Lider PO Donald Tusk i wicemarszałek Senatu Krzysztof Putra (PiS) nie zostawli wpuszczeni na Białoruś. Z kolei doradca premiera ds. Polonii, Michał Dworczyk, musiał opuścić ten kraj. - Zagrożono mi deportacją, jeśli nie wyjadę - mówi portalowi tvn24.pl Dworczyk.
- Samochód, którym jechałem wraz z przedstawicielami Związku Polaków na Białorusi, został zatrzymany pod pretekstem kontroli drogowej. Pojawili się panowie, którzy przedstawili się jako KGB. Po sprawdzeniu moich dokumentów powiedzieli mi, że jestem osobą na Białorusi niepożądaną - relacjonuje Dworczyk.
- Ponieważ oni nie chcieli się wylegitymować, a byli w cywilu, odmówiłem prowadzenia dalszej rozmowy i odjechaliśmy. W międzyczasie MSZ Białorusi zażądało opuszczenia przeze mnie kraju. W przeciwnym wypadku zagroziło zatrzymaniem i deportacją - dodaje.
- W związku z tym postanowiłem nie zaogniać sytuacji i wyjechać. Teraz jestem w drodze do granicy - mówi Dworczyk.
Doradca szefa rządu dostał się na Białoruś przez Rosję. Między tymi państwami jest wolny przejazd. Dworczyk, podobnie jak wicemarszałek Senatu Krzysztof Putra i lider PO Donald Tusk, jechał na obchody święta Wojska Polskiego. Politycy PiS i PO nie zostali do Białorusi wpuszczeni.
- Wszystko na to wskazywało, że strona białoruska nie życzy sobie polskich gości na tych uroczystościach w Grodnie. Przykro mi, bo wiem, że pani Andżelika Borys i zgromadzni Polacy w Grodnie świętujący nasze świeto czekali i bardzo im zależało aby ktoś z kraju był - relacjonował Tusk.
Na dywanik do polskiego MSZ został w związku z tym wezwany ambasador Białorusi Paweł Łatuszka. Rzecznik MSZ Robert Szaniawski powiedział, że trudno jest zaakceptować stronie polskiej sytuację, kiedy obywatele naszego kraju bez żadnego powodu nie są wpuszczani na terytoria innych państw. Jak dodał, szczególnie jest to nie do przyjęcia, jeżeli takie postępowanie dotyczy przedstawicieli polskich władz, w tym posłów i senatorów.
Ambasada Białorusi w Polsce poinformowała wcześniej w komunikacie, że wicemarszałek Putra wiedział o braku zgody na wjazd na teren Białorusi. Strona białoruska określa takie działanie jako "politycznie motywowane" i skierowane na „sensację" medialną.
- Strona białoruska, wracając do wydarzeń z 2005 roku, nie dopuszcza możliwości wykorzystania tematyki polskiej mniejszości narodowej na Białorusi w kampanii wyborczej w Polsce - czytamy w komunikacie. W ocenie strony białoruskiej, próby wjazdu na Białoruś polskich polityków, to próba przeszkodzenia nawiązaniu konstruktywnego białorusko-polskiego dialogu.
- Mamy do czynienia z metodami, które mają miejsce w krajach, gdzie nie ma demokracji – ocenił z kolei Krzysztof Putra. Pytany, czy domyśla się przyczyny zatrzymania na granicy, Putra spekulował, że może się to wiązać z zaangażowaniem polskich władz w walkę o ratowanie starówki w Grodnie.
- Być może chodzi też i o to, że władze Białorusi chcę pokazać swoją stanowczość - dodał marszałek Putra. Dodał, że się nie zraża i nie ma zamiaru rezygnować z wyjazdów na Białoruś, bo jako wicemarszałek Senatu ma obowiązek kontaktu z Polonią.
Wicemarszałek dodał, że takie postępowanie służb białoruskich, to "szykanowanie strony polskiej", reprezentowanej przez "wysokiej rangi urzędnika". Podkreślił, że cel jego wyjazdu nie był polityczny, bo chodziło o udział w obchodach Święta Wojska Polskiego, organizowanych w Grodnie przez ZPB.
Jak opowiadał Dworczyk, atmosfera w Grodnie była napięta, choć władze nie czyniły większych przeszkód w przygotowaniu święta. - Poza tym, że wszędzie jest pełno milicji, zarówno mundurowej, jak i w cywilu, Polacy nie mieli problemów z organizacją obchodów. Ale wszędzie jest pełno służb, pełno kamer, tworzy to bardzo nieprzyjemną atmosferę - relacjonuje.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24