- Naprawdę jestem przekonany, że PiS w Parlamencie Europejskim to są kłopoty dla Polski i zero korzyści, a Platforma Obywatelska naprawdę uzyskała bardzo dużo korzyści dla Polski. To jest do udowodnienia każdego dnia - powiedział w "Faktach po Faktach" premier Donald Tusk. - Z PiS-u nie mieliśmy żadnego pożytku w Europie, z PiS-u możemy mieć same kłopoty.
Premier podkreślił, że jeżeli PiS zgarnie najwięcej mandatów w wyborach do Parlamentu Europejskiego, to "zmartwi się, zdenerwuje i zmobilizuje równocześnie". Dodał jednak, że rywalizacja z szefem PiS nie wywołuje u niego jakichś szczególnych emocji, bo ma doświadczenie w polityce. - Nie ja jestem pretendentem do pierwszego od siedmiu lat zwycięstwa, więc niech się kto inny martwi - powiedział Tusk.
Parlament "dziwnych" deputowanych?
Tusk powiedział, że w Europie mamy do czynienia z poważną sytuacją, bo na znaczeniu zyskują partie i ugrupowania o skrajnych i bardzo radykalnych poglądach. Dodał, że jest w stanie zrozumieć polityków głównego nurtu, którzy "dzisiaj ścigają się na radykalizmy, bo obok nich wyrasta bardzo niebezpieczna siła gotowa rozbić Unię Europejską".
- Jest coś trafnego w powiedzeniu, że istotna część Parlamentu Europejskiego będzie sama siebie nienawidziła. Jeśli słuchamy tych najbardziej zajadłych eurosceptyków, to słuchamy dziwnych polityków, którzy marzą o tym, żeby być w europarlamencie, którego nienawidzą i którym pogardzają - powiedział Tusk. - Słuchamy dziwnych polityków, którzy sami sobą pogardzają. Premier podkreślił, że Polacy muszą poczuć odpowiedzialność za wybór. Powiedział, że problemem niedzielnych wyborów nie jest to, że do PE trafi kilku skandalistów. - My w tej Europie prowadzimy poważne gry o poważne interesy dla Polski, choćby unia energetyczna, choćby niedawne negocjacje o budżet, modliliśmy się o bardzo poważne pieniądze - zaznaczył Tusk.
I zapytał: - Jaki pożytek będziemy mieli z ludzi, którzy w Parlamencie Europejskim będą robili z siebie albo idiotów, albo będą stawiali wyłącznie na skandal, albo będą próbowali rozmontowywać Unię powoli, bo nie mają do Unii zaufania?
Tusk: wybory to nie referendum
Premier podkreślił, że od samego początku walczy o wysoką frekwencję w wyborach, ale szanuje prawo do rezygnacji z udziału głosowaniu. - Mogą wybrać absencję, mogą wybrać obojętność. Obojętny przegra - podsumował premier.
Szef rządu stwierdził także, że jest różnica między referendum a wyborami. - Pójście na referendum oznaczało odwołanie, a niepójście na referendum jest świadomą decyzją chronienia prezydenta lub burmistrza. Więc referendalne zasady są zupełnie inne - podkreślił. - Nieuczestniczenie w referendum, do czego ja też sam namawiałem jest też wyborem politycznym. Jest jedynym sposobem wyrażenia skutecznie swojej opinii, że ja nie chcę odwołać prezydenta Warszawy.
"Kampania książąt" i dwuznaczna rola Kwaśniewskiego
Tusk, komentując pojedynek liderów Janusza Palikota (Twój Ruch) i Leszka Millera (SLD) na lewicy, stwierdził, że jest to bardziej "kampania książąt, a nie królów". Wyjaśnił, że chodzi tutaj o wynik wyborczy, jaki najprawdopodobniej uzyskają oba ugrupowania. Stwierdził, że imponuje mu konsekwencja Leszka Millera, ale jego zdaniem SLD osiągnie wynik poniżej oczekiwań.
Premiera zapytano o Aleksandra Kwaśniewskiego i jego działalność biznesową. Tusk podkreślił, że ten polityk był "skutecznym reprezentantem interesów europejskich w swoich misjach europejskich" (misja mediacyjna z Patem Coxem na Ukrainie). - Ja dawałem rękojmię jego bezstronności - podkreślił Tusk.
Przyznał jednak, że Kwaśniewski nie dokonał stanowczego rozgraniczenia swojej działalności politycznej od biznesowej i jest kłopot ze stwierdzeniem, jak bardzo jest zaangażowany w biznes.
Stwierdził, że rola byłego prezydenta we władzach ukraińskiej gazowej spółki gazowej, której właścicielem jest były minister w rządzie obalonego Wiktora Janukowycza, "jest dwuznaczna". - Na pewno jest to niepokojące, tym bardziej że chodzi o reputację Polski - podkreślił Kwaśniewski.
Conchita Wurst pokazała, że mamy "zdrowe centrum"
Szef rządu został również poproszony o skomentowanie zwycięstwa Conchity Wurst w konkursie Eurowizji. Wygrana kontrowersyjnej reprezentantki Austrii nie spodobała się politykom polskiej prawicy, a Jarosław Kaczyński określił je jako dowód na upadek współczesnej Europy. Rzecznik PiS Adam Hofman z kolei stwierdził, że w oczach Wurst widzi oczy Tuska.
Donald Tusk przyznał, że choć "nie przywiązuje szczególnej wagi do Eurowizji" i nie interesował się konkursem, poczuł się "wywołany do tablicy" komentarzami innych polityków.
- Jeśli się czymś przejmuję, to nieproporcjonalnymi reakcjami u nas w Polsce - powiedział Tusk. - To znowu pokazało, że w Polsce mamy dość zdrowe centrum: mówię tu nie o partiach, ale o ludziach, którzy po prostu bawili się lepiej lub gorzej, oglądając festiwal. I mamy radykalnych polityków: po stronie lewej radykałów, którzy uważają, że Conchita Wurst jest jakąś pozytywną ikoną przemian, a po stronie prawej mamy radykałów, którzy uważają, że to jest jakieś monstrum i zwyrodnienie - powiedział Tusk.
- Mnie nie interesuje ani jedna, ani druga emocja - zaznaczył szef rządu, dodając, że sam "nie ma zamiaru ani fascynować się kobietą z brodą, ani jej przeklinać".
Korwin-Mikke chce do Brukseli
Premier skomentował także kandydaturę szefa Nowej Prawicy Janusza Korwin-Mikkego, który startuje wraz z córką w wyborach do PE. Mimo to wzywa do likwidacji tej instytucji i nazywa ją "domem publicznym".
- Jestem w stanie ścierpieć jego idiotyczne poglądy na temat II wojny światowej. Nawet najbardziej durne poglądy zasługują na respekt (...), bo każdy ma prawo do własnych poglądów, chyba że jest to z krzywdą dla innego człowieka i wyraża pogardę dla innego człowieka - powiedział Tusk.
Ale dodał: - To, co Janusz Krowin-Mikke mówi o kobietach jako płci, jest obrzydliwe i nie do zaakceptowania i dlatego pozwoliłem sobie uwagę zupełnie niepolityczną, że takiemu człowiekowi ręki się nie podaje.
Premier u papieża "to nie kampania"
Tusk, zapytany o prywatną audiencję u papieża Franciszka, powiedział, że śmieszą go ci ludzie, m.in. prezes Kaczyński, którzy twierdzą, że premier zadzwonił do papieża i załatwił sobie spotkanie specjalnie na kilka dni przed wyborami.
- Nie ma takiej czynności, która nie byłaby kwalifikowana jako kampania w ostatnich miesiącach. Jestem za granicą, to jest kampania. Jestem w Polsce, u papieża, organizuję administrację przeciwko powodzi, to wszystko jest kampanią - powiedział.
Tusk u górników
Premier - jak stwierdził - zdaje sobie sprawę, że jego reakcja ws. Kompanii Węglowej jest spóźniona. Od wielu dni rozmawia jednak z górnikami i nie czuje, żeby mieli do niego żal, czy pretensje. - Muszę zrobić wszystko, żeby ratować tam miejsca pracy, oczywiście żeby to nie było za drogie miejsce pracy. W tej chwili robimy dużo, żeby ten kryzys w Kompanii Węglowej rozładować - powiedział.
Stwierdził jednak, że o problemach w tej spółce dowiedział się za późno i winę ponosi ministerstwo gospodarki, które sprawuje nadzór właścicielski nad przedsiębiorstwem.
O Pendolino: tutaj nie decyduje antypatia premiera
Premier powiedział również, że wolałby, żeby przetargi w Polsce wygrywały rodzime firmy. Stwierdził jednak: - O tym, jaki pociąg jeździ po polskich torach nie decyduje sympatia czy antypatia premiera lub wicepremiera, tylko przetarg.
Dodał, że wówczas bydgoska PESA nie stanęła do konkursu ofert, więc "trudno, żeby go wygrała". Zlecenie zgarnął Alstom, producent Pendolino. - Zwycięzcy przetargów też czasami na końcu okazują się kiepskimi partnerami. Nie wykluczam, że tak jest w przypadku Pendolino - powiedział.
Dodał, że jeśli okaże się, że niedostarczenie pociągów jest winą Alstomu, to będzie płacić kary umowne.
Piskorski - "człowiek z poważnymi problemami"
Tusk, zapytany o doniesienia Pawła Piskorskiego na temat niemieckiego finansowania Kongresu Liberalno-Demokratycznego, powiedział, że jest to człowiek "z naprawdę poważnymi kłopotami". - Ma poważne osobiste powody, żeby kierować strumień uwagi na swoich oponentów. Mam wrażenie, że po 25 maja, kiedy prawdopodobnie definitywnie skończą się ambicje polityczne Pawła Piskorskiego, już nikt nie będzie zwracał uwagi na jego rewelacje - zaznaczył premier.
Dodał, że jest w trakcie lektury książki byłego partyjnego kolegi, ale niedobrze się ją czyta, bo "jest przyciężkawa", a każda strona przepełniona kłamstwami.
Tusk zadzwoni do Wałęsy
Premier podkreślił, że deklaracja Lecha Wałęsy, że obchody 25. rocznicy pierwszych wolnych wyborów spędzi w Mławie, dobrze o nim świadczy. - Wałęsa mówi: Mława jest dla mnie tak samo ważna jak Barack Obama i Stany Zjednoczone. Jest w tym coś nawet wzruszającego - powiedział Tusk. Dodał, że były prezydent "sam jest sobie sterem, żeglarzem i okrętem", ale chciałby, żeby wziął udział w uroczystościach państwowych. Zapowiedział, że zadzwoni do Wałęsy i porozmawia o jego udziale.
Na granicy opłacalności
Zapytany o chińsko-rosyjski kontrakt na dostawę gazu Tusk stwierdził, że zawarto go na granicy opłacalności. Dodał jednak, że takie porozumienie pokazuje, że można z Rosją wynegocjować bardzo dobrą cenę gazu pod warunkiem, że jest się wielkim odbiorcą. Tusk podkreślił, że zapoznał się z komentarzami ekspertów i uważa, że zawarto go na granicy opłacalności dla Rosji, bo ta potrzebowała sukcesu i dywersyfikacji odbiorców.
Powiedział, że sam nie przywozi takiego prezentu z Brukseli, bo nie ma mocy decyzyjnej na poziomie wspólnotowym. - Sama idea kwestii unii energetycznej nie jest kwestionowana, ale ponieważ idzie w poprzek interesów wielu firm, (...) to przed nami długa droga - podkreślił Tusk.
Jak podkreślił Tusk, negocjacje w ramach Unii Europejskiej są skomplikowane ze względu na liczbę członków i różniące ich interesy. W związku z czym pozycja UE w porównaniu z państwami takimi jak Chiny czy Rosja jest słabsza.
"Nikt nie chce superpaństwa z ograniczoną demokracją"
- UE to nie są Chiny ani Rosja, to nie jest jedno państwo. To nie jest dyktatura monopartii tak jak w Chinach czy częściowa dyktatura, z jaką mamy do czynienia w Rosji - zaznaczył premier. - Ale chyba Bogu dzięki, nikt nie chce superpaństwa z ograniczoną czy częściową demokracją - powiedział.
Premier ocenił, że Rosja "wypełnia pewne znamiona demokracji". - Jeśli mówimy o demokracji jako o pewnym sposobie wybierania władzy, to wydaje się, że Putin, podobnie jak Łukaszenka wygrywają wybory dzięki wyraźnej większości. Chyba Rosjanie chcą takiego przywódcy - powiedział.
Polska nie będzie w "awangardzie antyrosyjskiej"
Prezydent Rosji Władimir Putin najprawdopodobniej będzie obecny podczas obchodów 70. rocznicy lądowania aliantów w Normandii. W uroczystościach weźmie również udział Bronisław Komorowski i inni przywódcy państw zachodnich. Tusk nie chciał oceniać decyzji francuskiego prezydenta Francois Hollande'a, który zaprosił rosyjskiego prezydenta na obchody.
- Na szczęście nie ja musiałem podejmować taką decyzję - podkreślił szef polskiego rządu.
Premier przyznał, że ewentualne spotkanie zachodnich przywódców z Władimirem Putinem w Normandii będzie "wyzwaniem dla wszystkich". - Proszę mnie nie pytać, jak bym się zachował, bo nie wiem - przyznał Tusk.
Zaznaczył przy tym, że polską politykę w stosunku do Rosji cechuje "racjonalność i brak szczególnych emocji", co sprawia, iż jej pozycja w Europie jest silna, a głos na temat stosunków z państwami położonymi za wschodnią granicą UE uważnie słuchany.
- Nie chciałbym, żeby Polska była w jakiejś awangardzie czy krucjacie antyrosyjskiej - podkreślił.
Jak dodał, choć zmieniły się okoliczności, a aneksja Krymu przez Rosję jest nie do zaakceptowania, "Polska nie będzie krajem agresywnej koncepcji antyrosyjskiej".
Premier wypowiedział się również na temat nadchodzących wyborów prezydenckich na Ukrainie. Ocenił, że "wszyscy spodziewają się zwycięstwa Petra Poroszenki" i podkreślił że "lepiej" dla Ukrainy będzie, jeśli wybory zakończą się po pierwszej turze. - Czas pomiędzy pierwszą a drugą turą może być wykorzystany jako czas prowokacji czy dziwnych zdarzeń - podkreślił Tusk.
Autor: pk,kg/tr / Źródło: tvn24