Najpierw podpalono jej stodołę, później grożono pobiciem, a w końcu ktoś próbował spalić jej dom. Nie udało się, napastników spłoszono, a mieszkanie udało się ugasić. Według Anety Komanieckiej za atakami stoi ojciec jej 2-letniego syna. Materiał "Czarno na białym".
- To jest ktoś, z kim planowałam swoją przyszłość, a w tym momencie zagraża mojemu życiu - mówi Aneta Komaniecka.
Jej dramat zaczął się, kiedy odkryła, że jej 47-letni partner - Arkadiusz M. poza nią spotyka się jeszcze z innymi kobietami. Natychmiast wyrzuciła go z domu. Mężczyzna zaczął jej grozić, że straci wszystko, łącznie z dzieckiem.
Zaczęło się od stodoły
W połowie lutego doszło do pierwszego zdarzenia - całkowicie spłonęła stodoła Komanieckiej. Kobieta jest przekonana, że zleceniodawcą podpalenia był Arkadiusz M. Według niej na miejscu na pewno był jego 16-letni syn. Straty oszacowano na około pół miliona złotych.
- Obudził mnie krzyk siostry, która krzyczała: "jednak to zrobił, jednak nas podpalił" - wspomina pani Aneta. - To był potężny pożar, słup ognia był kilka metrów ponad dach - dodaje siostra kobiety.
- Kiedyś ten człowiek groził, że spali całą wieś, że wystarczą dwie petardy, nie chcieliśmy w to wierzyć. Ten człowiek był w naszym życiu cztery lata, nikomu nie groził - tłumaczy Komaniecka.
Groźba pobicia
Niedługo po pożarze siostrę kobiety odwiedza dwóch mężczyzn, którzy przekazują, że dostali zlecenie ciężkiego pobicia obu kobiet. Twierdzą, że kazał im to zrobić Arkadiusz M., na dowód przedstawiają nagraną na dyktafonie rozmowę.
- Dali nam te nagrania odsłuchać, bo chcieli je sprzedać - komentuje pani Aneta. Żądali 20 tys. złotych, kobiety nie zapłaciły, a sprawę zgłosiły policji.
Jednak pod koniec marca, nim prokuratura jeszcze zdążyła zacząć śledztwo, doszło do kolejnego niebezpiecznego zdarzenia. W kierunku sypialni, gdzie śpi syn kobiety, rzucone zostają koktajle Mołotowa. - Było słychać huk wybuchających butelek i ogień - wspomina poszkodowana.
Zatrzymany i wypuszczony za kaucją
Kobieta nie ma wątpliwości, że co najmniej zleceniodawcą ataku był Arkadiusz M. Mężczyzna zostaje następnego dnia zatrzymany przez policję, a prokurator wystąpił z wnioskiem do sądu o trzymiesięczny areszt. Tymczasem sędzia z sądu w Ząbkowicach Śląskich nie widzi potrzeby aresztu dla M. Sąd uznał, że wystarczy kaucja w wysokości 30 tys. złotych. - Miała wrażenie, że sędzia śmiał się nam w twarz - mówi matka Komanieckiej.
Kaucja została wpłacona, a mężczyzna opuścił areszt. Policja nie ma wątpliwości, że kobiecie może grozić niebezpieczeństwo. Funkcjonariusze pilnują jej domu. Prokuratura złożyła zażalenie na decyzję sądu. Ten uwzględnił zażalenie i zdecydował się na tymczasowy areszt. Mimo wezwania Arkadiusz M. nie pojawił się na sali rozpraw. Na policję zgłosił się dopiero wieczorem, kiedy był już poszukiwany.
Według prokuratury jeśli mężczyźnie uda się udowodnić winą, może grozić mu kara nawet do 10 lat pozbawienia wolności.
Autor: kło/kk / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24