- Pomoc była straszna, bo przyszła po kilku godzinach - mówi jeden z rybaków z zachodniopomorskiego, gdzie przez całą sobotę prowadzono poszukiwania czteroosobowej załogi kutra zaginionego w rejonie Sarbinowa. Ich koledzy nie rozumieją, dlaczego helikopter kilka godzin leciał z Gdyni. Marynarka Wojenna tłumaczy, że załoga helikoptera sama musiała walczyć ze złą pogodą.
Akcja ratownicza zaczęła się w sobotę po godz. 15. Brały w niej udział dwie szybkie łodzie Morskiej Służby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR), pięć kutrów rybackich i na zmianę dwa śmigłowce Marynarki Wojennej.
Rybacy dziwią się jednak, że na śmigłowiec trzeba było tak długo czekać. - Ten helikopter dopiero się znalazł o godzinie 17, a nawet później i jeszcze lądował w Darłowie i tankował, bo już paliwa brakło do dalszej akcji. Musiał lądować i dopiero wznawiał akcję - mówi jeden z nich.
Bardzo zła pogoda
Śmigłowiec w Gdyni poderwał się rzeczywiście później, gdyż ratownicy czekali na informacje o tym, co się wydarzyło na morzu. Po starcie maszyna musiała walczyć z burzami, które szalały na wybrzeżu. Rzecznik Marynarki Wojennej Bartosz Zajda tłumaczy, że w sobotę po południu przechodził tamtędy front, warunki były bardzo złe, a wiatr wiał z prędkością 100 km/h. - Maszyną targało, oni szukali jakiegokolwiek przejścia przez chmury, aby dojść w rejon akcji. Utracili dosyć sporo paliwa. Musieli dotankować w Darłowie i tuż po godz. 17 włączyli się do poszukiwań i prowadzili je do godz. 23, kiedy akcja została zakończona - opowiada.
W sobotę wieczorem przerwano akcję poszukiwawczą. Sami rybacy przyznają, że nie ma już nadziei, by zaginionych znaleźć żywych. W odległości trzech mil morskich od brzegu Bałtyk ma temperaturę 16-18 stopni Celsjusza. W tak zimnej wodzie człowiek może przeżyć 9 do 12 godzin.
Z łodzi zostały strzępy
Na razie nie są znane żadne okoliczności wypadku. Ratownicy przypuszczają, że mogło do niego dojść nawet w sobotę rano, w czasie szkwału. Jak przyznają rybacy, morze wtedy było bardzo wzburzone, a wielu z nich pierwszy raz w życiu znalazło się w tak trudnych warunkach. - Odebrałem telefon od żony i pytała czy deszcz u nas pada - ja mówię, że nie wszystko w porządku. W tym momencie odłożyłem telefon i się zerwał taki szkwał, że nie wiedziałem, co się dzieje. Dosłownie nie wiedziałem, w którą stronę mam płynąć, z której strony mam ustawić łódkę, z której strony pod wiatr. Z każdej strony wlewała się woda. Fala była z prawej, z lewej, z tyłu. Wodę po prostu gotowało - relacjonuje jeden z nich.
Akcję wszczęto natychmiast, jak tylko morze zaczęło się uspokajać. Po godz. 15 znaleziono szczątki łodzi. W trakcie całej akcji przeszukano obszar o powierzchni ponad 60 mil kwadratowych. Oprócz szczątków łodzi, znaleziono jeszcze skrzynki, siatki, bojki i kalosze. Dalsze poszukiwania przerwano późnym wieczorem.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, fot. Marek Popławski