś inny niż pan? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie. Ja dostałem całość nagrania. Prawdopodobnie w zrobieniu tego materiału pomagał mi dziennikarz, wykluczam swoich pracowników. Obrońca: Pan wspomniał, że była taka informacja, że Bartek kochał dziecko, ale nie zwracał należytej uwagi na żonę. Skąd taka wiedza? Krzysztof Rutkowski: Z informacji, które do nas docierały. Nie potrafię przypomnieć sobie wszystkich moich rozmówców, którzy przekazywali nam informacje. Nie pamiętam, kto mógł nam zwrócić na ten fakt uwagę. To były setki rozmów z rodziną, znajomymi, ludźmi, którzy otarli się o W. w różnych okolicznościach. Obrońca: Czy pan ma taką wiedzę, o tych kamerach… Czy to były tego rodzaju urządzenia, którymi dysponował Patriot24.net? Przekazywał sygnał na odległość? Krzysztof Rutkowski: Nie, te kamery nagrywały stacjonarnie. Obrońca: W którym momencie dowiedział się pan, że w pana mieszkaniu pojawiły się jakieś nagrania? Krzysztof Rutkowski: Ja nie wiedziałem, że są takie nagrania. Jeśli dziennikarz patriot24.net ma takie nagrania, to już sprawa sądu. Ja nie widziałem żadnych nagrań, nie słyszałem. To jest dla mnie sprawa obca. Jeśli kiedykolwiek się jakieś nagranie pojawi, to jest sprawa redaktora patriot24, nie moja sprawa. Obrońca: W programie „Państwo w państwie” prezentował pan rejestrator z naklejką patriot24.net mówiąc, że to jest urządzenie, które ma znaczący wpływ na sprawę. Sędzia: Użył pan takiego urządzenia i sformułowania? Krzysztof Rutkowski: Nie pamiętam. Może był to element gry operacyjnej. Ja mogę powiedzieć to, co wiem, a nie to, co było w telewizji. Jeśli chodzi o program telewizyjny, w którym został poruszony temat patriot24 to mógł być element gry. Sędzia: Czy pan powiedział, że ma jakiś nośnik z zapisem? Krzysztof Rutkowski: Nie przypominam sobie. Mogłem powiedzieć, że patriot24 mógł rejestrować zapis rozmów Katarzyny W. i jej męża, gdy przebywali w pomieszczeniach, które wcześniej były udostępnione dla portalu. Sędzia: Czy zatem to była gra operacyjna? Krzysztof Rutkowski: Tak. Nie mam żadnych nagrań, nie słyszałem żadnych nagrań, nie dysponuję żadną wiedzą w tym zakresie, nie montowałem żadnych kamer. A jeżeli cokolwiek ukaże się na tym portalu, ja nie biorę za to odpowiedzialności. Obrońca: To była gra operacyjna w ramach czego? Krzysztof Rutkowski: Ja myślę, że w imieniu wszystkich tych, którzy zostali oszukani. Ona oszukała całą Polskę. Ja działałem w moralnym obowiązku doprowadzenia tej sprawy do końca. Jeżeli dostanę jakąkolwiek informację, a mogę ją otrzymać, z pewnością przekażę do dyspozycji sądu. Obrońca: Pan jest skonfliktowany z moją klientką? Krzysztof Rutkowski: Nie i nigdy nie byłem. Obrońca: Czy do pana dotarły informacje, że w pana mieszkaniu są zainstalowane jakiekolwiek urządzenia rejestrujące? Krzysztof Rutkowski: Ja na to pytanie odpowiedziałem. Proszę o uchylenie pytania. Odpowiadałem na to pytanie już dwa razy. Obrońca: Nie mam więcej pytań. Katarzyna W.: Nie mam pytań. Sędzia: Dziękujemy w takim razie za udział w procesie.
Świadek Maciej L., lat 33, mechanik. Nie jest spokrewniony z oskarżoną. Niekarany za składanie fałszywych zeznań. Wie, w jakiej sprawie zeznaje. Pracownik Krzysztofa Rutkowskiego. Maciej L.: Niewiele mogę powiedzieć w tej sprawie. Pełniłem rolę kierowcy. Byłem odpowiedzialny za transport Katarzyny W. i Bartłomieja oraz rodziców pana Bartka w wyznaczone miejsca. Na temat całej sprawy nie wiem za wiele, nie byłem przy zdarzeniach. Byłem tylko kierowcą od punktu A do punktu B i na tym moja rola się kończyła. Czekaliśmy pod kinem, byliśmy przed marketem. Sędzia: Brał pan udział w jakichś rozmowach? Maciej L.: Nie byłem obecny przy rozmowach Krzysztofa Rutkowskiego z Katarzyną W., ale na pewno takie rozmowy były, bo oni spotykali się i rozmawiali. Domyślam się, że pewnie rozmawiali o sprawie. Konkretnych szczegółów nie znam. Sędzia: Czy pan rozmawiał z nią bezpośrednio o tym, co się stało? Maciej L.: Jakieś zdania padały, ale ciężko nazwać to rzeczowymi, konkretnymi rozmowami na temat zdarzenia. To raczej nie. Sędzia: Ale przypomina pan sobie coś? Maciej L.: Coś o tej pierwszej wersji, że została uderzona itd., itd. Sędzia: W jakim okresie miał pan możliwość spotykania się z Katarzyną W. i pracy przy niej? Maciej L.: Zostałem oddelegowany do wykonywania czynności, gdy rodzice Bartka rozmawiali z Krzysztofem Rutkowskim. Sędzia: Przez jaki czas miał pan kontakt z Katarzyną W.? Maciej L.: Ciężko powiedzieć. Nie byłem przy wszystkich zdarzeniach w tej sprawie. Nasz kontakt był liczony w tygodniach. Sędzia: Czy potem pan rozmawiał z Katarzyną W.? Po tej pierwszej wersji, gdy już było wiadomo, że wersja się zmieniła? Maciej L.: Raczej unikałem takich rozmów ze względu na te okoliczności. Sędzia: Czy do pana zadań należało także obserwowanie Katarzyny W., analizowanie jej zachowań, przekazywanie dalej informacji? Maciej L.: Nie. Nikt mnie o to nie prosił. Nie miałem zleconych takich zadań, byłem tylko kierowcą. Sędzia: Czy przypomina pan sobie, że Katarzyna W. mieszkała w mieszkaniu na Piotrkowskiej w Łodzi? Maciej L.: Zawoziliśmy tam meble państwa W. Prosili nas o to rodzice Bartka. Dużo tego nie było. To, co można było spakowaliśmy i zawieźliśmy na miejsce, do Łodzi. Sędzia: Czy panu wiadomo, kto jest właścicielem tego lokalu? Maciej L.: Jest tam firma pana Rutkowskiego, ale nie mam pewności. Słyszałem, że jest tam także siedziba patriot24.net. Sędzia: Wie pan od kiedy jest tam ta siedziba? Maciej L.: Nie. Sędzia: Przypomina sobie pan coś jeszcze? Maciej L.: Nie. Sędzia odczytuje fragmenty zeznań świadka Macieja L. z postępowania przygotowawczego. Zeznania dotyczą przywiezienia rzeczy Katarzyny W. i Bartłomieja W. do mieszkania w Łodzi oraz ucieczki Katarzyny W. z tegoż mieszkania. To ten świadek powiadomił Krzysztofa Rutkowskiego, że Katarzyna W. zniknęła. Świadek podtrzymuje zeznania. Sędzia: Jedno pytanie. To była decyzja Krzysztofa Rutkowskiego, żeby zgłosić zaginięcie na policji? Maciej L.: On postanowił, że trzeba zgłosić na komisariacie tę sytuację, że Katarzyny W. nie ma. Czy miało to być zaginięcie, czy coś innego, tego nie wiem. Sędzia odczytuje kolejne fragmenty zeznań tego świadka: „Zostałem wezwany do Sosnowca, żeby tam kogoś przewieźć. Ja w tej firmie jestem jedynie kierowcą. Dopiero na miejscu dowiedziałem się, że jest sprawa zaginięcia dziecka. Nie interesowałem się tym, bo mam swoje problemy osobiste. Ze względu na swoją pozycję nie jestem informowany o niczym, sam też się nie interesowałem. Rzadko ktoś także mówił przy mnie o sprawach pana Rutkowskiego”. Sędzia odczytuje ostatni fragment protokołu z postepowania przygotowawczego: „Nie wiem w jaki sposób pan Rutkowski podjął współpracę z państwem W. Ja dowiedziałem się pewnego dnia o tym, że muszę kogoś zawieźć w Sosnowcu. Byłem też w mieszkaniu Katarzyny W. Raz, czy dwa byłem w biurze, mamy tam dwa samochody. Moja umowa zlecenie polega na przewożeniu osób z punktu A do punktu B. Nie miałem żadnej wiedzy w sprawie poszukiwania dziecka, nie rozklejałem plakatów. Nic nie wiem o pełnomocnictwie państwa W. Woziłem ich też na konferencje prasowe, ale to tyle”. Maciej L.: Podtrzymuję to. Prokurator: Nie mam pytań. Obrońca: Czy pan dalej współpracuje z panem Rutkowskim? Maciej L.: Tak. Obrońca: Czy przypomina pan sobie, czy gdy po raz pierwszy zobaczył, że nie ma Katarzyny W. w mieszkaniu w Łodzi, czy ktoś próbował do niej dzwonić? Maciej L.: Być może próbował dzwonić Bartek, ale nie wiem tego. Obrońca: Pamięta pan, o której godzinie była konferencja prasowa po jej zniknięciu? Maciej L.: Nie pamiętam. Obrońca: Pan zeznał, że jadąc do Sosnowca nie wiedział do jakiej sprawy? Maciej L.: Dowiedziałem się na miejscu. Ktoś powiedział, że zaginęło dziecko i trwają poszukiwania. Nie pamiętam, kto powiedział, że dziecko zaginęło. Obrońca: Sama kwestia porwania dziecka - jak się pan o tym dowiedział? Maciej L.: Informacja jakoś dotarła, że Katarzyna W. została uderzona w głowę, ktoś zabrał jej dziecko i zniknął. Potem zrobiliśmy taki przejazd na miejscu zdarzenia, staraliśmy się odtworzyć te wydarzenia. Nie jestem w stanie powiedzieć, skąd to wiem. Obrońca: Czy pan otrzymał jakieś informacje albo polecenie, aby obserwować Katarzynę W. albo Bartłomieja W.? Maciej L.: Raczej nie. Ja miałem ich przewozić, a nie obserwować, rozmawiać. Nie miałem żadnego polecenia od Krzysztofa Rutkowskiego, aby obserwować Katarzynę W. Obrońca: Wspominał pan, że wiózł państwa W. do kina. Czy pamięta pan okoliczności, w jakich doszło do tego wyjazdu? Maciej L.: Wezwano nas, że jest już taka nerwówka, że muszą gdzieś wyjść. Nie pamiętam, czyj to był pomysł. Katarzyna W.: Nie mam pytań do świadka.
Sławomir Ś. 42 lata, zawód kierowca. Zamieszały w Łodzi, niespokrewniony z oskarżoną, niekarany. Wie, w jakiej sprawie jest świadkiem. Także pracownik Krzysztofa Rutkowskiego. Sławomir Ś.- Nie za dużo wiem w sprawie, bo byłem tylko kierowcą i nie byłem wtajemniczany we wszystkie sprawy – oświadczył świadek. Sędzia: Ale co panu wiadomo? Sławomir Ś.: Na początku słyszałem, że zostało porwane dziecko, a potem się okazało, że zostało zamordowane i zakopane przez matkę. Sędzia: Skąd pan ma taką wiedzę? Sławomir Ś.: To był mój pierwszy dzień pracy w tej firmie. Dostałem polecenie od szefa, żeby przyjechać do Sosnowca, bo zostało porwane dziecko. I w zasadzie tyle. Sędzia: I co dalej? Sławomir Ś.: Wykonywałem polecenia szefa, jak trzeba było gdzieś pojechać, coś przewieźć, to to robiłem. Sędzia: Czy zna pan Macieja L.? Sławomir Ś.: To mój kolega z pracy, przyjechał ze mną, jeździł drugim samochodem. Sędzia: Skąd pan wie, że dziecko zostało zamordowane?
Sławomir Ś.: W którymś momencie szef kazał przyjechać do hotelu, zabrać Katarzynę i jechać do parku. Tam się dowiedziałem, że dziecko jest zamordowane i zakopane. Nie pamiętam, od kogo się tego dowiedziałem, nie wiem, czy nie od samego szefa Krzysztofa Rutkowskiego. Sędzia: Czy czegoś dowiedział się pan od Katarzyny W.? Sławomir Ś.: Nie. Sędzia: Czy pamięta pan, co dokładnie powiedział panu szef? Czy dokładnie to, że dziecko zostało zamordowane? Sławomir Ś.: Nie pamiętam, co dokładnie szef mówił na temat tego dziecka.
Sędzia: Czy użył sformułowania, że dziecko zostało zamordowane? Sławomir Ś.: Nie, że zakopane zostało. Nie pamiętam, co dokładnie szef mówił o tym dziecku. Mówił, że wie, gdzie jest to dziecko, że jest zakopane, ale czy dokładnie powiedział, że jest zamordowane przez matkę, to nie wiem. Potem dowiedziałem się o tym z mediów. Sędzia: Czy pan w ogóle miał kontakt z Katarzyną W.? Sławomir Ś.: Raz przewoziłem ją wraz z mężem do prokuratury w Katowicach z Łodzi. Nie pamiętam, kiedy to było. Mogło to być w lutym. Sędzia: Czy rozmawiał pan z nimi o tym? Sławomir Ś.: Tylko szeptali, nic nie było słychać, ze mną o tym nie rozmawiali. Sędzia: Czy jeszcze pan sobie coś przypomina? Sławomir Ś.: Byłem nowym pracownikiem, nie byłem wtajemniczony w te czynności. Sędzia odczytuje wcześniejsze zeznanie świadka Sławomira Ś. Fragmenty zeznań: „Jestem pracownikiem Biura Rutkowski, brałem udział jako nowy pracownik – kierowca. Nie uczestniczyłem jako ten, kto szukał, obserwował. Poza mną, kierowcą był też Maciek - kierowca. Nie wiedziałem zazwyczaj, gdzie jedziemy, po prostu wykonywałem polecenia. Nie wiem, jakie czynności miały miejsce z Katarzyną W. z udziałem szefa i Radka. Przy mnie i Maćku nikt nie rozmawiał o ważnych rzeczach. To był mój trzeci dzień w pracy. Wszystko odbywało się w Sosnowcu. Parę razy odwoziłem ich do prokuratury. Wszystkie moje wiadomości w tej sprawie pochodzą z mediów. Będąc w Sosnowcu woziłem tylko szefa. Nie wiem, jakie czynności detektywistyczne miały miejsce. Nie woziłem także świadków, nie wiem, czym zajmuje się biuro doradcze. Ogólnie się nudziłem, siedziałem w samochodzie nawet po pięć godzin. Nie brałem udziału w rozklejaniu plakatów, nie wiozłem ich do hotelu Trojak. Jeśli chodzi o dzień, w którym doszło do nagrań, to nie pamiętam za wiele. Nie wychodziłem z samochodu. Nagranie widziałem w internecie, widziałem jak się przyznała”. Sławomir Ś.: Podtrzymuję te zeznania. Prokurator: Nie mam pytań. Obrońca: Zeznał pan, że nie wiózł pan państwa W. do hotelu Trojak. W jaki sposób dotarł pan do hotelu? Sławomir Ś.: Ja do hotelu przyjechałem wprost z Mikołowa będąc wezwanym przez szefa. Mieliśmy tam trzy samochody razem z tym, którym się poruszałem. Katarzyna W.: Nie mam pytań do świadka. Sędzia: Dziękujemy panu serdecznie.
Sędzia: Pan Radosław Dz. jest za granicą, zostanie przesłuchany w innym terminie. Pojawił się za to niespodziewanie Marcin K., więc skorzystamy i przesłuchamy go. Przed sądem staje świadek Marcin K. To z nim mieszkała Katarzyna W., gdy zatrzymała ją policja i trafiła do aresztu.
Marcin K.: Mam 23 lata, nie mam zawodu, mieszkam w Łowiczu. Nie jestem spokrewniony z oskarżoną. Wiem, w jakiej sprawie zeznaje. Nie pamiętam, co zeznałem na policji. Sędzia: Wolelibyśmy, żeby pan sam zeznał, co panu wiadomo. Marcin K.: W sumie to mi nic nie wiadomo w tej sprawie. Po przesłuchaniu na policji, wiadomo mi, kto to jest. Sędzia: Czy zna pan tę osobę, która tu siedzi na ławie oskarżonych? Marcin K.: Znam ją z Krakowa. Sędzia: Czy może pan sprecyzować? Marcin K.: Nie bardzo. Sędzia: Czy rozmawiał pan z nią? Marcin K.: Bardzo rzadko. Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, że pies pogryzł kota, na wszelkie tematy. Sędzia: A, czy na tematy związane z tą sprawą? Marcin K.: Nie, na żadne tematy mające związek z tą sprawą. Sędzia: A czy zamieszkiwał pan z oskarżoną? Marcin K.: Tak, ale nie zmienia to faktu, że rozmawiałem z nią tylko o pogodzie. Sędzia: Dopiero na policji dowiedział się pan o tym, co się stało?
Marcin K.: Nie wiedziałem, jak z nią mieszkałem, że to Katarzyna W. Zwracałem się do niej per „Majka”, bo tak mi została przedstawiona. Sędzia: Coś więcej o tym wspólnym mieszkaniu?
Marcin K.: Mieszkaliśmy razem w Krakowie i w miejscowości pod Białymstokiem – Turośnia Dolna. Sędzia: Jak się to stało, że mieszkaliście razem i tu, i tu?
Marcin K.: Najemca mieszkania z Krakowa wyprowadził się i miałem okres bezdomności. Od znajomej dostałem propozycje, żeby mieszkać z „Majką”, na którą się zgodziłem.
Sędzia: Jak ona się zachowywała? Marcin K.: Rozmawialiśmy o gotowaniu, o pogodzie. Nie pamiętam, o czym, normalne tematy, codzienne.
Sędzia: Jak ona się zachowywała? Normalnie? Marcin K.: Zupełnie normalnie, nic w jej zachowaniu nie wzbudziło mojego zainteresowania. Sędzia: W jakich okolicznościach przestaliście razem mieszkać? Marcin K.: Po zatrzymaniu „Majki” przez policję. Sędzia: Czy pan wie, dlaczego nastąpiło to zatrzymanie? Marcin K.: Nie wiem. Byłem przy tym obecny. Przyszedł ktoś około 6 rano, pokazał odznakę, spytał, czy może wejść. Spytał, czy mieszkam sam, odpowiedziałem, że nie, że z „Majką”. Chcieli nasze dowody osobiste, ja siedziałem w jednym pomieszczeniu, ona w drugim. Ją wyprowadzili, mnie chwilę później też. Trafiłem na komisariat, gdzie zeznawałem. Sędzia: Dlaczego się pan zgodził na mieszkanie z „Majką”? Marcin K.: Nie miałem, gdzie mieszkać, nie miałem pieniędzy - tylko dlatego. Sędzia: Czyli żadne bliższe relacje was nie łączyły? Marcin K.: Nie. Między mną a Majką nie było żadnych bliższych relacji.
Sędzia: A skoro pan nie rozmawiał z panią Katarzyną W., obserwował pan, że Katarzyna W., podczas pobytu w Krakowie zmieniała wygląd? Czy to były duże zmiany? Marcin K.: Farbowała włosy kilkakrotnie, ale nie interesują mnie takie rzeczy.
Sędzia: Czy posiada pan jeszcze więcej informacji?
Marcin K.: Nie. Sędzia (nie przewodniczący składu) odczytuje fragmenty zeznania świadka z października 2012: „Poznałem dziewczynę o imieniu Majka w Krakowie w mieszkaniu, które było przechodnie. Tam cały czas ktoś przychodził nocować, rotacja była wielka. Ktoś o pseudonimie Wiraż przyprowadził kiedyś Majkę, płaciła regularnie 50 złotych tygodniowo. Mało mówiła, nie wtrącała się, bardzo często zmieniała wygląd, szczególnie włosów. Pewnego dnia zniknęła na jakiś czas - dwa tygodnie. Pewnego dnia przybyła kobieta, która przedstawiła się jako matka Majki, zabrała jej rzeczy. Ja z tą Mają miałem słaby kontakt. Najlepszy kontakt miał z nią „Dandi” i „Wiraż”. Ja jej nie znałem wcześniej, ani nie kojarzyłem z niczym. Nie interesuję się, co się dzieje na świecie, nie interesują mnie plotki, więc nie wiedziałem nic o Katarzynie W. Zdarzało mi się dorywczo pracować przy ulotkach. Bywało że nie miałem gdzie mieszkać. Podczas kolejnego spotkania z „Dandim” zaproponował mi wspólne mieszkanie z Majką, w zamian za to, że ona płaci za wszystko. Bardzo mi to odpowiadało. Miałem tylko w razie czego przedstawiać Majkę jako swoją żonę. Znaleźliśmy tanie mieszkanie pod Białymstokiem. Właścicielce powiedziałem, że będę mieszkał tam z żoną. Wyjechaliśmy tam 14 października 2012. Na drugi dzień byliśmy na miejscu. Podczas podróży rozmawialiśmy tylko o mało ważnych tematach. Na podróż ubrała się inaczej niż w Krakowie. Wprowadziliśmy się tam, zapłaciłem za trzy miesiące z góry, podpisałem umowę wynajmu. Majka zniknęła bez słowa na dwa tygodnie. Potem mówiła, że pojechała do koleżanki, ale to nie moja sprawa. Majka dawała mi pieniądze, ja robiłem zakupy, ona robiła swoje, ja swoje, mało rozmawialiśmy. Okazało się, że Majka korzystała z mojego telefonu. Mieliśmy też laptop bez internetu. Ona miała tam walizkę, nie wiem z czym, nie interesowało mnie to. Postanowiłem po cichu że opuszczę Turoślę. Pewnego dnia przyjechali policjanci, wylegitymowali nas. Jak przyjechałem na komisariat dowiedziałem się, ze to Katarzyna W., a nie żadna Majka. Jakbym wiedział, że jest poszukiwana, na pewno bym doniósł. Słyszałem, że w tą sprawę zaangażowany był Krzysztof Rutkowski”. Marcin K.: Podtrzymuję swoje zeznania. Prokurator: Nie mam pytań.
Obrońca: Nie mam pytań. Katarzyna W.: Nie mam pytań. Sędzia, przewodniczący składu: Dziękujemy panu.
Autor: kde
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24