Janusz Palikot spuszcza z tonu i już tak ostro nie podważa wersji Anny Cugier-Kotki o jej rzekomym pobiciu. Zamiast tego oskarża PiS o "naciąganie sprawy", a samej aktorce "szczerze współczuje". Ran? Nie, pracy dla PiS. Bo jego zdaniem nawet James Bond nie wytrzymałby współpracy z Kaczyńskim, Kamińskim i Ziobrą.
Ostatnie ataki Jarosława Kaczyńskiego na Platformę, czy "media muzyczne" to według Janusza Palikota klasyczna zasłona dymna, która ma na celu odciągnąć uwagę od PiS-u, a dokładniej od tego, że były premier "nie panuje nad tym, co dzieje się w partii". - Nie ma tygodnia, żeby ktoś nie odchodził z PiS-u, czy to na poziomie samorządu, czy krajowego parlamentu. (...) Dlatego Jarosław Kaczyński atakuje wszystkich - wyjaśniał poseł Platformy.
"Współczuję jej"
O samej Annie Cugier-Kotce, która ujawniła w poniedziałek, że została pobita i zwyzywana za to, że zagrała w spocie PiS, Palikot starał się mówić ze zrozumieniem. Zaznaczył jednak, że cała sprawa (różne wersje przedstawiane przez aktorkę, późne zawiadomienie policji itd.) "jest dziś dla wszystkich naciągana". - To wszystko jest niezbyt jasne. Czekam, aż sprawę wyjaśni prokuratura - mówił w programie "24 godziny".
To wyraźna zmiana, bo jeszcze w środę rano w RMF FM Palikot oceniał, że zamieszanie wokół Cugier-Kotki to grubymi nićmi szyta akcja Adama Bielana i Michała Kamińskiego. Wieczorem powtórzył tylko, że "na to mu wygląda, ale żadnych dowodów nie ma".
Poseł ma za to w sobie duże pokłady empatii, bo przyznał, że szczerze współczuje Cugier-Kotce. - Nie dziwię się sytuacji psychicznej w jakiej się znalazła. Po kilku tygodniach współpracy z Kaczyńskim, Kamińskim i Ziobrą nawet James Bond uznałby, że jest agentem KGB - oceniał barwnie poseł Platformy.
"Rozliczać? A z czego?"
Palikot odniósł się też do apelu Zbigniewa Ziobry, który kilkanaście minut wcześniej w tym samym programie pytał retorycznie, czy Platforma nie powinna rozliczyć wewnątrz partii swojej wyborczej porażki w Małopolsce. – Z czego mamy się rozliczać? Kampania była sukcesem. Nawet jeśli mamy dziś mały niedosyt, to raczej w wymiarze emocjonalnym – zaznaczał poseł PO.
Przyznał jednak, że w Krakowie rzeczywiście nie wszystko poszło tak, jak pójść powinno. Dlaczego? Z kilku powodów: między innymi dlatego, że kierownictwo partii postanowiło postawić "na nową osobę", czyli Różę Thun, ale przede wszystkim z niedostatecznego, zdaniem byłego szefa Komisji "Przyjazne Państwo", zaangażowania w kampanię lidera małopolskiej Platformy, Jarosława Gowina.
- Uważam, że decyzja, aby postawić na Różę Hun to dobra inwestycja na przyszłość, nawet jeśli nie przyniosła teraz korzyści. (…) Trzeba wzmocnić pozycję Thun w Krakowie, być może kosztem Gowina. Będzie musiał się na to zgodzić. (…) Gdyby był dobrym przywódcą w regionie, to wypracowałby silną pozycję "jedynki", albo "dwójki" na liście PO. Mało go jednak widziałem w tej kampanii i mam mały żal, że zostawił Platformę w tym czasie – przyznawał i atakował poseł.
Ze Schetyną miś
Dużo radośniej Palikot wspominał za to spotkanie z Grzegorzem Schetyną, do którego miało dojść we wtorek w Urzędzie Rady Ministrów. O wzajemnych szturchańcach obaj ponoć już nie pamiętają. - Wszystko jest bardzo dobrze. Zrobiliśmy sobie misia i było serdecznie – zapewniał. W URM poseł spotkał się też na chwilę z premierem i jak wyjawił w "24 godzinach" poczuł, że ma jego wsparcie w konflikcie z "Dziennikiem". - Oczywiście premier też czeka na efekt prac prokuratury – przyznał.
Termin rozprawy, jaką z powództwa cywilnego Palikot wytoczył wydawcy gazety, już jest – 7 września. Czy poseł żałuje, że zażądał aż 10 milionów złotych odszkodowania, co w praktyce, przy korzystnym dla niego wyroku – mogłoby spowodować bankructwo gazety? Nie, bo "Dziennik" "próbował go zamordować politycznie", a on domaga się pieniędzy od wydawcy (Axel Springer), a nie konkretnych dziennikarzy.
Palikot zapowiedział, że w czwartek rano na jego blogu znajdą się wszystkie dokumenty, które w sprawie swoich finansów przekazał premierowi.
Źródło: TVN24, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24